„Wszystko wszędzie naraz”, jeden z największych hitów sezonu, wywraca na nice kino o superbohaterach. To film spuszczony ze smyczy – jego reżyserzy nie uznają żadnych zasad. Właśnie dlatego tylu widzów już zachwycił, a przed amerykańskimi kinami na seans wciąż ustawiają się gigantyczne kolejki.
– Kim jest superbohaterka? – zastanawiali się reżyserzy Daniel „Dan” Kwan i Daniel Scheinert. – Czy to odziana w pelerynę zbawicielka świata, czy też jedna z tych kobiet, które urabiają się po łokcie, żeby przetrwać jakoś do pierwszego i utrzymać w ryzach rozchodzącą się rodzinę? Tych drugich jest w naszym otoczeniu pełno, a jakoś mało chętnie poświęcamy im uwagę. Wolimy czcić fikcyjne superbohaterki, które nigdy nie istniały – mówią twórcy „Wszystko wszędzie naraz”, gdy łączymy się na Zoomie. I zapewniają, że postanowili to zmienić.
Jedną z takich niewidzialnych kobiet jest Evelyn Wang (Michelle Yeoh), imigrantka z Azji, która na Zachodnim Wybrzeżu USA prowadzi pralnię. Stali klienci, stale natrętna księgowa (Jamie Lee Curtis), stale niezadowolona córka (Stephanie Hsu) i stale wymagający ojciec (James Hong) – oto składowe jej życia, którego ma serdecznie dość. Wang się jednak nie poddaje, choć jak się okazuje w toku fabuły – chcą to zrobić wszyscy inni. Córka najchętniej odcięłaby się od rodziny i skupiła na swojej partnerce, a mąż ma już w zanadrzu papiery rozwodowe. Przeczuwacie rodzinny dramat z silnym przesłaniem politycznym? To lepiej nie skreślajcie dzisiaj totka, bo intuicja was srodze zawodzi. „Wszystko wszędzie naraz” to bowiem zaproszenie do pofantazjowania na temat tego, jak nasze nudne, nieidealne życie mogłoby wyglądać, gdyby wpłynęły na nie inne czynniki.
W ekranowym świecie wszystko się zmienia, gdy z Evelyn nawiązuje kontakt z jednym z przyjaciół z alternatywnego uniwersum. I ma dla niej rewelację: otóż będąc inną wersją siebie, kobieta doprowadziła do przeciążenia jednej ze swoich agentek. W efekcie ta zamieniła się w niszczycielkę obracającą w gruzy wszystko, czego się dotknie. Evelyn musi więc zadośćuczynić za to, co narozrabiała w innym życiu, a przy okazji ocalić swój świat przed totalną destrukcją.
Superbohaterowie 2.0
– Jestem obecny w kinie od prawie 70 lat. I chociaż zagrałem dziesiątki ról, to takiego scenariusza jeszcze nie czytałem – mówi mi James Hong. Aktor skończył w tym roku 93 lata. Wyobrażacie sobie, by ktoś w tym wieku uzupełnił obsadę superbohaterskich filmów Marvela, w których aktor ma za zadanie skakać, padać, turlać się i powstawać? Ja też nie. Ale u Danielów znalazło się dla niego odpowiednie miejsce, a epizody z jego udziałem są smakowicie wykorzystane, zwłaszcza gdy dochodzi do interakcji z wózkiem inwalidzkim.
Reżyserzy nie ukrywają, że pracując nad tym filmem, chcieli połączyć skrajne, nieprzystające do siebie światy. – Zależało nam, żeby znaleźć pomost pomiędzy „Matriksem”, który obaj uwielbiamy, a rzeczywistością imigrantów. Sam pochodzę z imigranckiej rodziny, rodzice przeprowadzili się do Stanów Zjednoczonych z Hongkongu i Tajwanu. W kinie hollywoodzkim nie natrafiałem na reprezentację takich osób jak oni. To też chcieliśmy zmienić – opowiada mi Daniel Kwan. I rzeczywiście, we „Wszystko wszędzie naraz” na ekranie pojawiają się ludzie, którzy nie przyciągają rozrośniętą muskulaturą jak Thor, wyjątkową urodą jak Czarna Wdowa czy Kapitan Ameryka ani charyzmą jak Iron Man. Superbohaterowie ze stajni Danielów nie mają żadnych cech szczególnych, są pokraczni, nieporadni, upokarzają się na naszych oczach. Nie mają też gotowych ripost ani ckliwych przemów, stale popełniają błędy.
Obcowanie z tymi zwykłymi ludźmi w niezwykłych sytuacjach ułatwia identyfikację z bohaterami, pozwala też popatrzeć na nich bez kompleksów. Oni nie czują się lepsi, a ich misja jest równie szczytna, co śmieszna. Zwłaszcza że aby aktywować swoje supermoce, postaci muszą zrobić coś, na co sami z siebie nigdy by się nie zdobyli – jeszcze kilka tygodni po projekcji wzdrygam się na wspomnienie, jak jeden z bohaterów próbuje w tym celu zaciąć się w palec papierem.
„Wszystko wszędzie naraz”: Pozostać wiernym sobie
I choć ten humor pewnie nie do wszystkich przemówi, to raczej nikt nie znajdzie powodów, by narzekać na produkcję, bo ta jest dopracowana w najdrobniejszym detalu. Kostiumy, scenografia, makijaże, montaż, dźwięk – wszystko jest pieczołowicie dopieszczone. I oryginalnie wykorzystane. Dość powiedzieć, że w czasie swojej wędrówki po innych wszechświatach Evelyn dozna również życia jako… skała. Brzmi jak najnudniejsze uniwersum, w którym można się znaleźć? No to uważajcie, bo czeka was kolejne zaskoczenie. Frajdę będą mieli też miłośnicy kina, bo Danielowie bawią się również w parafrazy i cytaty. Zamachnęli się zarówno na klasykę pokroju „2001: Odyseja kosmiczna” Kubricka, jak i popkulturowe przeboje w rodzaju „Ratatuj”. Sceny, w których sterowany szopem kucharz przygotowuje posiłki w ekskluzywnej restauracji, to jednak nie tylko zabawa remiksem, ale i satyra na świat drogich kulinariów i kryzysu męskości.
Imponuje, że ekipa pozostała w swojej wizji bezkompromisowa. Bo choć ekran zaludniają przedstawiciele mniejszości, to nie ma tu przymilania się do Azjatów ani środowisk LGBT+, którym dostaje się tak samo jak wszystkim innym. Scena lesbijskiej czułości, w której istotną rolę odgrywają parówki, ma szansę stać się kultowa.
To właśnie wszelkich przejawów homoseksualności chciała się pozbyć z filmu chińska cenzura. Reżyserzy ani produkująca film kultowa wytwórnia A24 jednak na to nie przystali, ryzykując, że „Wszystko wszędzie naraz” nigdy nie trafi do dystrybucji w Państwie Środka. – Wiedzieliśmy, że działamy w zgodzie z producentem, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Dla nas najważniejsza jest historia w takim kształcie, jak ją sobie wymyśliliśmy. Nie od nas zależy, co zrobią z tym Chińczycy – opowiadają twórcy.
Na razie wiadomo na pewno, co z filmem zrobili Amerykanie, którzy dali się na jego punkcie zwariować. Po premierze na SXSW, drugim co do znaczenia festiwalu kina niezależnego po Sundance, „Wszystko wszędzie naraz” rozpoczęło triumfalny pochód przez kina, wywołując poruszenie. W internecie można znaleźć relacje z różnych części USA, gdzie na seanse ustawiają się gigantyczne kolejki – ta w San Francisco według doniesień ciągnie się na kilometr.
Co mówi to o współczesnych widzach? – Może to, że jeśli twórcy obsadzają aktorów, których uwielbiają, i pracują z twórczym zespołem, który podziwiają, to widowni ta miłość się udziela? – odpowiadają skromnie Danielowie. Kokietują? Cóż, mieli szansę pracować z nieograniczonym budżetem od Disneya, ale zamiast iść do świata komercji, wybrali robienie „Wszystko wszędzie naraz” na własnych warunkach. I to zdecydowanie była decyzja, której nie żałują w żadnym uniwersum.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.