„Simona Kossak” to film, który nie potrafi się zdecydować, o czym i o kim tak naprawdę opowiada. Choć Sandra Drzymalska daje z siebie wszystko, tytułowa bohaterka zwyczajnie nie ma nic do roboty. W przeciwieństwie do mężczyzn wokół niej.
Nową biografię Simony Kossak otwiera scena, w której młoda badaczka zawija mikrofon w prezerwatywę, zanurza go w akwarium i oczarowana wsłuchuje się w odgłosy ryb, które wbrew stereotypom mają głos. Nastrój psuje starsza siostra bohaterki, Gloria. Wściekła Simona wyrzuca z siebie przetykaną przekleństwami prośbę o ściszenie muzyki. Ale nikt jej nie słyszy.
Ryby i badaczki głosu nie mają
Otwierająca sekwencja to „Simona Kossak” w pigułce. Przez następne 90 minut grana przez Sandrę Drzymalską biolożka mówi niewiele, a gdy już otwiera usta, zwykle jest szybko uciszana przez otoczenie – zaborczą matkę (Agata Kulesza), starszego ukochanego (Jakub Gierszał) czy skorumpowanego dyrektora placówki badawczej (Borys Szyc). I choć podobne sytuacje można czytać jako mało subtelną metaforę miejsca kobiet w świecie nauki, to w kontekście całego filmu podobną tezę ciężko obronić.
Przede wszystkim dlatego, że „Simona Kossak” nie wydaje się szczególnie zainteresowana tytułową bohaterką. Przez większość filmu Panek nie może się zdecydować, o czym tak naprawdę chce opowiedzieć. Są tu widmo szlachetnych przodków, zakazana miłość, systemowa dyskryminacja kobiet, wątki ekologiczne, a nawet leśna magia. Nic dziwnego, że na Simonę zabrakło miejsca.
Kim była Simona Kossak?
Tymczasem „córka, wnuczka i prawnuczka”, jak sama żartem o sobie mówiła, należała do najciekawszych postaci współczesnej polskiej nauki. O tym, jak złożoną i fascynującą osobą była, opowiada dokument Natalii Korynckiej-Gruz z 2022 roku. „Simona” zdołała pomieścić wszystkie oblicza badaczki, pozostawiając nawet przestrzeń do interpretacji.
W „Simonie Kossak” śledzimy losy bohaterki od momentu jej przeprowadzki do Białowieży do obrony doktoratu. Ten stosunkowo krótki epizod z jej życia nie wydaje się szczególnie reprezentatywny dla całej biografii. Choć Sandra Drzymalska daje z siebie wszystko, jej Simonie brakuje pazura. Częściej niż przy badaniach oglądamy ją zalaną łzami lub nagą. Jak widać, w polskim kinie male gaze wciąż trzyma się mocno.
Wszystko, co robi filmowa Kossak, wydaje się zaledwie odpowiedzią, reakcją na działania otaczających ją mężczyzn. Tak jakby ona sama nie potrafiła być sprawczynią wydarzeń, chyba że chodzi o, jakże romantyczny, pocałunek z Wilczkiem podczas wspólnego oglądania borsuków. Nawet naukowe dokonania bohaterki prezentowane są jako echo wypowiedzi mężczyzn.
Kinowy eksces
Światowa premiera filmu odbyła się podczas 24. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego mBank Nowe Horyzonty. Po wyjściu z kina widzowie wymieniali się uwagami. – To taki film do niedzielnego obiadu z rodziną – powiedział ktoś za mną. Nie potrafiłabym ująć tego trafniej. „Simonie Kossak” jakimś cudem brakuje subtelności i wyrazistości zarazem. To jeden z tych filmów, o których zapomina się w chwilę po seansie.
Na szczęście w programie festiwalu znalazło się wiele innych tytułów z Polski i świata, które na długo pozostaną w pamięci. Do obejrzenia offline do 28 lipca oraz online do 4 sierpnia. Pełną listę prezentowanych filmów znajdziecie na nowehoryzonty.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.