Samobójstwa to coś, o czym Grenlandczycy nie rozmawiają, a na pewno nie robią tego publicznie. Niviaq Korneliussen mierzy się w swojej książce z tym niełatwym tematem. Jej powieść narodziła się ze złości.
Dziewczyna, 17 lat – powiesiła się. Chłopak, 16 lat – zastrzelił się. Dziewczyna, 20 lat – utopiła się. Chłopak, 25 lat – próbował się zabić. Dziewczyna. Chłopak. Chłopak. Chłopak. Można by wyliczać długo, bo według rządowych statystyk co piąty mieszkaniec Grenlandii ma za sobą próbę samobójczą. Udanych jest 50 rocznie, co przy małej populacji na wyspie sprawia, że Grenlandia jest krajem z najwyższym odsetkiem samobójstw na świecie. I niestety liczby z roku na rok rosną. Szczególnie te dotyczące młodych ludzi.
W swojej najnowszej książce Niviaq Korneliussen, grenlandzka pisarka uhonorowana nagrodą Rady Nordyckiej, mierzy się z tym niełatwym tematem. Samobójstwa to coś, o czym Grenlandczycy nie rozmawiają, a na pewno nie robią tego publicznie. Powieść Korneliussen narodziła się ze złości na ten fakt. Najpierw więc młoda pisarka zorganizowała wiele protestów na wyspie, a następnie napisała książkę. O młodych ludziach i dla młodych ludzi, bo ta grupa zdecydowanie na Grenlandii potrzebuje najwięcej uwagi.
Zanim Korneliussen zaczęła pisać „Dolinę Kwiatów”, przez kilka lat zajmowała się tematem samobójstw na Grenlandii
Bohaterką „Doliny Kwiatów” jest młoda dziewczyna. Szczęśliwie zakochana w swojej dziewczynie, z troskliwej i zaangażowanej rodziny, na chwilę przed wyjazdem na wymarzone studia do Danii. Teoretycznie ma wszystko. Wsparcie, miłość, spełnienie. W rzeczywistości nieustannie towarzyszy jej uczucie, że nie pasuje.
Nie pasuje, bo jest lesbijką. Nie pasuje, bo jest Grenlandką w Danii, kraju dawnego kolonizatora. Nie pasuje, bo coś od środka ją gryzie i nie daje spokoju. Niepokój narasta z każdą kolejną stroną książki, aż doprowadza nas do nieuchronnego końca, którego wydaje się, że nic nie zapowiadało. A przynajmniej tak to pewnie wyglądało oczami bliskich, dostrzegających tylko to, co chcieli zobaczyć.
Zanim Korneliussen przystąpiła do pisania „Doliny Kwiatów”, przez kilka lat zajmowała się tematem samobójstw na wyspie. Mechanizm, który opisała w książce, był jej aż za dobrze znany.
Rodziny ofiar zwykle są zaskoczone tragicznym końcem. Wynika to w dużej mierze z kwestii kulturowych. Grenlandczycy z natury są skryci, wychowani w przeświadczeniu, że świat wewnętrzny należy zachować dla siebie. Ewentualne kryzysy reguluje się za pomocą alkoholu, bo alkoholizm jest niestety drugim największym problemem na wyspie. Kuleje też służba zdrowia, bo, mimo statystyk wskazujących, że problem jest coraz bardziej poważny, nie ma nadal żadnych rozwiązań systemowych. Często okazuje się, że samobójstwo poprzedziło kilka nieudanych prób, tak jak było w przypadku jednej z bohaterek „Doliny Kwiatów” – Gudrun. Poza jednak odnotowaniem tego faktu, lekarze nie zrobili dla dziewczyny nic więcej. Zaproponowano tylko psychoterapię. Przez Skype'a. Po duńsku, a nie w ojczystym języku i do tego z terminem za minimum pół roku. Nie jest to literacka fikcja, a, niestety, grenlandzka rzeczywistość. Takich sytuacji Korneliussen zauważa w swojej powieści więcej, bo problem jest oczywiście bardzo złożony.
Jedna rzecz to służba zdrowia, druga rodzina, szczególnie starsze pokolenie, które świadomie lub nie izoluje się od problemów młodych i je bagatelizuje, a trzecia to znieczulica społeczeństwa. Być może samobójstwom nie poświęca się należytej uwagi, bo są tak powszechne. Krótki wpis rodziców czy przyjaciół na Facebooku, kilka reakcji z sercem albo kciukiem w górę, cicha ceremonia i kolejny grób w tytułowej Dolinie Kwiatów. I życie toczy się dalej.
„Dolina Kwiatów” została napisana w zaledwie kilka miesięcy
„Dolina Kwiatów” to powieść niełatwa. Pełna gniewu, czarnego humoru i rozpaczy. Towarzyszymy głównej bohaterce w upadku bez żadnej asekuracji.
Książka podzielona jest na trzy formalnie różne części. Pierwsza to narracja, powoli wprowadzająca nas w świat bohaterki, a ostatnia – już tylko emocjonalny zapis jej świata wewnętrznego, który momentami budzi odrazę i odrzuca. Pojawia się nawet pokusa, żeby książkę odłożyć. Po chwili jednak przychodzi refleksja, że nie możemy tego zrobić ze względu na główną bohaterkę. W dziwny sposób czujemy się za nią odpowiedzialni i chcemy towarzyszyć jej do końca, choć lektura boli i jest niewygodna.
„Dolina Kwiatów”, podobnie jak pierwsza powieść Korneliussen „HOMO sapienne”, również doceniona przez krytyków, powstała w zaledwie kilka miesięcy. Pisarka wielokrotnie w wywiadach opowiadała, że umie pisać wyłącznie pod wpływem chwili. Tematy potrafi nosić w sobie latami, ale kiedy już siada do pisania, robi to bez opamiętania. Może więc dlatego jej książki są tak pełne emocji, często trudnych. Czytając je, ma się poczucie, jakby autorka potrzebowała słów, żeby dać ujście tłumionej w sobie złości. Sama lubi też podkreślać, że pisze intuicyjnie i „z brzucha”, bo tylko wtedy ma poczucie sensu.
Korneliussen zdecydowanie jest typem autorki, która chce zmienić świat, więc w swoich powieściach nie sięga po półśrodki. Zarówno jej debiutancka powieść, jak i „Dolina Kwiatów” wywołały niemałe zamieszane na Grenlandii, co za sprawą literatury rzadko tam się zdarza. Warto podkreślić, że w Nuuk, stolicy i największym mieście na wyspie, działa tylko jedna księgarnia. Przebicie się więc z książką, w dodatku dotykającą trudnego tematu, wydaje się w takich warunkach prawie niemożliwe. Tym bardziej, że jest to lektura zaadresowana do młodych Grenlandczyków, którzy po prostu nie czytają. Sama Korneliussen wspominając swoje dzieciństwo w jednej z grenlandzkich wiosek, opowiada, że z książkami prawie nie miała do czynienia. I zostało jej to trochę do tej pory, bo przyznaje, że chętniej pisze, niż czyta.
„Dolina Kwiatów”, poza trudnym momentami do uniesienia tematem, jest też lekturą niebywale ciekawą poznawczo. Dzięki Korneliussen mamy niepowtarzalną okazję zobaczyć świat młodych Grenlandczyków. Ich oczami. Na odwrocie książki można przeczytać blurb reporterki Ilony Wiśniewskiej o tym, że po latach czytania książek o Grenlandii w końcu możemy przeczytać grenlandzką literaturę. I trudno z tym zdaniem się nie zgodzić, bo „Dolina Kwiatów” wydaje się na wskroś grenlandzka. Mroczna, zimna i duszna. Choć widzimy bezkresny krajobraz, między ludźmi jest tam bardzo ciasno.
Niviaq Korneliussen, „Dolina Kwiatów”, tłumaczenie Agata Lubowicka, wydawnictwo Czarne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.