Narratorka powieści „Mój rok relaksu i odpoczynku” chce wypisać się z życia, które kręci się wokół posiadania, ciągłego samodoskonalenia i fałszywych relacji. Mają jej w tym pomóc środki psychotropowe oraz sen. Spektakl na podstawie książki Ottessy Moshfegh to przedstawienie mocne i odważne.
Zahibernować się. Zasnąć. Zapomnieć. Dać światu szansę, żeby naprawił nasze życie, kiedy my będziemy leżeć. Żadnych seriali, żadnych intryg przez telefon, niepotrzebnych odwiedzin. Pełna izolacja i rutyna. Tabletka, sen, pizza, pranie, godzina ćwiczeń, suszenie piżamy, zmiana pościeli, tabletka, sen. I tak przez kilka miesięcy, do momentu aż obudzimy się w lepszym świecie. O ile w ogóle się obudzimy.
„Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh to przewrotna powieść o nietypowym eksperymencie młodej Amerykanki, która przy pomocy środków psychotropowych decyduje się wypisać na rok ze swojego życia. Książka stała się bestsellerem, trafiła na shortlisty najważniejszych literackich nagród i doczekała się teatralnych adaptacji. W Teatrze Dramatycznym w Warszawie 8 grudnia 2022 r. odbyła się polska premiera sztuki zaadaptowanej przez Tomasza Walesiaka i Katarzynę Minkowską, w reżyserii Minkowskiej. Był to też pierwszy spektakl, który pokazano od czasu zmian na dyrektorskich stołkach teatru. Jego premiera to również symboliczne otwarcie cyklu, który w tym roku planuje realizować Dramatyczny, pod hasłem „Terapia dla wszystkich”. I rzeczywiście, oglądając ponadtrzygodzinny spektakl, nie można oprzeć się wrażeniu, że reżyserka stworzyła teatr, który ma moc transformacji. Przedstawienie mocne i odważne.
Narratorka „Mojego roku relaksu i odpoczynku” chce przerwać pasmo schematów
Jest to sztuka o spaniu. Z pozoru może się wydawać, że to temat wybitnie nieatrakcyjny, szczególnie dla teatru, który przecież żywi się ruchem i słowem, a nie odpoczynkiem. Niech jednak tytułowy relaks was nie zmyli, bo spektakl tętni życiem. Minkowska wraz z Walesiakiem skupili się w swojej adaptacji na fabularnej warstwie książki, która pełna jest cynicznych dialogów i pikantnych opowieści. Szczególnie za sprawą Revy – w tej roli świetna Monika Frajczyk – przyjaciółki głównej bohaterki, która co i rusz wprasza się na kanapę Narratorki, by zwierzać się z romansu z szefem, uzależnienia od gumy do żucia i problemów z wahaniami wagi. Zwierzeniom towarzyszy nieodłączna paczka chipsów i słodki gazowany napój. W końcu życie jest zbyt smutne, żeby przeżyć je bez choćby odrobiny przyjemności. Reva więc konsekwentnie balansuje między pełnią szczęścia i pełnią załamania, a to, że jej przyjaciółka zamroczona kolejnymi lekami nasennymi, ledwo nadąża za opowieściami, wydaje jej się nie przeszkadzać. Kanapę u Narratorki (gościnnie Izabella Dudziak) traktuje jak terapeutyczną, podobnie zresztą jak fitness. Trzeba się zmęczyć, wygadać, wylać z siebie. A potem wyjść i dalej popełniać te same błędy.
Tak funkcjonuje większość. Ale nie Narratorka. Ona nie chce żyć dłużej w tym błędnym kole. Dlatego też decyduje się na eksperyment ze snem, licząc, że przerwie w ten sposób galopujące pasmo schematów. Hibernacja to też dla niej rodzaj protestu przeciwko kapitalistycznemu światu. Narratorka chce wypisać się z życia, które kręci się wokół posiadania, ciągłego samodoskonalenia i pustych, fałszywych relacji. Sen ma również być remedium na nieprzeżytą żałobę po rodzicach, którzy choć jej nie kochali, pozostawili po sobie emocjonalną pustkę. Ma być nie tyle ratunkiem, co aktem wyzwalającym, który pomoże jej narodzić się na nowo. I to na własnych zasadach. Żeby jednak mogło się to udać, potrzebna jest pomoc.
Spektakl „Mój rok relaksu i odpoczynku”: Analiza eksperymentu, artystyczna rozbuchana wizja, show
Bez leków nie da się przeprowadzić eksperymentu, tym bardziej że główna bohaterka cierpi na chroniczne problemy ze snem. I tu z pomocą przychodzi kompletnie szalona psychiatra – dr Tuttle, w którą z pełnym oddaniem wcieliła się Anna Kłos. Jej doktorka to na poły szamanka, na poły opętana możliwościami związków chemicznych lekarka, która zachowuje się jak rasowy diler. Bez mrugnięcia okiem mnoży recepty i wymyśla nowe środki, nie interesując się przyczynami, a jedynie fascynując skutkami. Wizyty Narratorki u doktorki to prawdziwy popis wirtuozerskiej gry aktorskiej. Jest strasznie i śmiesznie zarazem. Bo „Mój rok relaksu i odpoczynku” napakowany jest czarnym humorem i absurdem. Inaczej chyba nie dałoby się tego opowiedzieć, bo jak zresztą uważa Reva, rzeczywistość jest zbyt straszna, by brać ją na serio.
Zgodnie z tą myślą przerysowane są tu wszystkie trudne relacje. Rodzinna – z matką pijaczką i lekomanką oraz wyobcowanym ojcem profesorem. Miłosna – z narcystycznym Trevorem, który kieruje się w życiu złotą zasadą „zaliczyć i zapomnieć”, oraz ze wspomnianą już Revą, która nadaje jak katarynka, kiedy jej przyjaciółka odpływa w kolejną wizję po xanaksie. Świat w „Moim roku relaksu i odpoczynku” jest tak nie do wytrzymania, że pomysł na zasłonięcie go snem wydaje się całkiem racjonalny. Sztuce daleko do taniego moralizatorstwa. Nie jest to opowieść o lekomanii ani studium uzależnienia, a w większym stopniu analiza eksperymentu, artystyczna rozbuchana wizja, show.
Przez cały spektakl głównej bohaterce towarzyszy kamera, a na ekranie nad sceną wyświetlane są albo fragmenty live, albo reportażowe kawałki z jej życia. Akcja dramatu rozgrywa się w Nowym Jorku, na przełomie tysiącleci. I wybrany przez autorkę moment wydaje się nieprzypadkowy. W powietrzu wisi pluskwa milenijna, czuć zbliżający się kres i wszystko nabiera większej ostrości. Również postawy bohaterów, którzy zachowują się tak, jakby jutra miało nie być. Atmosferę podkręca skomponowana przez Wojciecha Frycza muzyka, głośno dudniąca, a momentami zamieniająca się w transowy bit, do którego tańczą wszyscy bohaterowie w czasie jednej z psychodelicznych wizji Narratorki. Pomysł, żeby opis działania leków przełożyć na język choreografii, wydaje się bardzo trafiony i dosadny. Kilkunastominutowy taniec, jaki można obejrzeć pod koniec pierwszej części, w połączeniu z grą świateł i scenografią na długo zapada w pamięć i pozwala wręcz poczuć działanie psychotropów na własnej skórze. Jest dziki i intrygujący.
„Mój rok relaksu i odpoczynku” w Dramatycznym wiernie i w dobrym stylu oddaje tekst powieści Moshfegh
To spektakl, o którym będzie głośno. Tak, jak było o książce, która w Polsce, wydana przez Pauzę, sprzedała się w nakładzie ponad 20 tys. egzemplarzy. Sztuka Minkowskiej jest wierną adaptacją, więc nie będzie rozczarowaniem dla miłośników powieści. Jedyne, co można jej zarzucić, to fakt, że nie wnosi więcej niż literatura. Nie przenosi rozważań Moshfegh na nasz grunt, nie zahacza o współczesność. Wiernie i w dobrym stylu oddaje tekst, świetny, swoją drogą. Wzbogaca go ciekawą grą aktorską – szczególnie wyróżniają się Frajczyk i Dudziak – i multimedialną scenografią, ale pozostaje jednak mocno przywiązana do oryginału.
Szkoda, bo mam poczucie, że napisaną w 2018 r. powieść, mocno osadzoną w amerykańskich realiach, można by spróbować przeczytać trochę na nowo. Dla wszystkich, którzy „Mojego roku relaksu i odpoczynku” nie znali, przedstawienie w Dramatycznym będzie wzbogacającym odkryciem. Dla tych, jak ja, którzy czytali powieść kilkakrotnie, potwierdzeniem, że jest to genialny tekst, który można przeżywać po wielokroć. Trwają już prace nad filmową adaptacją książki, więc na porównania przyjdzie jeszcze czas. Na razie trzeba zobaczyć wersję Minkowskiej.
„Mój roku relaksu i odpoczynku”, reżyseria Katarzyna Minkowska, adaptacja Tomasz Walesiak, Katarzyna Minkowska, Teatr Dramatyczny w Warszawie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.