Wydawało się, że to idealny temat dla Pixara. „Między nami żywiołami” staje jednak w rozkroku między opowieścią o temperamentach a tą o mniejszościach etnicznych, obierając gatunek komedii romantycznej. Znajduje wymówki, żeby nie wejść głębiej, unika zrozumienia konsekwencji tego, że różnimy się jak ogień i woda.
Zanim dojdzie do wypalenia, najpierw trzeba się zająć. Cichym ogniem, który gdy wybuchnie, z zaangażowaniem ogarnie całość. Niezależnie od tego, jak długo będzie płonąć, wreszcie zgaśnie. Nieodwracalnie. Ktoś, kto doświadczył wypalenia, wygląda jak osmalona zapałka. Jeszcze czuć swąd, ciepło, ale nadaje się tylko na śmietnik, tak wątła jest i nieistotna.
Życie z punktu widzenia zapałki wygląda, jakby od najbliższych sekund zależały losy wszechświata. Po to przecież istnieje, by stanąć w ogniu i przez chwilę czuć pełnię. Zostać wybraną, wziętą do ręki, potartą o draskę – oto jej marzenia. Lubi się przydać, a nie być paloną ot tak, z nudów. Stara się, nie chce dać się złamać. Jednak z czasem traci zaangażowanie, w miejsce gorąca przychodzi pustka.
Czy zapałka mogłaby uniknąć wypalenia? Chyba tylko wtedy, gdyby zmieniła kondycję i przeistoczyła się na przykład w kominek? Tego szczęściarza, który rozpala się, gdy potrzeba, ale może też stać pusty, dumny, że po prostu jest.
„Między nami żywiołami”: Ukazanie żywiołów w animacji wydawało się idealnym tematem dla Pixara.
Takie pytania nasuwają się podczas seansu „Między nami żywiołami”. Pixar od lat zdaje się rozmawiać z nami serio w swoich bajkach. Tu mówi: nie trzeba przecież tylko się palić, można płynąć, skraplać się, unosić, tężeć, rozwarstwiać się, pękać – do woli. Wystarczy otworzyć się na inne stany skupienia. Zrozumieć, jaki żywioł w nas dominuje, i znaleźć przeciwny.
A przecież mamy tendencję do wchodzenia ciągle w najłatwiejszy dla siebie tryb funkcjonowania. Pogłębiamy to, co i tak mamy w nadmiarze, zamiast wzmacniać swoje słabsze strony. Sama jestem powietrzem połączonym z ogniem, dlatego trudno się uziemiam, szybko poruszam, dużo iskrzę, łatwo wyczerpuję. Mam skłonność do szybkiego zapłonu i gaśnięcia. W dynamice ścierających się żywiołów równowaga wydaje się niemożliwa.
Koncepcja czterech elementów tworzących porządek świata istnieje od starożytności, tak samo jak teoria humoralna, czyli podział na temperamenty. Sangwinik, choleryk, melancholik i flegmatyk rzadko występują pojedynczo, raczej się mieszają, tworząc złożoną osobowość. Zderzenie przeciwieństw wywołuje zmiany. Dlatego drugi człowiek wydaje się pełen sprzeczności, sami u siebie ich nie dostrzegamy.
Obrazowe ukazanie żywiołów w animacji wydawało się idealnym tematem dla Pixara. Przecież ze wszystkiego jest w stanie stworzyć sugestywne postaci, wrzucone w znajome sytuacje. Ze zwiastuna „Między nami żywiołami” wynikało, że będzie to film podobny do „W głowie się nie mieści”, tyle że poszczególne emocje miały być rozwinięte w temperamenty. Wydawało się, że będzie to kolejny krok spaceru za rękę z widzem. Obietnica introspektywnej bajki opowiadanej, by lepiej poznać siebie i swoje potrzeby, a w rezultacie ćwiczyć empatię.
Mem, który tłumaczy filozofię Pixara
W 2015 roku powstał mem, który tłumaczył filozofię Pixara.
1995: a co jeśli zabawki mają uczucia („Toy Story”), 1998: a co jeśli owady mają uczucia („Dawno temu w trawie”), 2001: a co, jeśli potwory mają uczucia („Potwory i spółka”), 2003: a co, jeśli ryby mają uczucia („Gdzie jest Nemo”), 2006: a co, jeśli auta mają uczucia („Auta”), 2008: a co, jeśli roboty mają uczucia („Wall-E”), 2015: a co, jeśli uczucia mają uczucia („W głowie się nie mieści”).
Tu nastąpił kres żartów, bo mem został wymyślony na potrzeby filmu o uczuciach w rolach bohaterów. Kolejne produkcje – choć mierzyły się z niełatwymi tematami straty i żałoby, znalezienia sensu czy powołania oraz kobiecości jako zgody na cykl menstruacyjny – mogły już tylko osunąć ironię w kpinę z politycznej poprawności.
2017: a co, jeśli Meksykanie mają uczucia („Coco”), 2020: a co, jeśli czarni mają uczucia („Co w duszy gra”), 2022: a co, jeśli Kanadyjczycy mają uczucia („To nie wypanda”).
Czekaliśmy na nowy film, bo to, o czym Pixar chce porozmawiać, żywo interesuje publiczność. Pod kształtem zaokrąglonych główek i wyłupiastych oczu łatwo dojrzeć swoje odbicie.
„Między nami żywiołami”: Film o ludzkich temperamentach, w którym życióweczki nie ma niestety zbyt wiele
Tym razem miały to być ludzkie typy, żywioły, temperamenty – jak kto woli. Film mógł poruszyć kwestię różnic w percepcji, sposobach przeżywania neuroróżnorodności – tego, jak odmiennie funkcjonujemy w tych samych warunkach albo odbieramy te same sygnały. Oczekiwanie, że inni będą rozumieć rzeczy tak samo jak my, burzy wzajemne zaufanie. I rzeczywiście, najlepsza scena na ten temat weszła do trailera – wspólna podróż komunikacją publiczną postaci o różnej konsystencji (ciekłej, gazowej, stałej), które ściśnięte w tłumie, wchodzą na siebie i zmieniają stan skupienia. Każdy, kto jeździ w godzinach szczytu z innymi pasażerami, roześmieje się, że ktoś go zrozumiał. Nie na długo jednak, bo prócz kilku celnych obserwacji istot zmuszonych ze sobą obcować życióweczki nie ma tu zbyt wiele.
Twórców najbardziej kręci zabawa dla samej zabawy. Skoro mówimy o ogniu i wodzie, kształty postaci nie mają stałego konturu, tylko ciągle się zmieniają. Postać może na przykład spłynąć po stole i zmieścić się w szklance. Czułam chwilami euforię odkrywania, jak daleko można rozpędzić wyobraźnię. Mój ulubiony moment to pościg ognia za wodą przez miasto. Skoro to płynni bohaterowie, to dlaczego nie wcisną się w szparę muru, by przejść na drugą stronę? Na ekranie widać tylko abstrakcję, jak w roku 1940, gdy zwyciężyła disneyowska „Fantazja”. Niestety, efekt wow nie utrzymuje się do finału. Film przypomina sobie, że powinien chyba opowiadać jakąś historię, i wkracza na nużące tory.
Scenariusz „Między nami żywiołami” spopiela się równie szybko jak papier. Brak mu błyskotliwości „W głowie się nie mieści”, gdzie zapętlona w głowie piosenka utknęła jako kulka w rozdawnicy. Brak odwagi „Co w duszy gra”, gdzie padły pytania o sens życia i śmierci. A przecież Pixar, traktowany na poważnie, po wielokroć stanowił ciekawy materiał do rozmów, nie tylko dzieci z dorosłymi, lecz także samych dorosłych. Tu płomień gaśnie po 20 minutach.
„Między nami żywiołami”: Nie wiadomo, czy to film o temperamentach czy o mniejszościach etnicznych
Film znajduje wymówki, żeby nie wejść głębiej. Nie wiadomo, czy opowiada o temperamentach czy o mniejszościach etnicznych.
W tej drugiej wersji mówi o spotkaniu globalnego Południa z szeroko pojętym rejonem północnoatlantyckim. Przybywających z Południa symbolizuje ogień – zapiekłość, upór, wybuchowość, więzi społeczne oparte na dziedziczeniu i hołdzie dla starszych, a w kuchni ostre przyprawy. Tych, którzy rządzą i czują się u siebie, reprezentuje woda – uprzywilejowanie, sentymentalizm, chłód, obowiązkowość i zdolność do ciągłej zmiany. Byłoby to nawet ciekawe, gdyby nie zabrakło pozostałych żywiołów.
Niski, nierozgarnięty i uparty przedstawiciel ziemi nie wiadomo kogo reprezentuje. Przedstawiciele powietrza są – widzimy ich na meczu koszykówki – niewiarygodnie szybcy, zwinni, lotni. Afroamerykanie? Nie wiadomo. Domysły prowadzą film na manowce.
Główna bohaterka dostaje fałszywe zadanie sprawdzenia się w rodzinnym sklepie, którego wcale nie chce przejąć. Niejasne pozostaje, dlaczego mamy kibicować tej sprawie. Wśród planowanych komplikacji scenariusz finguje dziwną awarię i problem, którego rozwiązanie pochłania wszystkie siły bohaterów. Tematem staje się chęć sprawdzenia się, zdobycia samodzielności, a także niechęć do przejęcia rodzinnej schedy. A do tego przyciąganie się przeciwieństw. To właśnie nim tłumaczy się tu szereg zjawisk: pożądanie, uzupełnianie się, poznawanie obcego. Tyle że gra odbywa się na zbyt wielu bębenkach, żeby udało się z któregoś wydobyć przekonujący dźwięk. Powstaje kakofonia gatunkowa: romkomu o mezaliansie z bolesnym coming of age story i kojącym happy endem o hołdzie składanym przodkom. Ten ostatni mieliśmy już załatwiony przez czerwoną pandę, czyż nie?
„Między nami żywiołami” opowiada o tym, że ludzie są różni, ale ostatecznie łączą się jak ogień i woda
Historia drugiego pokolenia imigrantów urodzonego w kraju, który nie był ojczyzną rodziców, to temat fabularnego kina i serialu, ostatnio skoncentrowanego głównie wokół koreańskich korzeni Amerykanów („Minari” czy „Pachinko”).
I być może w ten nurt należałoby też włączyć animowany film Petera Sohna wychowanego na Bronxie przez koreańskich rodziców. Pracuje w Pixarze przy najważniejszych produkcjach od czasów rybki Nemo. Jednak „Dobry dinozaur” (2015) w jego reżyserii zaliczył klapę zarówno artystyczną, jak i komercyjną. Obawiam się, że żywioły mogą podzielić ten los, bo same pomysły wizualne nie zakryją braku scenariusza. Co zresztą Sohn powinien wiedzieć, bo podkładał głos pod postaci w obu animowanych „Spidermanach” – zachwycających jako zabawa formą, ale nie tylko.
O czym więc opowiadać? Wcale nie musi to być wieczny konflikt ze świetnie wymyślonym złoczyńcą. Wystarczy znać swój temat i konsekwentnie go rozwijać, koncentrować się na tym, co chce się opowiedzieć. Tymczasem tu mamy chaos znaczeń, a w sumie dość banalnych spostrzeżeń, że ludzie są różni ze względu na typy charakterologiczne, wychowanie, ale ostatecznie łączą się jak ogień i woda. Drugie pokolenie imigrantów zawiązuje trwałe relacje z lokalsami i w ten sposób tworzy się zróżnicowane społeczeństwo. Ile razy to już widzieliśmy?
Zastanawiające, dlaczego Pixar obrał jako główne postaci tylko dwa żywioły, a zrezygnował z przedstawienia czterech. Żadna zasada nie jest pierwsza, wszystkie występują wspólnie. Może po prostu łatwiej było pokazać, jak woda gotuje się pod wpływem ognia, a stany skupienia ziemi – błoto, pył czy lawa – nie wyglądałyby dobrze na ekranie?
„Między nami żywiołami” poszedł na skróty. Może dlatego, że kiedyś kolejne tytuły studia pojawiały się co kilka lat, a teraz po jeden–dwa rocznie? Choć niby wie, że kominek wypala się dłużej niż zapałka.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.