Znaleziono 0 artykułów
01.11.2024

Reporter Wojciech Jagielski w nowej książce tłumaczy, jak działa geopolityka

01.11.2024
(Fot. Contributor/Getty Images)

Mało kto w Polsce (choć pewnie to nie cecha narodowa, a ludzka) na co dzień interesuje się wydarzeniami rozgrywającymi się poza granicami naszego kraju, a często nawet tymi poza granicami miasta, wsi czy też własnej bańki środowiskowej. Co oczywiście nie wyklucza tego, że niemal każdy lubi się mądrzyć na temat wojny między Izraelem a Hamasem i Hezbollahem czy agresji Rosji na Ukrainę, często czerpiąc wiedzę z komentarzy na Facebooku czy szczątkowych informacji z portali informacyjnych. Bo przecież na wnikliwszą lekturę – choćby artykułów w tygodnikach opinii – brakuje czasu.

Na szczęście jednak są też osoby naprawdę ciekawe świata i jego skomplikowanych losów, które ważą słowa i wyrażając swój pogląd, lubią go oprzeć na bardziej solidnych podstawach. Na przykład są słuchaczami podcastu „Raport o stanie świata” Dariusza Rosiaka czy czytelnikami reportaży, np. tych Wojciecha Jagielskiego. Bo właśnie do Jagielskiego zmierzam po tym przydługim wstępie. Reportera, który zjeździł Afrykę i Azję, nie trzeba nikomu przedstawiać. Chciałabym za to przedstawić wybór jego artykułów publikowanych w latach 2022-2024 w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” pt. Strona Świata i na łamach samej gazety papierowej, zebranych i właśnie wydanych w książce „Inna strona świata. Reporter o punktach zapalnych i miejscach przemilczanych”. To swoiste kompendium wiedzy i ciekawych historii, które pozwala szerzej spojrzeć na konflikty trwające choćby za naszą wschodnią granicą.

Po lekturze tekstów Jagielskiego nietrudno o konkluzję, że wszystkie zdarzenia na świecie mające źródło w polityce i walce o prymat są ze sobą połączone. Na przykład rywalizacja między Chinami i Indiami o bycie najlepszym przyjacielem Rosji ma przełożenie zarówno na wojnę w Ukrainie, jak i na układy między tymi dwiema potęgami gospodarczymi a Zachodem. Albo tegoroczne lipcowe walki między Tuaregami, domagającymi się utworzenia własnego państwa, a wojskiem Mali, które wspierane jest przez rosyjski Korpus Afrykański zasilany najemnikami ze słynnej ostatnio grupy Wagnera. I tu jest ślad wojny w Ukrainie: „Ukraiński wywiad wojskowy ogłosił (…), że to jego ludzie przekazali malijskim partyzantom, kiedy i którędy będzie ich ścigał oddział rosyjskich najemników”, dzięki czemu Tuaregowie przygotowali zabójczą zasadzkę. Kreml oczywiście słowem nawet nie wspomniał o zabitych rosyjskich żołnierzach w Mali.

I tak to się plecie. Gdy ktoś w jednym miejscu na świecie pociągnie za sznurek, w drugim następuje reakcja wydawałaby się bez związku, a jednak...

Teksty Jagielskiego w tym zbiorze nie są reportażami, autor pisze z dystansu, analizuje zjawiska zachodzące w Iranie, Rwandzie, Indiach, Jordanii, Afganistanie, Syrii, RPA czy Armenii, sięga do źródeł. Często opowieść wywodzi od jakiejś osoby, ważnej postaci – czy to przywódcy, czy to dyktatora, czy to opozycjonistki – by poprowadzić czytelników za kulisy, pokazać mało znane wątki z danego zakątka.

Rwandę portretuje przez Paula Kagame, który w tym roku po raz czwarty wygrał wybory prezydenckie, zdobywając 99, 2 proc. głosów i w ten sposób pobijając własny rekord popularności. Jagielski pokazuje, jak widzą Kagame sąsiedzi z Konga – a mają go za wojennego zbrodniarza i grabieżcę – i jak lubi go Zachód, zwłaszcza bankierzy, „bo spłaca w terminie zaciągane długi”. Zagląda też do statystyk, z których wynika, że odkąd rządzi Kagame, analfabetyzm w tym kraju zmniejszył się niemal do zera, a trzy czwarte mieszkańców ma dostęp do prądu. Że w obywatelach wzbudza zachwyt „jako władca surowy, ale sprawiedliwy i skuteczny”, jednak by trzymać kraj w ryzach, wprowadza porządki państwa policyjnego. Reporter obnaża też ciemne strony dyktatora, który nie toleruje krytyki ani opozycji, a ten, kto się mu jawnie sprzeciwi, kończy w więzieniu lub musi szukać azylu za granicą. Zresztą i tam nie może czuć się bezpiecznie, bo Kagame ściga dysydentów do skutku, wysyłając za nimi „szwadrony śmierci” – tu jego bezwzględność można porównać do metod stosowanych w Rosji czy Chinach.

Iran z kolei odkrywamy przez Narges Mohammadi, ubiegłoroczną laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla, opozycjonistkę walczącą o prawa kobiet w tym antykobiecym i ekstremalnie religijnym kraju rządzonym przez mułłów i ajatollahów. Ale też przez pryzmat pokolenia Z, które nie chce dłużej siedzieć w domu, wychodzi na ulicę i małymi akcjami buntuje się przeciw reżimowi. Do takich aktów należy strącanie turbanów z głów mułłów idących ulicą – turbanów, które z symbolu pobożności zmieniły się w symbol panującej władzy, pychy i chciwości – kręcenie tego komórką i wrzucanie filmików do sieci. Ku przerażeniu duchownego odartego z szacunku, młodzież prześciga się, kto ile razy i jak daleko kopnie taki turban. „Zwolennicy polowań na turbany mułłów tłumaczą, że dzięki nim duchowni na własnej skórze poczuli, jaki los zgotowali irańskim kobietom. Dopiero teraz wiedzą, co to strach przed upokorzeniem, ośmieszeniem i bólem. »Tak właśnie od lat czują się w Iranie kobiety – mówiła w zagranicznej gazecie jedna z uczestniczek protestów. – Żyjemy w ciągłym lęku, że zostaniemy zatrzymane na ulicy przez patrol policji obyczajowej, który uzna, iż nie jesteśmy właściwie ubrane, że ktoś podniesie na nas rękę. Niech i mułłowie poczują, jak to smakuje. Niech się boją«” – przytacza Jagielski.

Powojenną wyniszczoną Syrię autor opisuje przez pryzmat captagonu – „opium rycerzy świętej wojny”, czyli przemysłu narkotykowego nadzorowanego przez „elitarną 4. Dywizję rządowego wojska, którą od 2018 roku dowodzi młodszy brat prezydenta Maher al-Assad”. I jak pisze dalej Jagielski, „dochody z kontrabandy captagonu są kroplówką utrzymująca Syrię przy życiu”. Przy jego produkcji za parę groszy pracują najbiedniejsi. Biorą go wszyscy, bo biała pigułka z amfetaminą, kofeiną i innymi stymulantami „podnosi wytrzymałość, wzmaga chęć do życia i pomaga w skupieniu, sprawia, że nie czuje się zmęczenia ani bólu”, ani strachu. Zachód przeżywa zawód, że świat arabski poluzował sankcje i bojkot wobec Syrii, ale jego przywódcy przerażeni narkotykową zarazą szerzącą się również w ich krajach postanowili dać Assadowi szansę. Ten artykuł czyta się niemal jak szpiegowską nowelę, szkoda, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Inny artykuł przybliża nam w pigułce kraj kompletnie inny niż wszystkie, może jedyny – wyjątek potwierdzający regułę – którego losy mają znikomy wpływ na resztę świata, bo udaje mu się konsekwentnie trwać w izolacji. Mowa o Królestwie Bhutanu, którego poziomu życia „nie mierzy się, jak zwykle w świecie, wysokością dochodu dzielonego na głowę statystycznego mieszkańca, lecz poczuciem zadowolenia (lub niezadowolenia) z dnia codziennego”. Król nakazał przeprowadzać regularne ankiety wśród obywateli. „Pytania dotyczą dziewięciu stref życia (między innymi rządzących, gospodarki, kultury, przyrody, zdrowia, samopoczucia), a na podstawie 72 wskaźników specjalnie przeszkoleni urzędnicy wyliczają, czy w królestwie jest lepiej, czy jednak gorzej. Taki sposób mierzenia jakości życia król kazał umieścić w konstytucji. Podobnie jak zapis, iż celem rządzących jest jak największe szczęście poddanych”. To dość wyjątkowa forma dyktatury, model buddyjski, można by rzec, bo Jagielski zaznacza, że to himalajskie państewko nigdy nie było krainą szczęśliwości i zawsze klepało biedę. Monarchowie utrzymywali je w izolacji od Zachodu dla dobra mieszkańców. Chociaż już poprzedni król Jigme Singye (od 2006 r. panuje jego syn) stopniowo zaczął odmykać te zatrzaśnięte warowne wrota. Na dostęp do radia wyraził zgodę rok po swojej koronacji w 1973 r., na telewizję obywatele czekali do 1999 r. (!), a rok później pojawił się internet. W 2005 r. król postanowił podzielić się władzą, ogłosił poddanym, że napisał nową konstytucję i zarządził wybory, w których obywatele wybiorą sobie posłów, senatorów i ministrów, „król sam wymyślił cztery partie, nadał im nazwy i programy”. Termin kolejnego badania poziomu zadowolenia mieszkańców Bhutanu wypada w roku 2025, ciekawe, jak zostanie oceniona owa demokracja.

Ostatnią cześć książki stanowią teksty bardziej anegdotyczne, pozwalające na lekkie odsapnięcie od tragedii przetaczających się przez świat. Pojawia się artykuł o pierwszym afgańskim samochodzie, a wręcz supersamochodzie – bowiem Mada 9 z Kabulu to model wyścigowy – którego produkcji Talibowie o dziwo nie wstrzymali po przejęciu władzy, choć przecież nienawidzą wszystkiego, co kojarzy się z Zachodem. Reklamówki auta można obejrzeć na YouTubie, ale choć posypały się zapytania o możliwość zakupu, samochód na razie pozostanie w kraju, po którym ma odbyć tournée i nacieszyć oczy obywateli. Dość marna to pociecha, wydaje się. W innym tekście Jagielski opisuje budowę najwyższego Jezusa na świecie – do tego świecącego – w Armenii. Ma być jeszcze większy zarówno niż ten w Świebodzinie, jak i ten w Rio de Janeiro. A jego fundatorem jest Gagik Carukjan, najbogatszy Ormianin na Kaukazie. Musiał sporo nagrzeszyć, żeby szarpnąć się na takie przedsięwzięcie.

Proszę państwa, tego wszystkiego nie znajdą państwo w Wikipedii. Zapewniam. Polecam książkę Wojciecha Jagielskiego wszystkim naprawdę ciekawym świata i rządzących nim reguł. To bardzo pomocna lektura, może mało krzepiąca, ale za to z elementami humorystycznymi.

Wojciech Jagielski, „Inna strona świata. Raport o punktach zapalnych i miejscach przemilczanych”, wydawnictwo Znak i „Tygodnik Powszechny”

 

Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Reporter Wojciech Jagielski w nowej książce tłumaczy, jak działa geopolityka
Proszę czekać..
Zamknij