Znaleziono 0 artykułów
16.09.2023

„Pain Hustlers”: Wielki przekręt, mały film

16.09.2023
Emily Blunt i Chris Evans w filmie Pain Hustlers (Fot. Materiały prasowe / Netflix)

Twórcy „Pain Hustlers” nie mogą się zdecydować, czy kręcą nową wersję „Wilka z Wall Street”, czy wariację na temat „Big Short”. Tkwią w rozkroku pomiędzy czystą rozrywką a filmem na poważnie. Dlatego produkcja ani nie bawi, ani nie edukuje. Najmocniejszym elementem tego filmu pozostaje aktorstwo Emily Blunt.

Tematem jest jeden z największych przekrętów farmaceutycznych w USA w XXI wieku. Scenariusz oparty został na książce Evana Hughesa, który opisuje maluteńki start-up, kryjący się pod nazwą Insys. Zrzeszał ludzi, którzy mieli gadane, ale nie mieli kasy. A chcieli mieć jej bardzo dużo. Na czele firmy stał John Kapoor, weteran przemysłu farmaceutycznego, który próbował wcisnąć lekarzom nowy środek przeciwbólowy, niesamowicie skuteczny u chorych na nowotwór. Ból mijał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tylko że medykament wytworzony był na bazie fentanylu, jednego z najsilniej uzależniających opioidów.

Pain Hustlers / Fot. Materiały prasowe / Netflix

„Pain Hustlers”: Największym uzależnieniem okazały się pieniądze

Kapoor i jego przedstawiciele handlowi to postaci jakby stworzone do kina – przebiegłe, niejednoznaczne, testujące granice własnej moralności. Sięgali po nieczyste metody werbowania lekarzy, którzy przepisywali środek swoim pacjentom. Wartość ich start-upu poszybowała, pracownicy pławili się w luksusach. Ale to im nie wystarczyło, bo – przypominają oczywistość twórcy „Pain Hustlers” – najgroźniejszym uzależnieniem okazały się pieniądze.

Start-upowcy zwęszyli, że mogą pomnożyć zyski, jeśli lekarze będą przepisywali środek również ludziom, którzy nie chorują na raka. Tylko jak to zrobić? Kiedy handlowcy Liza i Pete – głównych bohaterów grają Emily Blunt i Chris Evans – próbują znaleźć sposób, żeby zbliżyć się do medyków, film jest najciekawszy. Twórcy w krzywym zwierciadle pokazują nam całą panoramę ludzkich postaw i potrzeb. Lekarze na sytuację finansową nie narzekają, ale braki odczuwają na innych polach: czują się samotni, niedocenieni albo nudni. A Liza i Pete dobrze wiedzą, jak zapewnić komuś dobrą zabawę albo sprawić, żeby czuł się mądry i dowcipny.

Pain Hustlers / Fot. Materiały prasowe / Netflix

Dla jednego z niedocenionych lekarzy organizują sympozjum, na którym ma być głównym mówcą. Tylko że nikt nie przychodzi. Ale bohaterowie nie załamują rąk, tylko w mig próbują zorganizować zastępczą publikę i wykorzystać okoliczności, żeby mimo niesprzyjającej sytuacji ugrać coś dla siebie. I gdyby reżyser David Yates poszedł w tę stronę i pokazał swoich bohaterów jako ludzi gotowych stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, to może „Pain Hustlers” byłoby w stanie nas uwieść. Problem polega na tym, że twórca wybrał inną, zupełnie nieuwodzącą estetykę i zamiast kolejnych wiwisekcji charakterów postaci oferuje nam wyłącznie rozrywkę. Niestety dość płytką. W rzeczywistości Kapoora skazano na 66 miesięcy więzienia, a konsekwencje jego działań są odczuwane do dziś w Ameryce, która wciąż tonie pod falą uzależnień od opioidów.

Pain Hustlers / Fot. Materiały prasowe / Netflix

Postać, będącą filmowym odpowiednikiem Kapoora, gra Andy García i jest to występ poniżej godności. Twórcy robią z jego Jacka Neela bohatera przerysowanego. Jakby kręcili kreskówkę, a nie inspirowany faktami dramat. Jack to dziwak, jakich mało. Gdy w końcu przenosi biuro z obskurnej speluny do wypasionego wieżowca, każe pracownikom ściągać buty, żeby nie brudzili podłogi. Jego zachowanie wymyka się wszelkiej logice. Za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, film zamienia się w nieśmieszną karykaturę.

Neel nie jest zabawny, a do tego nie jest też groźny, a przez to nie jest w stanie nas zbałamucić, jak podobne pyszałki z historii o maklerach z Wall Street czy cynicy z produkcji o bezdusznych korporacjach. To nie jest jeden z tych przebiegłych bystrzaków rżnących na pokaz głupa. On się po prostu głupio zachowuje, przez co nie ma szans zaskarbić sobie szacunku widza.

„Pain Hustlers”: Największą wartością jest występ Emily Blunt

To w ogóle problem tego filmu, który momentami chce być śmieszny, a chwilami groźny, ale nie może się zdecydować ani na jedno, ani na drugie. Aż się prosiło, żeby wejść za kulisy sprawy i wytłumaczyć, o co w niej dokładnie chodziło i jakie były tego konsekwencje. Niestety David Yates nie daje dowodów takiej finezji, jak Martin Scorsese w „Wilku z Wall Street”. W jaki sposób reżyser daje nam znać, że bohaterowie dorobili się kroci? Poprzez pokazanie ich drogich ciuchów i bogatych wnętrz will. A w jaki sposób komunikuje, jak się czują z tym, że robią w balona ludzi i zagrażają życiu onkologicznych pacjentów oraz ich rodzin? Cóż, tego akurat nie komunikuje. Jego postaci są pozbawione wątpliwości i refleksji, w niczym nie przypominają ludzi stąpających po krawędzi. „Pain Hustlers” cierpi podwójnie – przypomina wzmiankę w gazecie, a nie pogłębiony reportaż, a do tego nie wykorzystuje potencjału aktorów.

Pain Hustlers / Fot. Materiały prasowe / Netflix

Największą wartością filmu i tak pozostaje Emily Blunt, która prezentuje tu kilka twarzy. Przekonuje zarówno jako kochającą matka, przerażona epilepsją u córki, jak i jako zachłystująca się luksusem nuworyszka. Jej Liza wychodzi z biedy, do której nigdy więcej nie zamierza wracać. Jako jedyna ma jasne ambicje: udowodnić otoczeniu, że nie jest looserką[W1] , a swojej córce sfinansować bardzo drogą operację, której nie pokrywa ubezpieczenie. Blunt gra wiarygodnie, ale gdy jej Liza zaczyna pławić się w luksusie, aktorka nie ma już zupełnie czego grać. Jej występ sprowadza się do pozowania w kolejnym drogim ciuchu.

Z utrzymaniem uwagi widza dobrze radzi sobie także Chris Evans, który kolejny raz po „Na noże” udowadnia talent komediowy. Jego Pete Brenner to facet, który nie uznaje żadnych zasad w dążeniu do celu. Evans jest uroczy, kiedy podejmuje kolejną nieodpowiedzialną decyzję, ale reżyser David Yates nie daje mu szansy na rozwinięcie skrzydeł. Widać, że aktor ma apetyt, aby zrobić ze swojego bohatera nowego Jordana Belforta z „Wilka z Wall Street”, ale scenariusz nie oferuje mu możliwości zerwania się ze smyczy, co genialnie wykorzystał Leonardo DiCaprio w słynnych scenach narkotycznych libacji i seksualnych orgii. W „Pain Hustlers” jest znacznie bardziej konserwatywnie i grzecznie. Tak jakby niemoralnym farmaceutom pieniądze nie uderzały do głowy równie mocno, co bankierom.

To zdecydowanie zbyt grzeczne kino, a do tego wtórne. Owszem, przesłanie, że pieniądz zaślepia moralność, warto regularnie przypominać. Pod warunkiem, że ma się na to pomysł. David Yates wsławił się jako reżyser ekranizacji książek o Harrym Potterze. Niestety tym razem zdecydowanie zabrakło magii.

 
Artur Zaborski
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Pain Hustlers”: Wielki przekręt, mały film
Proszę czekać..
Zamknij