Papużanka napisała rodzinną historię: trzy pokolenia, traumy, niespełnienie, niezrozumienie, tajemnice, poczucie utraty, poczucie obcości i nieznajomości najbliższych, umieranie, pustka, snucie wspomnień, szukanie dowodów istnienia. Autorka „Żadnego końca” z wyjątkowym talentem konstruuje fabułę, przeplata wątki i gatunki literackie.
Ostatniej nocy przyśnił mi się mój mąż. Wybierał się z kolegami na rejs, wynajęli żaglówkę. Pakował się. „Paweł, przecież ty umarłeś” – mówię. „Tak umarłem, ale teraz żyję i będę pływał z chłopakami”. „Czyli mnie okłamałeś?”. „Nie, nie okłamałem”. „Dobrze więc, że nie oddałam twojego sztormiaka nikomu, a i w szufladzie ze sztućcami trzymam teraz twoje scyzoryki żeglarskie. Czy spakowałeś leki przeciwbólowe?”. „Mnie już nic nie boli, Marysiu”.
Obudziłam się i pomyślałam, że ten sen to przez Zośkę Papużankę (albo dzięki niej). Ma rację, uznając w swojej nowej powieści „Żaden koniec”, że nic nie ma sensu i że w tym znajduje się jedyny sens. Jest taki fragment w książce, że rodzeństwo wraca ze szkoły do domu, wołają mamę, a ta nie reaguje. Wchodzą do pokoju, a ona blada leży na łóżku ze splecionymi dłońmi na brzuchu, nie oddycha. Mama umarła – uznają. Co teraz? Trzeba zadzwonić do cioci Basi, numer jest w notesie, mówi starsza siostra Marta, a młodszy brat Mareczek chce płakać. Po chwili matka ożywa. „Oszukałaś nas!” – krzyczą dzieci. „Nie. Chciałam was sprawdzić. (…) Umarłam naprawdę. Na obiad są naleśniki”. I tak jeszcze umierała ze czterdzieści razy, żeby upewnić się, czy jej córka i syn sobie poradzą, zanim kilka dekad później, w wieku 86 lat, zrobiła to NAPRAWDĘ.
„Rzeczy są albo nie są. Robienie z nimi czegokolwiek niczego nie daje”. To inny cytat. Nihilistyczny, jak cała powieść, mógłby służyć za jej syntetyczne streszczenie. Papużanka napisała rodzinną historię: trzy pokolenia, traumy, niespełnienie, niezrozumienie, tajemnice, poczucie utraty, poczucie obcości i nieznajomości najbliższych, umieranie, pustka, snucie wspomnień, szukanie dowodów istnienia. Pisarka stosuje przewrotny zabieg, bo daje nam opowieść, pod względem pomysłu, jakich powstały już dziesiątki czy setki, wałkuje wciąż od nowa te same tematy. Ale jeden z bohaterów też pisze – Jakub, z najmłodszego pokolenia – właśnie o śmierci i nienawiści. Bo każdy już napisał o śmierci i wszyscy muszą, jak tłumaczy. A jeden brazylijski pisarz to sprzedał nawet trzy miliony egzemplarzy, choć nikt się nie przyzna, że go czytał – ironizuje Papużanka, odwołując się do popularnych powieści Paula Coelho (tak zgaduję). Choć to nie jedyny autor czy jedyna książka, którą da się wytropić w „Żadnym końcu”, są też te z kategorii waga ciężka.
Dlaczego więc warto czytać następną o tym samym? Uważam, że jest kilka dobrych powodów. Większość z nas podskórnie ciągle szuka odpowiedzi i by je odkryć, sięga po kolejne tomy. Mimo że i tak wydaje się to być wysiłek syzyfowy. Ale potrzeba wiary w sens jest silniejsza. I właściwie Papużanka, chociaż bogiem czy boginią przecież nie jest, odpowiada. „Chcemy odkryć jakąś prawdę, coś, co tak nazywamy, a przecież wiemy od początku, że tego nie ma. Chcemy się dowiedzieć czegoś o człowieku, o kimś, kogo znaliśmy. Ale znaliśmy niewystarczająco, tak uważamy, dlatego chcemy zrobić coś, żeby nam wystarczało”. A wcześniej: „Nie ma żadnej prawdy, i tyle. Niczego się nie dowiadujemy, niczego nie uczymy, wciąż jesteśmy w tym samym miejscu”. Moim zdaniem to „niemądrzenie się”, a mówienie wprost, już powinno wystarczyć, by spędzić z tą powieścią dwa dobre wieczory.
Ale jest jeszcze wyjątkowy talent autorki do konstruowania fabuły, przeplatania wątków i gatunków literackich. W „Kąkolu”, swojej poprzedniej powieści, Papużanka też opowiada historię rodzinną, ale zamyka ją w jednym lecie, w jednych wakacjach, skupia się na utracie wraz z wiekiem niewinności i szczerości, ustawia dzieci i dorosłych po przeciwnych stronach. Teraz poprzeczkę ustawia jeszcze wyżej, wymaga od czytelniczek i czytelników większego skupienia, bo wątki płynnie przechodzą jeden w drugi, zmieniają się narratorzy i epoki, chronologia nie obowiązuje, dla ułatwienia mamy podział na króciutkie rozdziały, między którymi można szybko zaczerpnąć powietrza.
Jestem pewna – miałam kilka okazji czytać „surowe” opowiadania Zośki Papużanki przed redakcją – że gdy pisarka oddała książkę do wydawnictwa, redaktorzy zamiast pracy, mieli dużo przyjemności z obcowaniem ze skończonymi zdaniami, którym niczego nie brak, ze słowami dobranymi w punkt. Świetna literatura – i to powód nadrzędny, by „Żaden koniec” przeczytać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.