Nie trzeba kręcić biografii Kory, żeby nakręcić film o Korze. O burzycielskiej energii, kobiecości bez szablonu, o buncie. „Imago” Olgi Chajdas portretuje alternatywną scenę artystyczną Trójmiasta drugiej połowy lat 80. Lena Góra gra postać wzorowaną na własnej matce Eli Górze.
Zawrócić kijem Wisłę było niegdyś możliwe. Pod koniec ostatniego zlodowacenia, gdy z topniejących mas lodowca płynęła prarzeka. Cóż, że kilkanaście tysięcy lat temu. Wciąż to zawrócenie jest możliwe między Toruniem a Bydgoszczą, gdzie rzeka, zamiast płynąć z południa na północ albo z zachodu na wschód, płynie odwrotnie. I już. Dlatego, że kij utkwił w nurcie? Czy to dowód, że można by tak zrobić w innych partiach rzeki? Skoro raz się zdarzyło (a może wcale – nie wnikajmy zanadto w szczegóły), puszczenie Wisły z Bałtyku do Zakopanego wydaje się godne przemyślenia. Co moglibyśmy przez to osiągnąć? Na te i inne pytania odpowiedzi znają zwolennicy teorii rewolucyjnych, a wstecznych – o płaskiej Ziemi, reptilianach, czy powrotu do zapomnianych zwyczajów, które nigdy nie miały racji bytu. Co tam, nie szkodzi, zawracajmy!
Ciągłą zmianę trudno oswoić. Stanąć jej na drodze wydaje się sednem konserwatywnego myślenia. Słuszne motywacje – bezpieczeństwo, tradycja, dostatek – przeradzają się w hierarchię, autorytet i przymus.
A przecież zmiana nie musi oznaczać utraty, lecz nowe odkrycia i ścieżki lub inną perspektywę rzucaną na rzeczy dobrze znane. Przeorientować się, gdy szlak nas zawiódł, wydaje się sensownym rozwiązaniem w podróży. Ale w tak zwanym normalnym życiu? Wolałabym nie.
Trudno zrezygnować, powiedzieć sobie, że skoro nie będzie tak, jak chcę, niech będzie inaczej. Gdy wreszcie zdarza się to, czego pragnę, zaczynam marzyć o czymś innym. Podskórnie wciąż dążę do zmiany. Choćby się zdawało, że żyje we mnie ciągle ta sama osoba, co kiedyś, w istocie jestem tym, co łączy punkty przed i po, niczym więcej niż zmianą. Skoro czasem własne imię brzmi obco, a nagłe zerknięcie w lustro uzmysławia, że wyobrażałam sobie, iż wyglądam inaczej, to kim naprawdę jestem? Skąd wiadomo, że ta i tamta to ta sama osoba?
Film „Imago” Olgi Chajdas opowiada o Eli Górze, matce odtwórczyni głównej roli
„Stale niestała” – brzmiał roboczy tytuł filmu, który ostatecznie nazywa się „Imago”, ale wciąż nosi w sobie poprzednią nazwę. Stale niestała jest bowiem bohaterka filmu Ela lub Malwina – zależy, na które ucho założy pojedynczy kolczyk. Wokalistka? Nie śpiewa, ale krzyczy, piszczy, szepcze. Improwizuje na scenie onomatopeje. Nie marzy o karierze, nie chce być gwiazdą. Szuka kontaktu. Ze wszystkich sił próbuje odnaleźć i wyrazić siebie, nie kłamać, być wierną sobie. I być akceptowaną.
Ela Góra - pierwowzór bohaterki tego filmu - to matka Leny Góry, odtwórczyni głównej roli i współscenarzystki filmu. Była wokalistką alternatywnych trójmiejskich kapel, występowała w Pancernych Rowerach. Wyrazista, niepokorna, wyłamująca się ze schematu śpiewającej dziewczyny.
Jak Kora, chciałoby się powiedzieć, przez zbieżność lat, stylu, wyglądu, brzmienia wokalu. Nie trzeba przecież kręcić biografii Kory, żeby nakręcić film o Korze. O pewnym typie burzycielskiej energii, o kobiecości bez szablonu, o buncie. O tym, co znaczyło tworzyć punkowy zespół w Polsce drugiej połowy lat 80. Co znaczyło żyć i kochać po swojemu, będąc kobietą. W „Imago” udało się oddać prawdę takiej postawy. Wprawdzie Ela/Malwina nie nagrała przebojów, nie zdobyła popularności, ale była silną, oryginalną osobą, artystką performerką, wokalistką. Miała wyobraźnię, odwagę, potencjał.
Poznajemy ją w 1987 roku w skromnej oazie, jaką stworzyła sobie w mieszkaniu rodziców. Opróżniła swój pokój i na ścianie namalowała okrąg, w który teraz wpatruje się, medytując, mantrując. Trudno opisać, co czuje w takich chwilach. Staje się źrenicą, otwiera się i zamyka. Są też inne chwile, gdy dostaje szału. Napotyka opór, nie wyrabia z emocjami. Nie jest jej łatwo. Najmłodsza z rodzeństwa wychowuje się wśród oparów wódki, którą łoją jej bracia w domowej melinie. Czy ktoś ją w ogóle rozumie? Może chwilami ten czy tamten, ta czy tamta, ale całokształt nawet dla niej samej jest nie do pojęcia. Obserwujemy więc, jak szuka porozumienia ze sobą.
Film „Imago” Olgi Chajdas oddaje cześć nowofalowym kapelom z Trójmiasta
Postrzegana jako wariatka, zostaje zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Na kobiecym oddziale otrzymuje metkę szalonej, bo wszystkie pacjentki dostają od przełożonej jakieś etykietki przyklejane na plecach: pasibrzuch, matka Polka, anorektyczka i tak dalej. Dlaczego akurat ona ma spełniać rolę opętanej? Osadzone na oddziale są ubrane w zgrzebne koszule, otępiałe od leków, stają w oknach i wyją do czerwonego księżyca jak wilczyce. Wataha kobiet, które nie mieszczą się w wyznaczonych ramach. Każda z innego powodu.
Stan ciągłego lęku z niedopasowania wiedzie do autodestrukcji. Katarzyna Kubisiowska w „Kora, się żyje. Biografia” cytuje artystkę mówiącą o swojej przyjaciółce Galii i o sobie: „Ktoś mówił, że ona znała ten stan samobójczy, bo on jest podobny do tego stanu przed atakiem epileptycznym, zawęża ci się pole, czujesz, że wyrzuca cię na dalszą orbitę i z tej dalekiej orbity wchodzisz, tak jakby spirala cię wciągnęła, raz szerzej, raz węziej. Ale jest jedna sprawa, która cię orbituje czy zawęża, to jest to, że nie chce ci się żyć. I ta myśl przeradza się w taką siłę. I ona też to miała. I ja też to miałam, znam to”.
Tego uczucia doświadcza też bohaterka „Imago”, dwoista Ela/Malwina. Świadoma swojej inności, tego, że za żadne skarby nie wpisze się w przewidziane dla niej normy, ciągle walczy, ale znajduje też w sobie nadzwyczajną siłę woli, która objawia się niemal na każdym kroku. Na przykład unieszkodliwia gwałciciela, który napada ją w zaułku ulicy. Odpycha go i uświadamia, że zniszczy życie zarówno jej, jak i sobie. „Wszystko ci się pomyliło!” – krzyczy. Gdyby tymi słowami udało się odczarować też chory świat, okrutne relacje między bliskimi czy reżim państwa – to byłaby bajka.
A jest to wierny portret ówczesnej trójmiejskiej sceny muzycznej, czyli właściwej stolicy polskiej alternatywy. Zespół Zakaz Kąpieli, który został wymyślony na potrzeby filmu, oddaje cześć nowofalowym kapelom tamtych czasów: Aptece, Bieliźnie, Oczi Cziorne, Bóm Wakacje w Rzymie czy właśnie Pancernym Rowerom. Ekranowa Ela/Malwina to trochę prawdziwa Ela Góra, trochę Kora, a trochę związana z trójmiejską sceną Marta Handschke. Wzorowana na realnej osobie, jest przecież postacią fikcyjną, co podkreślały twórczynie filmu w rozmowie przed premierą na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu (miałam zaszczyt ją prowadzić). Muzyka, którą napisał do filmu Andrzej Smolik, perfekcyjnie oddaje tamten klimat. Ani na chwilę nie milknie. Niesie ten film, nadaje mu rytm i rządzi montażem. „Imago” patronuje duch kina Grzegorza Królikiewicza.
Film „Imago” Olgi Chajdas rezonuje długo po seansie
Jeśli ten film miałby mieć swój instrument, byłby to trójkąt. Bezpretensjonalny: niby nic, a można czynić cuda. W trójkącie z dwoma mężczyznami próbuje też żyć Ewa/Malwina, która otwarcie odrzuca monogamiczny związek.
Na instrument nadałaby się również piła. Na pile gra ktoś w tle ceremonii ślubu bohaterki. „Imago” jest jak ostre narzędzie, które użyte w innym celu wydaje niepokojący, oniryczny dźwięk. To seans, który wprawia ciało w wibracje. Rezonuje długo potem.
Działa nie jak film, ale odjazdowy występ, na który nie da się przygotować. Wszystkie ostrzeżenia biorą w łeb, gdy zadziała nieco transowo i się wkręcisz. Tak jak podczas koncertów, jakie zainscenizowane są na ekranie. Odbywają się w klubach, piwnicach, na dachu, w mieszkaniach. Scenografie zbudowane są z gałęzi, kawałków tkanin, potłuczonych kawałków lustra. Kostiumy z tego, co udało się zdobyć. Grunt, żeby wyglądały niecodziennie, osobiście i, rzecz jasna, trochę udawały wyobrażoną zagranicę. Przygotowali je z wielką pieczołowitością Sławomir Blaszewski z Katarzyną Lewińską. Podobnie jak scenografia Anny Anosowicz, przenoszą nas w tamte czasy bezbłędnie.
Każdy przedmiot ma w filmie swoją wagę. Wyraża swego właściciela, nawet chwilowego – tego, kto umie posłużyć się nim w niepowtarzalny sposób. Tak jak w serialu z lat 80. „Siedem życzeń”, w którym czarny kot Rademenes mówił głosem Macieja Zembatego, tak samo tutaj niesamowita jest zwykła rzeczywistość. Wystarczy tylko umieć czytać znaki.
Lena Góra w filmie „Imago” przekonująco gra swoją matkę
Świętem jest muzyka puszczana z kaseciaka – albumy przywiezione z Zachodu przez marynarzy odsłuchiwane są z namaszczeniem. Znakiem wolności jest nagość – jedyna własna sprawa przez nikogo niezawłaszczona. Seks uprawiany przez parę zakochanych, gdy za ścianą rodzice dobijają targu w sprawie małżeństwa.
Co w polskim kinie wyjątkowe, widzimy na ekranie prawdziwych ludzi, a nie udające ich znane twarze. Za reżyserię castingu odpowiedzialna jest Paulina Krajnik. Dzięki niej największą siłą „Imago” są aktorzy nie- (a może należałoby powiedzieć pół-) profesjonalni połączeni w zgrany zespół z profesjonalnymi. Malarz Wacław Warchoł, pisarz Łukasz Orbitowski, a do tego znani aktorzy: Mateusz Więcławek i Edyta Olszówka. W głównej roli błyszczy Lena Góra, która gra tak przekonująco i subtelnie, jakby wcale nie była aktorką. Należą jej się za tę kreację wszystkie nagrody, podobnie jak całej obsadzie, znakomicie połączonej w całość. Niesamowitą, niemą rolę matki zagrała wybitna teatralna aktorka Bogusława Schubert. Spojrzeniem i gestem oddaje więź z córką – najbliższą obcą kobietą, której towarzyszy, choć jej nie rozumie. Nieprzerwanie ogląda telewizję. Zagapiona w odbiornik obiera ziemniaki i podaje jeden córce, która akurat przebija sobie ucho agrafką. Przez kartofel łatwiej przejdzie igła. Po przekłuciu żółty obły kształt z powrotem trafia do garnka pełnego brunatnej wody. Matka i córka dalej patrzą w telewizor. W innej scenie rozgniatają pomidory, zanurzają ręce w cieczy. Jedzenie bez przerwy jest w domu przyrządzane i zjadane.
Wszystko spowija mgła papierosowego dymu, ludzie palą jakby w katatonii opróżniali paczki, odpalają jednego od drugiego. Kora podobno robiła tak samo i lubiła stukać się w szczyt płuc przy mostku, by poczuć większą przyjemność z wchłaniania nikotyny. „Imago” nie pokazuje narkotyków, więc nadmiar ćmików wydaje się metaforą ciągłego stanu odrealnienia. Odmiennego stanu świadomości, w który ucieka się przed smutą ostatnich lat PRL-u. Historia kończy się w trakcie przełomu 1989 roku, który stanowi nowy początek – historyczny i życiowy.
Reżyserka „Imago” Olga Chajdas potrafi dać wiarygodny portret zbuntowanej bohaterki
Bohaterce rodzi się wtedy córka. Zanim przyjdzie na świat, matka chce nazwać ją Nan – niebinarnie. Lena Góra dokonuje niemożliwego: gra postać wzorowaną na własnej matce, a więc i poród dziecka, czyli samej siebie z realnego życia. Na ekranie następuje alchemiczny proces, nawet nie utożsamienia, ale przekroczenia siebie. Jakby składając hołd tej, która sprowadziła ją na świat, oddając całe jej splątanie, ból, pasję, wolę życia, urodziła się powtórnie.
Bohaterka „Imago” stanowi syntezę niepokornej kobiety, wychowanej według katolickich przykazań w cieniu politycznego przełomu. Jest siostrą tytułowej bohaterki „Niny” (2018), granej przez Julią Kijowską profesorki, która naucza studentów wolności w teorii, ale musi odkryć, jak ją praktykować we własnym życiu. Kuzynką postaci granej przez Małgorzatę Belę w „Erotice 2022”, w noweli „Nocna zmiana”, gdzie poniżone kobiety, użyte w roli gumowych lal podczas pewnego sylwestra, mszczą się na swoich oprawcach. Jest jedną z nas, kiedy cierpimy, krzyczymy, pożądamy. Gdy próbujemy być sobie wierne i żyć po swojemu. Gdy bywamy napiętnowane jako wariatki, nie chcąc dopasować się do standardowych oczekiwań stawianych kobietom.
Gdziekolwiek potrzebna jest energia kobiecego gniewu, a w sumie wkurwu, dążenia ku radykalnej zmianie, pojawia się Olga Chajdas. Reżyserka, która potrafi dać wiarygodny portret niegrzecznej, a może nawet okrutnej, autentycznej bohaterki. Nie mnie osądzać tę z „Imago”: czy była dobrą artystką albo matką. Na pewno nie bała się zmiany i nikogo nie chciała nawracać. I za to jej chwała.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.