Jan Holoubek przyzwyczaił widzów do wysokiego poziomu. Jego najnowszy film to wciąż świetne rzemiosło, doskonałe aktorstwo, autorska wizja, styl. Tylko emocji jakby mniej.
Holoubek („25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, „Wielka woda”), odkąd porzucił zawód operatora i zajął się reżyserią, kręci dużo i dobrze. Przynajmniej raz do roku dostarcza nową, jakościową produkcję – bo nie mówimy tu o offowych filmach nakręconych za marną emeryturę, a o wysokobudżetowych, dopracowanych w każdym calu projektach. „Doppelgänger. Sobowtór” nie wyłamuje się z tej zasady. Ba, to być może najambitniejszy jak dotąd projekt twórcy.
Utrzymana w klimacie kina szpiegowskiego zimnowojenna opowieść o działającym w Sztrasburgu agencie Hansie (Jakub Gierszał), który by skutecznie wtopić się w zachodnią rzeczywistość, przybiera tożsamość pracującego w Stoczni Gdańskiej Jana, mężczyzny ze skomplikowaną przeszłością (Tomasz Schuchardt). To filmowa interpretacja tematu tytułowego doppelgängera, czyli mrocznego bliźniaka, ale też opowieść o tożsamości, korzeniach, szukaniu odpowiedzi na pytania „Kim jestem? Co mnie stwarza?”. Wreszcie historia ambicji, która zderza się z rzeczywistością, gdy okazuje się, że praca szpiega bardziej niż życie Jamesa Bonda przypomina realia „Biura”, tyle że wcale nieśmieszne.
Główne role zagrane są koncertowo. Schuchardt, jak tylko on potrafi, fascynuje jako człowiek zwyczajny-niezwyczajny, dobry, choć noszący w sobie demony. Życie Jana wykoleja się, gdy odkrywa on, że wszystko, co o sobie dotąd wiedział, było kłamstwem, a dociekanie prawdy może się skończyć dlań tragicznie. Aktor jest absolutnym mistrzem w ucieleśnianiu mężczyzn złamanych, pękniętych, którzy ciągną za sobą ogon traum i wspomnień. Gierszał imponuje w trójjęzycznej roli człowieka, dla którego podstawą egzystencji jest trzymanie emocji na wodzy. Elegancki, idealnie uprzejmy i uśmiechnięty, ma w sobie tyle z amanta, co z psychopaty. Pęka powoli, za wolno, by uratować się przed potępieniem – i zniszczeniem życia innym. Nie zawodzi też drugi plan: Katarzyna Herman jako prowadząca Hansa oficerka wywiadu, dowcipna, zmysłowa cyniczka. Andrzej Seweryn, niekryjący się jako fan Holoubka, jeży włosy na plecach jako chłodny ojciec Hansa vel Józefa, Wiktoria Gorodeckaja porusza jako doświadczona wspólnym życiem, ale mądrze kochająca żona Jana.
Jakie emocje wywołuje „Doppelgänger. Sobowtór”?
Wciągającą historię scenarzysta Andrzej Gołda oparł między innymi na biografii Jerzego Kaczmarka, czyli jednego z najsłynniejszych szpiegów dawnego bloku wschodniego. Taki biograficzny zastrzyk zwykle wzmacnia atrakcyjność opowieści. Bezbłędna jest scenografia mistrza Marka Warszewskiego, równie wiarygodna, co kreacyjna. Muzyka Jana Komara buduje napięcie i niepokój. Kostiumy Weroniki Orlińskiej opowiadają historię i dopełniają osobowości bohaterów, bazując na wizualnych kontrastach: wymięty, ciężki, kwadratowy Jan to przeciwieństwo kociosmukłego, wysublimowanego Hansa. Zdjęcia Bartłomieja Kaczmarka malarsko odtwarzają wyobrażenie realiów epoki, równie starannie ukazując zgrzebną polską codzienność, co skąpane w neonach nocne ulice Sztrasburga.
Holoubek po raz kolejny pokazuje swój niezwykły talent do ożywiania zamkniętych na fotograficznych kadrach chwil z przeszłości. W jego filmach to, co minione, nigdy nie wygląda na zainscenizowane czy sztuczne. Reżyser potrafi tchnąć życie w stworzoną na potrzeby filmu przestrzeń. Nawet PRL-owskie chodniki nabierają pod jego czujnym i czułym okiem mistycyzmu, przeobrażając się w przestrzenie rodem z klasyków Hitchcocka.
W teorii wszystko w tym filmie wygląda doskonale. Ale jakie emocje wywołuje „Doppelgänger...”? Jest podziw, uznanie, jest ciekawość. Ale nie udaje się wzruszyć serca, choć przecież wiele tu scen tragicznych, igrających z największymi w życiu ludzkimi świętościami. Scen mocnych, które powinny widzem wstrząsać i trzymać go na krawędzi fotela. Kiedy na stół zostają wyłożone już wszystkie karty, a znaki zapytania zastępuje oczekiwanie na finał, film traci swój pierwotny impet. Błędem wydaje się być oddanie większości ekranowego czasu Gierszałowi – to nie wina aktora, który radzi sobie świetnie, tylko deficytu złamanego przez życie Jana, który choć mniej spektakularny, nie mniej widza fascynuje. Brak równowagi między postaciami podważa zawartą w tytule podwójną koncepcję.
Można też odnieść wrażenie, że Holoubek chciał złapać zbyt wiele srok za ogon. „Doppelgänger...” chce być jednocześnie dramatem obyczajowym o trudach życia w totalitaryzmie, thrillerem szpiegowskim naładowanym erotycznie i romantycznie, filozoficznym traktatem o genezie „Ja”, a ostatecznie ledwie ociera się o każdy z tropów, dla żadnego nie znajdując spełnienia. To tak, jakby tajny agent podszywał się pod kilka osób, miast z pełnym oddaniem udawać jedną. A jednak, mimo niedosytu, Holoubek – nawet taki niedoskonały – pozostaje jednym z najciekawszych współczesnych filmowców, rasowym ekranowym zwierzęciem, które rozumie kino jak niewielu wokół.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.