Nie jest to może najlepszy album w dorobku artystki, ale zdecydowanie najlepszy do tańca. I wydaje się, że taki cel przyświecał piosenkarce – dać fanom odrobinę radosnego eskapizmu w obliczu kolejnych końców świata. Do jej nowych przebojów zatańczymy już 27 czerwca w Warszawie w ramach Renaissance World Tour.
Premiera nowego albumu Beyoncé to zawsze popkulturowe wydarzenie. Od kiedy artystka zapowiedziała „Renaissance” pod koniec czerwca, Bee Hive (jak nazywają sami siebie fani piosenkarki) odliczali dni do premiery, dyskutując o tym, jak będzie wyglądała płyta, zastanawiając się, w jakim kierunku tym razem wyruszy ich idolka i snując najróżniejsze, często zupełnie nieprawdopodobne teorie. Ich ekscytację dodatkowo podkręcał fakt, że to pierwszy od czasu „Lemonade” (2016) pełnowymiarowy, solowy projekt artystki. Co nie znaczy, że przez ostatnie sześć lat próżnowała. W tym czasie Bey wydała trzy płyty – „Everything Is Love” w duecie z mężem, raperem Jayem-Z, „Homecoming: The Live Album” będący zapisem jej występu na festiwalu Coachella w 2018 r. oraz „The Lion King: The Gift”, ścieżkę dźwiękową do remake’u „Króla Lwa”, w którym piosenkarka użyczyła głosu Nali. Równolegle rozwijała swoją markę Ivy Park, nakręciła pełnometrażowy film „Black Is King” oraz realizowała intratne współprace z Tiffany & Co. i adidasem. W czasie pandemii gwiazda wróciła do studia, a owocem tego okresu (który artystka nazwała „najbardziej twórczym od lat”) jest album „Renaissance”.
Jak przystało na gwiazdę tego kalibru, nie obyło się bez kontrowersji. Siódmy studyjny krążek artystki podzielił zarówno fanów, krytyków, jak i samą branżę.
Słodki eskapizm
Gdy pod koniec czerwca Beyoncé potwierdziła premierę nowego albumu, pod okładką, na której siedzi na połyskującym wierzchowcu w srebrzystym body, napisała: „Praca nad tym albumem pozwoliła mi uciec w sferę marzeń i znaleźć tam chwilę na oddech w tych strasznych czasach. Poczuć się wolną i spragnioną wyzwań w czasie, gdy byliśmy zamknięci w domach. Chciałabym, żeby >>Renaissance<< było bezpieczną przestrzenią dla wszystkich. Wolną od pędu ku doskonałości, oceny i wykluczenia. To miejsce, w którym można się wytańczyć, wykrzyczeć i choć na chwilę zrzucić z ramion ciężar tego świata. To była piękna podróż, która, mam nadzieję, da wam tyle radości, co mi wcześniej”. Motyw eskapizmu w dobie apokalipsy przenika cały album Beyoncé. Królują tu taneczne przeboje inspirowane złotą erą disco, eklektyczne brzmienia i proste, zapętlone teksty, których nie sposób zapomnieć. Od pierwszej do ostatniej minuty chce się tańczyć i śpiewać przeboje, które minuty po premierze debiutowały na światowych listach przebojów.
W „Renaissance” artystka gra wizerunkiem oderwanej od rzeczywistości gwiazdy, którym tak chętnie szafują jej krytycy, również teraz. Stąd motywy pozaziemskich istot („Alien Superstar”), blichtru i przepychu („Heated”), zabawy do białego rana („Move”) czy wolnej i nieskrępowanej miłości i seksualności („Thique”). Bohaterka albumu nosi zjawiskowe kreacje od topowych projektantów i wysadzaną diamentami biżuterię, wydaje pieniądze, nie oglądając się na ceny, jeździ limuzynami, pływa jachtami i bawi się ze swoimi wpływowymi przyjaciółmi. Piosenkarka, której fortuna wyceniana jest na 500 mln dolarów, wydaje się bawić tym obrazem, zacierając granice między rzeczywistością a naszymi wyobrażeniami o niej. Dzięki temu udaje jej się stworzyć tak obcy zwykłemu słuchaczowi świat, w którym mogą pozwolić sobie na chwilę beztroskiego eskapizmu – jak kiedyś oglądając „Seks w wielkim mieście”, „Plotkarę” czy klasyczne romcomy, a dziś netfliksowe produkcje w stylu „Emily w Paryżu” czy „Kim jest Anna?”. Choć nie wszystkich ta interpretacja przekonuje, „Renaissance” już zadebiutował na podium najchętniej słuchanych albumów na świecie.
Inspiracyjny miszmasz
Do pracy nad płytą Beyoncé zaprosiła, m.in. Mike’a Deana, Skrillexa, The-Dream oraz Brittany Coney i Denisię Andrews z Nova Wav, czyli ekspertów od radiowych hitów. Z ich pomocą artystka sięgnęła do przebojów lat 90. i 2000., na czele z „I’m Too Sexy” Right Said Fred, „Fu-Gee-La” Fugees czy „Milkshake” Kelis (ta planuje pozwać artystkę za nieautoryzowane wykorzystanie jej piosenki). Queen B czerpie również z lat 70., w szczególności dorobku Donny Summer, Diany Ross i Grace Jones, którą możemy nawet gościnnie usłyszeć w kawałku „Move”. Piosenkarka łączy disco z popem, soul z rapem, pop z muzyką house – zaznaczmy, nie zawsze skutecznie.
Ważnym źródłem inspiracji dla „Renaissance” była również kultura ballroom i queerowe społeczności, pionierzy muzyki tanecznej i kultury klubowej. Stąd nawiązania do utworów Kevina Aviance’a, Tommy’ego Wrighta III czy Princess Loko. Przy płycie pracowała również transpłciowa DJ-ka, Honey Dijon. Beyoncé zadedykowała album wujkowi, który wprowadził ją w arkany tęczowej historii. Johnny Knowles był jedną z ofiar epidemii AIDS. Krytycy i fani zwrócili uwagę, że tym, czego brakuje na płycie jest polityczny przekaz, od którego Bey nigdy nie stroniła. Tym razem jednak miejsce otwartych deklaracji zajął ogólny przekaz płyty – bawmy się, póki możemy, to nasz sposób na odzyskanie ciał, umysłów i wolności. Bardzo w duchu początków kultury disco.
Najważniejszym punktem odniesienia dla artystki wydaje się być jednak ona sama. „To album, który utwierdza pozycję Beyoncé jako diwy wkraczającej w erę jej największych przebojów”, pisze krytyczka Julianne Escobedo-Sheperd. „Po tym, jak sukcesywnie podbiła wszystkie możliwe gatunki muzyczne, przyszedł czas, by zwróciła się ku własnemu dorobkowi”. Widać to w takich utworach, jak „Move”, „Heated” czy „Summer Renaissance”, które mogłyby być zaginionymi kawałkami z „Dangerously In Love”. Z kolei „Plastic Off The Sofa” jest jak żywcem wyjęty z „Beyoncé”, a „Break My Soul”, jedyny singiel albumu, to taneczne dopełnienie „Lemonade”.
Akt I
Jak potwierdziła sama artystka, „Renaissance” to dopiero pierwszy akt muzycznej trylogii. Być może dlatego słuchając kilkunastu nowych kawałków, ma się wrażenie, że to jedynie wstęp do właściwego albumu, który, wedle doniesień, ma zadebiutować jeszcze w tym roku. Na razie nie ukazał się żaden teledysk promujący płytę, ale należy się spodziewać co najmniej kilku w najbliższych tygodniach. Niewykluczone, że po latach przerwy artystka wyruszy również w światowe tournée.
„Renaissance” nie jest najlepszym albumem artystki. Wydaje się jednak, że nie taki był cel. To produkt idealny dla ery portali streamingowych i mediów wideo – chwytliwa muzyka i proste teksty już podbijają platformę, a sama artystka wystartowała z własnym profilem na TikToku. Najważniejsze muzyczne tytuły nazwały płytę „najbardziej przystępnym albumem w dorobku artystki”. Bardziej niż do refleksji ma skłaniać do bujania w obłokach, zamiast mierzenia się z rzeczywistością, dać przestrzeń na chwilową od niej ucieczkę. „Renaissance” ma nam pozwolić odreagować wydarzenia ostatnich trzech lat – od pandemii przez postępującą katastrofę klimatyczną po pogłębiające się nierówności. I choć wydaje się, że to najgorszy moment na tak beztroski album, Beyoncé udaje się nas uwieść (gwarantuję, że przesłuchacie tę płytę nie raz). Ale może właśnie tego nam teraz potrzeba: wieczoru na parkiecie w gronie znajomych śpiewających na cały głos: „You won’t break my soul…”.
Beyoncé wystąpi w Warszawie w ramach Renaissance World Tour już 27 czerwca. Bilety znajdziecie na livenation.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.