Znaleziono 0 artykułów
21.09.2024

Węgierski film „Wytłumaczenie wszystkiego” opowiada też o polskim społeczeństwie

21.09.2024
Fot. Materiały prasowe

„Wytłumaczenie wszystkiego” omija tęsknotę za młodością, opis mody nastolatków czy aktualnych używek. Nie popisuje się młodzieżowym słowem roku, tylko portretuje szkołę jako soczewkę, w której skupia się społeczeństwo. Niezależna węgierska produkcja wygrała konkurs Orizzonti na tegorocznym festiwalu w Wenecji i wrocławskie Nowe Horyzonty. Równie dobrze opowiada o Węgrzech czy Turcji, jak o Polsce.

Czemu szkoła śni się całe życie? Choćby nie wiem ile lat minęło od czasu uzyskania wolności, wraca się do więzienia, a wtrącenie odbywa się nocami. Znów jest się najniższym w grupie albo tak cichym, że w hałasie nikt cię nie słyszy. Nic nie umie się na sprawdzianie, słyszy się śmiech, gdy nago stoi się przed całą klasą. Sytuacje tego typu dzieją się już do końca świata. Ciekawe, czy ci, którzy uczą się w chmurze, też będą tak kiedyś mieli.

Szkoła to koszmar uniwersalny. Nic dziwnego, że kino uwielbia ten teren, bo da się tu zobrazować horror jednym ujęciem. Bez hektolitrów krwi ani bogatej charakteryzacji odda się przemoc, traumę, hardkor – dla wszystkich zrozumiałe. Można liczyć na poklask w wielu krajach, w różnych grupach wiekowych. Ba, film o szkole wydaje się od razu sprzedany i kupiony, bo… pójdą na niego szkoły. Tak bywa w kinowym repertuarze, że co roku musi znaleźć lustro, w którym przeglądać będą się nastolatki i psorzy. Będą potem mieli o czym rozmawiać, porównywać się do postaci – zawsze tych samych: uczniów popularnych w klasie, nieśmiałych albo zbuntowanych, a pedagogów groźnych lub wyluzowanych, dziwacznych oraz zawsze najbardziej schematycznych w tej gromadzie – wuefistów. Nie trzeba oglądać filmów, aby zgadnąć, o czym będą dorosłych fantazje o młodzieży. Muszą być: zderzenie z autorytetem, próba sił, złamanie zasad, lekcja życia.

Na tym schemacie opiera się gatunek filmów przymilających się klasowym skarbnikom, którzy fundusze przeznaczają na bilety. Dla większości szkół istotna jest rozrywka, nieliczni stawiają na debatę, umieją wykorzystać film na lekcji albo zarazić kinem. Widzami jednak nie są tylko oni. Uczniowską taryfę ma się dożywotnio. Sentyment powrotu do lat dorastania, zrozumienie ról, jakie odgrywa się do dzisiaj, to podstawowa motywacja oglądania szkolnych filmów. Gdy nagle jest się dorosłym i siada w za krótkiej ławce na wywiadówce, znów pozwala się mówić do siebie z góry. Dlatego w tamtych pierwszych porażkach zwykło się szukać zaczynu wszystkich późniejszych nieszczęść.

Fot. Materiały prasowe

„Wytłumaczenie wszystkiego” przedstawia szkołę jako miniaturkę społeczeństwa. Film wygrał konkurs Orizzonti na festiwalu w Wenecji 2024 i zdobył Grand Prix festiwalu mBank Nowe Horyzonty

„Wytłumaczenie wszystkiego” wynagradza wszystkie zmarnowane godziny lekcyjne na jednym seansie, jakże niepedagogicznym. Zwycięzca weneckiego konkursu Orizzonti i polskich Nowych Horyzontów powinien być seansem obowiązkowym zarówno za czasów ministra Czarnka, jak i teraz. Nie dlatego, że pokazuje zniewoloną przez politykę szkołę, tylko że podczas seansu każe myśleć. Szkoła tu sportretowana okazuje się poligonem motywacji i ideologii. Jak niegdyś rumuński „Egzamin” (2016) Cristiana Mungiu o ojcu, który chce kupić córce wstęp na studia, bo boi się, że sama nie da rady zdać. Albo niedawno „Pokój nauczycielski” (2023) İlkera Çataka o gimnazjum w Berlinie, gdzie nauczycielka przeprowadza eksperyment społeczny, chcąc znaleźć złodzieja. Tak samo „Wytłumaczenie wszystkiego” postrzega szkołę jako miejsce zderzenia postaw – miniaturkę społeczeństwa. Dojrzałość, którą u uczniów potwierdza się egzaminem, przyda się wszystkim uczestnikom zdarzeń, zwłaszcza tym, którzy dawno zdali maturę.

Wydarzenia poznajemy z trzech perspektyw: maturzysty Abla (Gáspár Adonyi-Walsh), jego ojca Györgya (István Znamenák) oraz nauczyciela historii Jakaba (András Rusznák). Tak samo jak w „Rashomonie” Akiry Kurosawy kolejne wersje dodają znaki zapytania. Współscenarzystka Éva Schulze poprosiła reżysera Gábora Reisza, żeby napisał opowiadanie najpierw z punktu widzenia chłopca. Potem na te wydarzenia nałożył narrację jego ojca, a wreszcie nauczyciela, który jak mówią dzieci: „się uwziął”. Żaden z bohaterów nie jest sprawiedliwy, każdy ma swoje za uszami.

Szkoła jest areną niechcianego spotkania. Przymusem wyjścia ze swoich baniek. Mieszczańska rodzina Tremów to wierni wyborcy Fideszu, partii Viktora Orbána, lansującej powrót do idei Wielkich Węgier sprzed traktatu w Trianon, według postanowień którego potencjalne imperium straciło dwie trzecie swojego terytorium. Historyk natomiast jest w opozycji, skupia się na uwrażliwieniu uczniów na tematykę Holocaustu. Zamiast jedności narodu podkreśla bolesne karty z przeszłości.

Jednak najważniejsze w dzienniku chłopaka są sprawy sercowe. To, że uświadomił sobie, że jest zakochany w przyjaciółce Jance (Lilla Kizlinger), że nie ma odwagi wyznać jej uczuć. Dla Janki również priorytetem jest zauroczenie. Trafiło akurat na nauczyciela historii, któremu zrozpaczona nastolatka wyznaje miłość i zostaje (z dużym taktem) odrzucona. Abel wie o jej crushu, ale nic nie mówi. Dalsze wydarzenia są splotem tych dwóch warstw wydarzeń. Która z nich była decydująca?

W miarę jak kwitną kasztany i zbliża się ustny egzamin, lodówka w mieszkaniu Tremów ciągle wylewa. Trzeba ścierać kałuże, bo chłopak raz za razem wyciąga kabel z kontaktu w nieznanym nikomu celu. Metaforycznie konserwa została otwarta. Zamiast się uczyć, Abel dotyka swoich uczuć. Odreagowuje stres, włócząc się ze znajomymi albo samemu mknąc ulicami Budapesztu na kolarzówce. Wreszcie nadchodzi dzień egzaminu, którego prócz nauczycieli i Abla jedynym świadkiem jest Janka. Jest w sali, gdy on milknie i pozwala, by sytuacja dalej działa się sama. Obrót zdarzeń jest zaskakujący dla wszystkich uczestników, sportretowanych z lekkim humorem.

Fot. Materiały prasowe

Reżyser Gábor Reisz w „Wytłumaczeniu wszystkiego” podkreśla sprawy uniwersalne

„Wytłumaczenie wszystkiego” omija tęsknotę za młodością, opis mody nastolatków czy aktualnych używek. Kreśli czas bez czasu, nie usiłuje popisać się młodzieżowym słowem roku. Być pełnoletnim znaczy dla niego stanąć za swoją kruchością, uznać zagubienie za kondycję, która nie ulega zmianie mimo przyrostu siwizny i zdolności przybierania póz. Pokazuje, jak pozornym życiowym ułatwieniem jest furtka, dzięki której można – trzymając się jak pijany – wybrnąć z dokonywania wyborów na własną rękę. Pakiet decyzji zostaje dany, gdy wybierze się podaną opcję. Dostajemy wtedy przepis na życie – wyjaśnienie wszystkiego.

Ten rodzaj myślenia idzie pod prąd niezależnie od władzy, ale szczególnie trudno byłoby zrealizować taki film obecnie na Węgrzech. Dlatego reżyser wraz z producentką Júlią Berkes zebrali pieniądze poza funduszem publicznym i nakręcili film skromnie, w niecałe trzy tygodnie. Zamiast skupiać się na opisie obyczajów – selekcji weganizmu, fastfoodu czy dyniowej latte – Reisz podkreśla sprawy uniwersalne. Dlatego film wszędzie zostaje zrozumiany. We Włoszech widzowie mówią, że jest o Włoszech, a w Turcji, że o Turcji. To samo możemy powiedzieć w Polsce: że dawno nikt nie nakręcił tak trafnego filmu o Polsce.

Działamy z różnych pobudek. Intencje wszyscy mamy dobre, ale motywacje nieznane do końca nawet nam samym, dlatego efekty są opłakane, ale na szczęście jednak nie ostateczne. Możliwe jest wybaczenie, najpierw samemu sobie, a potem zobaczymy.

Komiczno-melancholijne kino Gábora Reisza stawia w centrum zawsze kruchego, niepewnego siebie chłopaka. Zniechęcenie, nieśmiałość, romantyzm cechują bohaterów filmów węgierskiego twórcy. Jak utrzymać równowagę, stojąc na własnych nogach, dowiaduje się Peter – zagubiony chłopiec z antologii „Nekem Budapest” (2013), gdzie Reisz wystąpił jako reżyser wśród dziesięciorga absolwentów szkoły filmowej. Bohater „Külalak” (2011) musi wynieść do piwnicy rower (na którym niezmiennie chce zacząć jeździć), by zrobić miejsce dla dziecięcego łóżeczka. Znajduje tam wiersz z czasów nastoletnich i zaczyna wątpić, czy zamiast pracy trenera personalnego nie powinien był wybrać powołania poety. Pijacka noc z kolegą z liceum przekonuje go, żeby znienacka odwiedzić dawną sympatię i skonfrontować ją z wyznaniem, a gdy to nie przynosi skutku, napada też niegdysiejszego nauczyciela, zarzucając mu, że nigdy nie pochwalił go za talent pisarski. Dopiero w chwili, gdy profesor wyciąga z półki tom poezji, na której Bálint oparł swój plagiat, opada iluzja. Nie mógł być kimś innym. Jest skazany na siebie.

Co robić, by szkoła się nie śniła? Jak odebrać jej moc ciągłego ustawiania nas w szeregu? Reisz wraca do siebie: zdjęcia do „Wytłumaczenia wszystkiego” nakręcił we własnym domu rodzinnym, a film zadedykował zmarłemu ojcu, którego portretem jest postać Györgya. Podobnie bliskie jego własnemu życiu były postaci i miejsca z jego poprzednich filmów.

Reżyser przyznaje się do niedojrzałości, do tego, że jako dorośli musimy wrócić do szkoły, by wreszcie ją opuścić. Ratunkiem jest perspektywa innych uczestników sytuacji, jakie pamiętamy – zawsze inna od naszej, więc pośrodku jest dziura i wzajemnie się nie rozpoznamy. Wspomnienia mogą nas jednak rozwijać. Jak w „Najgorszych wierszach świata” (2018), gdzie Reisz zagrał główną rolę zagubionego trzydziestolatka, opierając scenariusz na autobiograficznych doświadczeniach. Wraca do kraju po rozstaniu z ukochaną i analizuje swoje porażki, ukazane w zmiennych, ironicznych konwencjach: horroru, noir, romansu. Powrót do przeszłości służy ucieczce od teraźniejszości bardziej niż znalezieniu rozwiązania problemów.

Podobnie Áron, świeżo upieczony absolwent filmoznawstwa, bohater filmu „Sens życia oraz jego brak” (2014), nie bierze pracy, jaką zaproponowano mu w pośredniaku, i chce wyjechać z kraju, w którym niczego już nie da się zmienić. Jednak przed opuszczeniem Węgier powstrzymuje go, żartują jego koledzy, Túró Rudi, mrożony batonik z twarogu i czekolady. Nigdzie za granicą nie znajdzie tego smaku. Dlatego mnoży miłość i zagapienie, by nie pokierować swoim losem w żadną konkretną stronę. Nie szkodzi, błądzenie jest fotogeniczne. Gdyby bohaterowie filmów od razu wiedzieli, co mają robić, nie mielibyśmy co oglądać.

Fot. Materiały prasowe

Co może być szczególne bliskie Polakom, to to, że na Węgrzech wykształciła się tak zwana kultura klęski

Wyraża się ona w kulcie przegranych wojen czy wspomnianego traktatu z Trianon. Węgrzy widzą siebie zawsze jako ofiary wroga, zupełnie jak my. Słynne filmy z okresu komunistycznego analizowały ówczesną sytuację przez okno historii. Ekstremalne obrazy Miklósa Jancsó, Istvána Szabó czy Márty Mészáros ugruntowały obraz Węgier jako pechowców historii, narażonych na ciągłe niesprawiedliwości, przeznaczonych niemalże do heroicznego zadania, by z patosem ponosić klęskę. 

Abel, bohater „Wytłumaczenia wszystkiego”, jest spadkobiercą tej tradycji. Jego klęska nie może być osobista – miłość boi się odrzucenia, więc nie zostaje wyznana. Zamiast tego wybiera klęskę historyczną – egzamin musi być oblany z przyczyn ideowych, a nie merytorycznych, dlatego chłopak na wszelki wypadek milczy. Nie odpowiada na zadane kwestie. Chce, żeby fakty mówiły za niego. Kokarda narodowa, a dokładnie pytanie, dlaczego ma ją na sobie, staje się zarzewiem ogólnokrajowej waśni. Abel zaś bohaterem rodu, kolejnym po dziadku, który runął z mostu Wolności podczas jego budowy. Jeśli nie zdać matury, to tylko za ojczyznę.

Zrzucenie winy pozwala pozbyć się odpowiedzialności za popełnione błędy. Miłość popycha do robienia rzeczy, do których inaczej nie bylibyśmy zdolni. Skutki są czasem straszne – dla innych, dla nas samych – i nic nie da machanie nad nimi sztandarem miłości. Tego powinna nas uczyć szkoła, może przynajmniej ta w chmurach.

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Węgierski film „Wytłumaczenie wszystkiego” opowiada też o polskim społeczeństwie
Proszę czekać..
Zamknij