Dlaczego w tym spektaklu oglądamy heroinę antycznego dramatu na współczesnym brukselskim blokowisku? A może jest ona wszędzie tam, gdzie jednostka staje naprzeciw systemu? Głośny tekst nagradzanego belgijskiego pisarza Stefana Hertmansa w reżyserii Anny Smolar staje się librettem napędzanej muzyką historii buntu, rozpaczy, bezsilności i gniewu osoby społecznie naznaczonej.
Molenbeek to dla jednych „małe Maroko” w wielokulturowej Brukseli (dodajmy, że zaniedbane, przeludnione, wstydliwe dla miejskich włodarzy), inni widzą w tej miejskiej dzielnicy wylęgarnię ekstremistycznego islamu w samym sercu Europy. Dla Hertmansa współczesną Antygoną, nawiązującą do słynnej bohaterki Sofoklesa, staje się więc studentka prawa z arabskiej rodziny – Nouria, która próbuje wydostać z miejscowej kostnicy i pochować ciało brata. Czułego towarzysza jej dzieciństwa, ale dla świata będącego sprawcą okrutnego samobójczego ataku bombowego, mówiąc wprost – terrorystą. Po jednej stronie procedury są demokracja, prawo, które ma chronić i wspierać obywateli (wszystkich), po drugiej – tragedia dziewczyny mierzącej się z ciężarem zbrodni swego brata, ale domagającej się prawa do żałoby i pożegnania najbliższej osoby. Spirala niemożności, frustracji, desperacji zamyka bohaterkę w obsesji, która narasta i rozpędza się niebezpiecznie wraz z oszalałą z bólu Nourią. Czy ta historia może dziś poruszyć polskich widzów, których codzienność, nawet ta dotknięta skutkami kryzysu migracyjnego, wciąż jest odległa od takich problemów?
Teatr Dramatyczny w Warszawie po przejściach odżywa
– Ten tekst wydał mi się dobrym przykładem badania współczesności przez antyk – opowiada reżyserka. – Pokazuje on, jak starodawna opowieść wspiera i pogłębia postrzeganie rzeczywistości społecznej i politycznej. Zwłaszcza w przypadku tematu tak kontrowersyjnego.
Annę Smolar, która w swojej twórczości daje głos niewysłuchanym i sama wychowała się na przedmieściach multikulturowego Paryża, ta opowieść z Molenbeek zafascynowała już jakiś czas temu – reżyserowała czytanie sztuki Hertmansa na poznańskim festiwalu Malta i w warszawskim Nowym Teatrze.
– W Dramatycznym mieliśmy najpierw przygotowywać na dużej scenie przepisaną na nowo „Iwonę, księżniczkę Burgunda”, z fokusem na neuroatypowość głównej bohaterki – opowiada Anna. – Ale w obliczu kryzysu tego teatru i złożoności sytuacji w nim wycofałam się z pomysłu. Czułam, że nie wiemy, czym jest teraz ta instytucja, a spektakl zapowiadał się jako duże wyzwanie. Jednak nie chciałam porzucać całkowicie tej współpracy – czując odpowiedzialność za zespół, który zaprosiłam do pracy. Sięgnęłam po tekst Hertmansa, który chodził mi po głowie od dawna – kameralny i na małą scenę, ale mocny, odsłaniający nieoczywiste obszary.
To właściwie jedna duża rola, niemal monodram arabsko-belgijskiej Antygony. W spektaklu Anny Smolar gra ją młoda aktorka zespołu, obdarzona wokalnymi talentami Marianna Linde. W pozostałe męskie postacie wciela się Michał Sikorski, znany z wybitnej kreacji w „Sonacie” Bartosza Blaschke, a ostatnio z brawurowej roli ojca Jakuba w serialu „1670”. Na scenie pojawi się jeszcze performerka i badaczka muzyki tradycyjnej Maniucha Bikont (niedoszła odtwórczyni „Iwony”) ze swoją twórczą wrażliwością i intrygującym instrumentarium, którego używa na żywo.
– Kiedy rozpoczęliśmy próby, okazało się, że teatr funkcjonuje, wszystkie działy są na wysokich obrotach, spotkaliśmy się z pozytywnym nastawieniem ekipy technicznej i administracji, dostaliśmy wsparcie od pełniącego obowiązki dyrektora teatru Mariusza Guglasa i dramaturga Jana Czaplińskiego – mówi reżyserka. – Wiem, że zespół pracuje nad odbudowaniem relacji. Panuje rodzaj zawieszenia w oczekiwaniu na konkurs, ale jest nadzieja, że proces wyłaniania nowej dyrekcji będzie przebiegał maksymalnie transparentnie.
Anna Smolar: „Autor sztuki każe patrzeć tam, gdzie nie jest wygodnie”
– Historia opowiadana w dramacie, choć fikcyjna, mogła się zdarzyć. Zarówno we Francji, jak i w Belgii po zamachach w 2015 roku pojawiło się pytanie o to, co robić z ciałami zamachowców. Tak było po Charlie Hebdo czy po Bataclan – wspomina związana rodzinnie z Francją Anna. I dodaje, że przedstawiano trzy możliwe scenariusze: pochować ciała w miejscu zamachu; w miejscu, w którym zamachowcy mieszkali; albo w kraju, z którego pochodzą oni lub ich rodzice. Jednak kolejne miejsca odmawiały pochówku. Niektórzy imamowie uważali, że to „zabrudzi” islam, burmistrzowie, że zniszczy to wizerunek miasta, niesie ryzyko pielgrzymek ekstremistów. Temat dotyczący tego, co robić w takich sytuacjach, to szara strefa.
– W „Antygonie z Molenbeek” mamy bohaterkę, która zmaga się z procedurami i ludźmi, którzy jej mówią: „Nie masz prawa do ostatecznego pożegnania. Zostałaś go pozbawiona, bo twój brat zrobił coś potwornego” – mówi Smolar. – Autor każe nam patrzeć tam, gdzie nie jest wygodnie. Nie w stronę ofiar zamachu i ich rodzin, tylko w stronę rodziny oprawcy. To jest uwierające, przewrotne, ale szalenie ciekawe. Czy jesteśmy w stanie być po stronie Nourii/Antygony? Czy dajemy jej prawo do opłakania straty, czy zasłaniamy się procedurami dającymi nam poczucie bezpieczeństwa czy słuszności moralnej? Przeszczepiając to na polski grunt: „Czy dalibyśmy przestrzeń dla żałoby na przykład siostry zabójcy Pawła Adamowicza? Albo ojca gwałciciela Lizy z Białorusi, który mówił mediom: „Dla was to potwór, dla mnie wciąż syn”?
Smolar zastanawia się, czy patrząc tam, gdzie niewygodnie, możemy poszerzyć nasze rozumienie przemocy i odpowiedzi na nią. Z drugiej strony widzi granice takiej próby uniwersalizacji.
– Inność, do której Nouria jest wciąż odsyłana, ocena społeczna z którą się spotyka, są ściśle związane z kondycją Arabki, muzułmanki. Zadajemy sobie wciąż pytania: „Czy mamy prawo tę historię opowiedzieć bez obecności na scenie osoby o pochodzeniu arabskim, wyznającej islam? Osoby, która by bezpośrednio świadczyła o złożoności kontekstu?
Uniwersalna historia o grupach marginalizowanych
Jak mówi Marianna wcielająca się w Antygonę dla niej to tekst między innymi o instytucjonalnej i społecznej hipokryzji. – Chcemy chronić ludzi, jednocześnie ich krzywdząc. Wychodząc poza kontekst kulturowy, to uniwersalna opowieść o grupach marginalizowanych. Tak, jestem białą, uprzywilejowaną kobietą, a nie mieszkanką Molenbeek, ale już w kontekście marginalizacji płci mogę się do tej historii odnieść, poczuć rodzaj wspólnoty. W spektaklu przepuszczamy opowieść przez siebie. Nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy.
Jak pozostali twórcy odnoszą się do tego tekstu? Michał Sikorski docenia, że „Antygona” Hertmansa otworzyła ich na pogłębioną, szczerą rozmowę o podejściu do śmierci w ogóle. – Mam wrażenie, że to sfera tabu w naszym społeczeństwie – uważa. – Ta rozmowa z początku prób była jedną z niewielu w ostatnich latach, podczas których mogłem otwarcie porozmawiać o śmierci, umieraniu, wadze żałoby i pożegnań. Zaczęliśmy od szukania w sobie potrzeby, z którą zmaga się bohaterka, żeby przez to zbliżyć się do niej.
Słowo „żałoba” ma swój ciężar w tekście. – Dla mnie dużo jest tam o ciele, a to się spotyka z moimi doświadczeniami żałoby – wyznaje Maniucha Bikont. – Co to znaczy zobaczyć martwe ciało? Ale też, jak to jest nie móc zobaczyć tego ciała? Jak trudno wtedy skontaktować się ze stratą? Jeśli ciała nie widziałam, to nie mogę do końca uwierzyć, że ta osoba rzeczywiście umarła. Dopiero gdy dotknę, mogę iść dalej. I tak odbieram naszą bohaterkę – ona po prostu nie może pójść dalej, pogrąża się w obsesji, bo odebrano jej to urealnienie.
Anna Smolar pokazuje Antygonę jako osobę obcą
Maniucha zauważa, że im bardziej wychowana w Belgii Nouria walczy o wydanie ciała brata, tym częściej kolejne osoby odwołują się do jej korzeni, mówią, że ona czegoś „nie rozumie”, bo jest przecież „z pustyni”.
– Grając w spektaklu muzykę, jestem częścią Antygony, która ją popycha do tego, żeby nie odpuszczać, iść za swoją potrzebą i na każde użycie słowa „pustynia” reaguję muzycznie – mówi Maniucha. – Dlaczego? Bo mnie to wkurza! Odnoszę to do tego, jak w ogóle patrzymy na imigrantów. Jest strasznie dużo klisz, w których jesteśmy wychowani. Rzeczywistość je weryfikuje, ale one wracają, bo są wewnątrz nas.
Anna dodaje: – To, o czym mówi Maniucha, jest zawarte w systemie. W spektaklu Michał reprezentuje wszystkie figury instytucjonalnego porządku, który ma zabezpieczyć tę europejską demokrację przed przekroczeniami. W związku z tym musi właściwie robić z Antygony figurę obcej, jakby to był jedyny scenariusz.
Janek Duszyński, kompozytor warstwy muzycznej, bardzo istotnej w tej adaptacji „Antygony w Molenbeek”, mówi o emocjonalnej konfuzji, którą wywołuje w nim perspektywa przywołana przez Hertmansa: – Za każdym razem, kiedy próbuję zmierzyć się z tematem kobiety, Arabki, która straciła brata zamachowca i chce go pochować, rozgrywa się we mnie walka sprzecznych emocji. Empatyzuję z Nourią na poziomie ludzkim, a jednocześnie jest we mnie głos mówiący: „Bez przesady, jednak to terrorysta, do cholery”. Przyznaję się do tego. Dopiero muzyka, poprzez swoją abstrakcyjność, daje mi możliwość nawiązania bezpośredniej relacji z tą postacią i jej historią, nie wchodząc w polityczną rozprawę intelektualną, na której się tak naprawdę wykładam. Nawigując przez świat nut, stawiam sobie barierki, które mówią: „Nie idź w sentyment i patrzenie z góry”. Ja jej więc współczuję „z dołu”, będąc obok. Wszystko odbierając z nią – jej frustrację, złość, jej siłę. I starając się to zawrzeć w muzyce.
Choreografia i muzyka współtworzą „Antygonę w Molenbeek”
I właśnie muzyka, uruchamiając także wokalnie Mariannę i Maniuchę, wyrasta na kolejną „aktorkę” tej kameralnej sztuki. – Tekst traktujemy tak, jakby był librettem, do którego tworzymy partyturę – przyznaje Janek. – Trzymamy się pewnej formy narzuconej przez tę partyturę i myślenie o słowach jako motywach, które się powtarzają jak dźwięki, mają swój kształt, kolor itd.
Siedzimy w sali prób, wszędzie wokół nas leżą nuty. Całość spektaklu jest w ogromnej mierze zapisaną staromodnie w nutach kompozycją. – Ale na pytanie „Dlaczego to jest śpiewane?” podoba mi się nie odpowiadać – śmieje się Duszyński. – Czuję, że tłumaczyłbym sobie coś na siłę, a mnie się to po prostu zgadza. Czuję, że muzyka tutaj pełni rolę łącznika z antykiem, z uniwersalnością. Czymś, co zawsze jest, zawsze było, bo człowiek z dźwiękiem pracuje od początku – od dziecka płacze, śmieje się, śpiewa, kiedy coś go przerasta i kiedy przepełnia go radość.
Za muzyką idzie ciało, co potwierdza Alicja Czyczel, choreografka pracująca przy „Antygonie”. – Nie czerpię układów z materiałów historycznych – mówi. – Język choreograficzny jest współczesny. To często figury bardzo graficzne, uproszczone znaki, gdzie nie jest ważna warstwa estetyczna, ale to, co one robią Mariannie, Michałowi, Maniusze. Dużo pracujemy z intuicją i partyturami ruchowymi, które z jednej strony dookreślają materiał artystyczny, a z drugiej dają dużą wolność aktorkom i aktorowi.
Anna Smolar o swoim spektaklu: „Ta opowieść działa transowo”
Jak zauważa Alicja, mimo że historia jest osadzona we współczesnym kontekście, to za wpływ antyku można uznać zawarte w dramacie poczucie nadrzędnej siły, która jest opresyjna, objawia się w choreografii i muzyce.
– Antygona to też przecież opowieść o kobietobójstwie, które powraca od wieków. Z zamkniętego koła przemocy trudno się wydostać głównej bohaterce. I właśnie na poziomie ruchu, muzyki i scenografii (jej autorką, podobnie jak kostiumów, jest Anna Met – przyp. red.) mamy poczucie wielkiego obciążenia, wręcz idącego z niebios. Oraz pędu, który jest w tekście i w potoku słów pchających postać do ostatecznego aktu. Pędzimy z językiem na wierzchu i to nas męczy. To zmęczenie jest wpisane w kod genetyczny tego utworu, bo Marianna ma lawiny tekstu, które ją niosą i wyrzucą ją w końcu – jak morze – na brzeg.
Anna zwraca uwagę, że choreografia Alicji silnie podkreśla obsesyjny charakter tego, z czym pracują twórcy. – Ta opowieść jest nam podana w jakimś transie. Na każdym poziomie – również w tekście, świetle i wideo (autorstwa Rafała Paradowskiego – przyp. red.) – dominuje figura repetycji, obsesyjnej rekonstrukcji szokującego doświadczenia. Tak jak w operze, muzyka całkowicie definiuje spotkanie z widzem i dla mnie ta praca różni się od tego, co robię zazwyczaj w teatrze, kiedy wychodzę od dokumentalnego researchu, osobistych opowieści i proponuję swobodną grę między konwencjami.
Michał dodaje: – Chociaż w spektaklu nie śpiewam, to i tak muszę się odnaleźć w tym szalonym rytmie. Każda wypowiedź jest wpisana w tę partyturę, nie można się spóźnić czy wziąć pauzy i przeżywać na boku. Ta praca to dla mnie spełnienie marzenia, najlepsze, co mogło mi się teraz wydarzyć. Coś dla mnie obcego, innego, szukanie aktorstwa, którego nie znam.
Jak współcześnie opowiadać „Antygonę w Molenbeek”
– Muzyka jest tu jak metronom – przyznaje Janek Duszyński. – Narzuca rytm, a właściwie pcha do przodu. Jest jak rollercoaster albo jak magnes, który sygnalizuje: „znalazłeś się w bliskości tego tematu, uważaj, bo może cię zassać”. Jeśli zassie, no to już jedziesz w dół i nie zatrzymasz się, aż utwór się skończy.
– Pojawia się odczucie, że musisz nadążyć za czymś, a jednocześnie coś cię goni, podgryza – mówi Marianna. – Jestem ciekawa, jak to odczytają ludzie na widowni, czy spektakl wzbudzi w nich podobny rodzaj niepokoju, który towarzyszy mi przy pracy? Opowieść pokazuje, jak cienka jest granica między podmiotowym traktowaniem a odbieraniem głosu. Jedno wydarzenie jest w stanie odebrać osobie podmiotowość, osadzić w jaskini, w białej celi bez klamek. Albo zamknąć w stereotypie, który ją odczłowieczy w naszych oczach, po to żeby to nam było łatwiej.
– To nie jest proste zadanie – opowiadać tę historię, idąc za bohaterką w roli swoistych sojuszników i patrząc na jej zmagania z systemem, ale też zwracając się do widowni, która żyje bardzo daleko od tej historii – mówi reżyserka. – Widzowie warszawscy czy polscy nie zadają sobie na co dzień pytań: „Co to oznacza budować społeczeństwo wielokulturowe? Jak szukać rozwiązań, które są sprawiedliwe i pozwalają na równościowe traktowanie obywateli?”. Ale też: „Co oznacza żyć w mieście, w którym może się pojawić zagrożenie zamachem terrorystycznym?”. A pytania, które sobie cały czas zadaję, brzmią: „Jak opowiadać tę historię? Jak ona wybrzmi? Jaką rolę my w tym procesie pełnimy?”.
„Antygona w Molenbeek” Stefana Hertmansa w przekładzie Jerzego Kocha, reżyseria: Anna Smolar, Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka w Warszawie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.