Francuskie reżyserki do perfekcji opanowały dramaty sądowe. Justine Triet wygrała w maju Złotą Palmę w Cannes za swoją znakomitą „Anatomię upadku”, w której bohaterka musi przekonać sędziów, a zarazem widzów, że nie zabiła męża, choć ostatnio się między nimi nie układało. Uznana dokumentalistka Alice Diop dostała zaś Srebrnego Lwa w Wenecji za debiut fabularny „Saint Omer”, w którym przyjęła zupełnie inną strategię, ale osiągnęła podobny cel.
„Saint Omer” opowiada o imigrantce z Senegalu oskarżonej w Paryżu o zabójstwo córeczki
U Alice Diop od razu wiadomo, że Laurence Coly (Guslagie Malanda) zabiła swoją piętnastomiesięczną córkę. Wyrok sądu nie ma rozstrzygnąć o jej winie, a odpowiedzieć na pytanie, czy przy orzekaniu można brać pod uwagę okoliczności łagodzące. Reżyserka wykazała się odwagą. Choć kino już nieraz próbowało odkryć źródło zła, postać dzieciobójczyni rzadko pojawia się na ekranie. Matka pozbawiająca życia niewinną istotę budzi w społeczeństwie zbyt dużą niechęć, żeby filmowcy tłumaczyli jej zachowanie.
W „Saint Omer” oskarżona nie ma wzbudzać sympatii ani współczucia. Laurence czasami drażni, zwłaszcza kiedy gubi się w zeznaniach, przeinacza fakty, tłumaczy się czarem, który ktoś z jej senegalskiej rodziny miałby na nią rzucić. Dziewczyna przyjechała do Francji studiować – miała robić karierę naukową. Chciała pisać pracę o Wittgensteinie, a nie o kimś „bliższym swojej kulturze”. Na rozprawie obserwatorzy się dziwią, że Laurence mówi literacką francuszczyzną.
Choć Laurence nie wzbudza litości, jej sytuacja porusza. Reżyserce udało się pokazać zawieszenie bohaterki między dwoma kulturami. Dla Francuzów jest zbyt senegalska, dla Senegalczyków zbyt francuska. Laurence nie zna języka wolof, więc w Senegalu traktowano ją jako inną, we Francji też nie uznano ją za swoją.
Alice Diop ustawia widza „Saint Omer” w roli sędziego
Diop wykorzystuje malarskie kadry, ogranicza dynamikę postaci i rezygnuje z gwałtownego montażu. Rzadko ktoś tu komuś przerywa. Reżyserka pozwala nam się wsłuchać w racje oskarżonej, świadków, prokuratora i adwokatki. Dzięki temu możemy się poczuć jak sędziowie zmuszeni do wydania własnego wyroku.
Filmem reżyserka wypowiada wojnę współczesnej kulturze łatwych osądów moralnych. Ferowanie wyroków bez zagłębiania się w sprawę przychodzi nam dziś łatwo, o czym ostatnio przekonujemy się przy okazji nagonki na Agnieszkę Holland – reżyserka obrywa za film, którego nikt jeszcze w Polsce nie widział. Diop zmusza nas do postawienia się w sytuacji Laurence. Dziewczyny, którą porzucił starszy mężczyzna, kariera nie wyszła, relacje z rodzicami zostały zerwane. – Dwa lata poprzedzające śmierć mojej córki to najgorszy czas w moim życiu – mówi Laurence przed sądem. Czy to możliwe, żeby w Paryżu było jej gorzej niż w Dakarze?
Reżyserka zadaje kłam wyobrażeniom o imigrantach, którzy w Europie mogą spełniać marzenia. To, że to doświadczenie wspólne wielu osobom, Diop pokazuje poprzez postać Ramy (Kayije Kagame), która uczestniczy w procesie (jako jedna z trzech czarnych osób na sali – pozostałe to oskarżona i jej matka). Rama też ma senegalskie pochodzenie i cierpi z powodu nieprzepracowanych relacji z własną matką. Będąc w czwartym miesiącu ciąży, niepokoi się narodzinami dziecka. I choć realizuje się jako pisarka, nie czuje się dobrze w swojej skórze.
W Ramie krytycy chętnie widzą alter ego reżyserki, która też ma senegalskie korzenie. Gdy Diop dowiedziała się o sprawie Fabienne Kabou, oskarżonej w 2013 r. o zamordowanie swojej kilkunastomiesięcznej córki, uczestniczyła w jej procesie. Kabou skazano na 20 lat więzienia i leczenie psychiatryczne. Wyszła na wolność po dziewięciu latach.
Kayije Kagame: „Saint Omer” ocala historie imigrantów od zapomnienia
Jednak gdy spotykam się z Kayije Kagame w Paryżu, zaprzecza, że Diop pokazała w jej bohaterce siebie. – Alice często powtarzała: „Rama to nie ja”. Dzięki temu mogłam poczuć się swobodnie. Zdaję sobie sprawę, jak fascynujące musi być szukanie podobieństw między Alice i Ramą, ale to fikcyjna postać. Za to taka, z którą można się łatwo zidentyfikować i mnie, i widzom, i reżyserce – mówi aktorka.
Co nie zmienia tego, że ten film narodził się na sali sądowej. Scenariusz powstał na bazie stenogramów z rozpraw. – Wszyscy próbowaliśmy zrozumieć tę historię. Fascynującym procesem było odkrywanie motywacji tak złożonych postaci – tłumaczy Kayije Kagame. – Dlaczego zabiła pani swoje dziecko? – słyszy pytanie sędzi Laurence. – Nie wiem, mam nadzieję, że ten proces pomoże mi to zrozumieć – słyszy w odpowiedzi.
Czy „Saint Omer” rzeczywiście pomaga zrozumieć Laurence? Tego nie wiem. Na pewno pomaga Francuzom zrozumieć, jak ważną część ich kulturowego dziedzictwa stanowią historie czarnych Francuzek. Film Diop jako pierwszej w historii czarnej kobiety został francuskim kandydatem do Oscara (nie zdobył jednak nominacji).
– We Francji członkowie rodzin imigranckich często mają poczucie, że ich historie nie są ważne – mówi mi Kayije Kagame. – Alice ocala te historie przed zapomnieniem – dodaje.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.