W wyczekiwanym „Queer”, który bierze udział w konkursie głównym na 81. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, reżyser Luca Guadagnino idzie na całość: wyborem historii bazującej na powieści Williama S. Burroughsa, sposobem jej opowiedzenia i castingiem. Genialny Daniel Craig dokonuje tu detonacji wszelkich wizerunkowych klisz, którymi opisywane było do tej pory jego aktorstwo, z ikoniczną rolą Jamesa Bonda na czele.
„Queer” to kino napędzane pożądaniem i czułością. Miłość w tej opowieści, tak jak w życiu, wymyka się wszelkiej kontroli, a kiedy poddajemy ją analizie albo właśnie zaczynamy kontrolować, niechybnie polegniemy. Sytuację komplikuje fakt, że uczucie wybucha pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy zdają się swojej tożsamości nie akceptować. William Lee (Daniel Craig) i Eugene Allerton (Drew Starkey) spotykają się na początku lat 50. w Mexico City i stają w ogniu pragnień, zahamowań, akceptacji, fascynacji, odrzucenia i pożądania. Ich historię opowiada Luca Guadagnino – mistrz subtelności i formy, której dla efektu nie boi się użyć i tym razem robi to w spektakularny sposób. Guadagnino i Craig to artystyczny duet roku.
Na taką rolę jak w filmie „Queer” Luki Guadagnino aktor Daniel Craig czekał całe zawodowe życie
Luca Guadagnino umie w subtelności, a o tym, jak bardzo, przekonał nas w filmie „Challengers”. Wystarczyło, że w sieci pojawiło się pierwsze zdjęcie z planu, na którym trójka aktorów: Zendaya, Josh O’Connor i Mike Faist siedzą na krawędzi łóżka, aby skutecznie przyciągnąć uwagę internautów, kreślących scenariusze, co tam się wydarzy. W rzeczywistości nie dzieje się nic. W „Challengers” nie ma ani jednej sceny seksu, ale napięcie, jakie reżyser zbudował między bohaterami, aż kipi sensualnością. W głośnym „Tamte dni, tamte noce” – jednym z najwspanialszych filmów o pierwszej miłości – Guadagnino kwestie pożądania zamyka jedną sceną z brzoskwinią, która jest o wiele bardziej perwersyjna i zmysłowa zarazem niż najlepiej sfilmowane sceny seksu w kinie.
W „Queer” Luca Guadagnino nie idzie w subtelności, wręcz przeciwnie, seks jest tu ostentacyjny. Idzie na całość, bo nie ma czasu na subtelności. Na całość idzie też Daniel Craig, detonując wszelkie wizerunkowe klisze, którymi opisywane było do tej pory jego aktorstwo, z ikoniczną rolą Jamesa Bonda na czele. Starzejący się Lee doskonale zdaje sobie sprawę, że być może to ostatni zryw niemłodego już ciała i choć eksploatuje je z przypadkowymi kochankami (jednego z nich gra Omar Apollo), to w obliczu prawdziwego zauroczenia pragnie zachować jego witalność. Craig jest rozbrajający w scenie dziwnego, nieporadnego niby-ukłonu, niby-tańca w barze, kiedy pojawia się tam Eugene. Uwodzenie, które nie służy wyłącznie przygodzie na jedną noc, stanie się wyzwaniem dla Lee, bo nie opiera się już na wdzięku młodości. Pięćdziesięciolatek w tamtych czasach uchodził już za starca. Lee miota się gdzieś między groteską a pajacowaniem i choć wypada w tym jak dziaders, to, o dziwo, to działa. Eugene dosiada się do Lee i wspólnie ruszają w przedziwną transowo-crashową podróż pod szyldem „trzeba zabić tę miłość”.
W filmie „Queer” reżyser Luca Guadagnino kolejny raz podejmuje temat tożsamości
Młodość to przywilej dany nam na chwilę – czy wystarczająco długą, abyśmy mogli odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jesteśmy? To pytanie zdaje się kluczowe w tym filmie, zresztą tożsamość jako temat pojawia się u Guadagnino nie po raz pierwszy. Młodego Eugene i dojrzałego Lee łączy jedno: obaj nie chcą być queer, uciekają od wizerunku geja, a na słowo „homoseksualista”, wypowiedziane głośno w barze, Lee reaguje nerwowo, bo kojarzy mu się ze zdeprawowanym, wykluczonym i samotnym gościem, którym nie chce być. Oczywiście każdy z nich radzi sobie z tym na swój sposób. Lee z racji wieku zdołał się już pogodzić ze swoją seksualnością, choć obserwując jego uzależnienia od opioidów i alkoholu, wcale nie jesteśmy o tym do końca przekonani. Eugene działa trochę na oślep, godzi się na zbliżenia, ale reglamentuje je kategorycznie, jakby czuł, że w przyszłości już nigdy więcej nie chciałby do tego wracać. Mało tego, w sekwencji filmu, którego akcja dzieje się gdzieś w ekwadorskiej dżungli, do której Lee zabiera Eugene’a, aby za pomocą ayahuaski przekonać się co do intencji młodego kochanka i „uwolnić w nim prawdziwe ja”, szamanka Cotter (Lesley Manville) mówi do Eugene’a wprost: „nie chciałbyś widzieć siebie tej nocy”. Dzieje się to tuż po transowej scenie, w której ciała kochanków dosłownie łączą się w jeden organizm. W tej zmysłowo fotografowanej choreografii niczym od Maurice’a Béjarta każdy z bohaterów ma inne intencje: Lee szuka potwierdzenia tezy, że Eugene jest queer, a to może dać mu nadzieję na wspólną przyszłość. Eugene z kolei niejako sprawdza, jak mógłby się w takiej wersji siebie odnaleźć i czy może dać sobie na to przyzwolenie. Słowa szamanki wydają się dość jednoznaczną odpowiedzią na wątpliwości Eugene’a, zamykającą, bo więcej już go na ekranie obok Lee nie zobaczymy.
Cała ta podróż w głąb siebie obu bohaterów dla widza może być fascynująca i męcząca zarazem, ale ten efekt zmęczenia może być celowym zabiegiem reżysera. Młodość i dojrzałość nie idą w parze, a w niechcianej, nieakceptowanej dojrzałości najgorsza jest pamięć o tym, że kiedyś byliśmy młodzi. Lee to doskonale wie i czuje, jest intelektualistą, bryluje w barach Mexico City, jego umysł i wdzięk fascynują, ba, wciąż ma atrakcyjne ciało – i nie rozumie, dlaczego to wszystko nie działa w konfrontacji z prawdziwym uczuciem. Rozbrajająco zagrał Craig ten stan i to, w jaki sposób Lee podważa pewność siebie i lęk, że może utracić tę miłość. Tylko czy na pewno musimy to traktować aż tak serio? Guadagnino kategorycznie mówi „nie”, dlatego bawi się formą i raz oglądamy komedię, raz dramat, a raz thriller erotyczny – i to proszę traktować z ogromnym przymrużeniem oka. Siła tego urzekającego filmu balansuje pomiędzy czułością a dystansem do głównego bohatera granego przez Daniela Craiga. I to działa. Zaczynamy mu kibicować, a w finałowej scenie akceptujemy wszystko to, za co zdawaliśmy się go nie lubić. Craig jest w tym procesie nieznośnie skuteczny, bo bawiąc się własnym wizerunkiem blond macho o nieznośnie niebieskich oczach, pozwala zbliżyć się nam do bohatera.
Film „Queer” z Danielem Craigiem bazuje na powieści Williama S. Burroughsa
Historia Williama i Eugene’a to autorska adaptacja Guadagnino na wpół autobiograficznej i nigdy nieukończonej powieści „Queer” Williama S. Burroughsa (po polsku wydanej w 1993 roku jako „Pedał”). Borroughs, obok Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca główny przedstawiciel ruchu artystycznego Beat Generation, uważany jest za jednego z najwybitniejszych i najbardziej kontrowersyjnych amerykańskich pisarzy. Był uzależniony od heroiny i alkoholu, handlował też narkotykami i z powodu podejrzeń o posiadanie marihuany wyjechał w 1949 roku do Meksyku. W tym momencie poznajemy filmowego Williama Lee. Tło obyczajowe powieści i filmu jest tożsame. W Ameryce w tym czasie za posiadanie narkotyków groziły wysokie kary. Burroughs miał też żonę Joan, która zginęła w Meksyku z jego ręki, kiedy celował do szklanki z ginem, postawionej na jej głowie. Scena „zabawy” z bronią pojawi się w filmie Guadagnino. Burroughs, używając koneksji, uniknął oskarżenia o zabójstwo żony, incydent jednak rozpalił plotki wokół tożsamości pisarza, w którego twórczości często przewijały się wątki homoseksualne. Wielu jego wyjazd do Meksyku interpretowało również jako ucieczkę przed tożsamością. Atmosferę skutecznie podgrzały informacje o książce pod tytułem „Queer”, która, choć powstała w okresie meksykańskim, to ze względów obyczajowych ukazała się dopiero w 1985 roku. Wróćmy jednak do Meksyku lat 50. – po tragedii Burroughs, niepewny swoich zachowań po eksperymentach z opiatami, wyrusza do Ekwadoru w poszukiwaniu zioła Yage, które ma go wyciągnąć z narkomanii. I jak tu nie wziąć się do adaptacji takiej historii?
Autorem scenariusza „Queer” jest Justin Kuritzkes – ten sam, który napisał „Challengers”. Z Guadagnino znają się zatem zbyt dobrze, aby jeden zaufał drugiemu. Papier przyjmie wszystko, a co z formą? Guadagniono jest w tym mistrzem, co udowadnia nie tylko w filmach, lecz także w swoim działającym w Mediolanie od 12 lat studiu SLG, które projektuje wnętrza i ich wyposażenie. Równolegle do festiwalu filmowego na Lido w Wenecji odbywa się Homo Faber Event – prezentacja najlepszych manufaktur rzemiosła z całego świta – Luca Guadagnino i Nicolò Rosmarini (jeden architektów SLG) są dyrektorami artystycznymi tego wydarzenia. Kostiumy w filmie to kolejna po „Challengers” współpraca z szefem artystycznym Loewe – Jonathanem Andersonem. Zresztą udział Daniela Craiga w kampanii Loewe jest nie tylko sprytnym zabiegiem marketingowym, lecz także przypieczętowaniem wspólnej pracy i przyjaźni całej trójki artystów. Za zdjęcia w „Queer” odpowiada Sayombhu Mukdeeprom, a scenografię stworzył Stefano Baisi. Film pod względem artystycznym ogląda się jak najlepsze obrazy Edwarda Hoppera. Wszystko tu działa i jest prawdziwą estetyczną podróżą po historii malarstwa i designu. Trent Reznor & Atticus Ross oraz hity Nirvany, Prince’a, New Order muzycznie dopełniają całości.
„Queer” dla fanów Guadagnino to czysta przyjemność, dla widzów wyzwanie, które jednak warto podjąć, bo takiego Daniela Craiga w kinie nie widzieliście i nie zobaczycie już nigdy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.