Redbad Klynstra chyba poczuł, że przyszedł czas na karierę w ramach opanowującej Polskę brunatnej nawały. Zaczął od zadawania pytań. Jego pomówienia dorównują perfidią homiliom Jędraszewskiego.
Życie w świńskich czasach ma jedną zasadniczą zaletę – pozwala się zorientować, kto próbuje z nich skorzystać, taplając się radośnie w błocie, a kto nigdy tego nie zrobi, nawet za cenę niedopuszczenia do koryta i niechybnej głodówki. Jak chyba powszechnie wiadomo, zdecydowana większość ludzi dostosowuje się do warunków społeczno-politycznych, w którym przychodzi im żyć. Nieważne, czy to Polska Ludowa, czy też IV Rzeczpospolita, nieważne, czy rządzi skrajna lewica, czy skrajna prawica – ten typ człowieka zawsze da sobie radę. Z drugiej strony, może ktoś powiedzieć, nie wypada oczekiwać od tak zwanych zwykłych ludzi heroizmu. Każdy chce po prostu żyć spokojnie i wygodnie, czy to zbrodnia? Pragnienie dobrego życia zbrodnią z pewnością nie jest. Jest jednak zasadnicza różnica między milczeniem a aktywnym włączeniem się w machinę danego systemu, choć są i tacy, którzy tej różnicy nie widzą i biernych świadków uważają za współsprawców. Zdania są tu podzielone. Zgoda natomiast panuje co do tego, że są takie grupy społeczne, od których oczekujemy więcej.
Nastały świńskie czasy
Jedną z nich są artyści, czy szerzej, ludzie kultury, uchodzący dość powszechnie za najbardziej chyba liberalną część społeczeństwa, także w kwestii LGBT. Świat kultury i sztuki zawsze był azylem dla osób nieheteronormatywnych – nie tylko dlatego, że mogły być w nim sobą (w różnych czasach w różnym stopniu), ale także dlatego, że czuły się akceptowane przez innych (w różnych czasach w różnym stopniu). Można zaryzykować stwierdzenie, że nigdzie nie było nam tak dobrze jak w artystycznym światku. Sam jestem egzemplarzem potwierdzającym tę tezę. Tak przynajmniej sprawy się mają w normalnych czasach. Te się jednak niechybnie skończyły i nastały czasy świńskie, nakazujące bolesną rewizję powyższej tezy.
Co rusz bowiem czytam kolejne wypociny ludzi kultury, którzy zapragnęli wyjawić swoje długo skrywane resentymenty i dokonać prawicowego „wyjścia z szafy”, gdyż byli rzekomo przez lata zmuszani pod lewacką presją do ukrywania ich prawdziwego jestestwa. Większość ich wyznań to zwyczajny bełkot przemieszany z pisowskimi przekazami dnia i nienawistną propagandą publicznych mediów. Większość. Ale są i tacy, którzy postanowili przebić innych. I to nie tylko ludzi z ich własnego artystycznego środowiska, ale nawet obrzydliwe homilie Jędraszewskiego, który tydzień temu nazwał osoby LGBT zarazą, a w ostatnią niedzielę na Jasnej Górze – błędem antropologicznym.
Redbad Klynstra tłituje
Wszystko to przebijać począł aktor Redbad Klynstra, który chyba poczuł, że przyszedł czas na karierę w ramach opanowującej Polskę brunatnej nawały, a że jest to człowiek niezwykłej wrażliwości i uczciwości, zaczął od zadawania pytań, bo chyba pytania można jeszcze w tym kraju zadawać, co nie? Napisał przeto Klynstra 30 lipca na Tłiterze: „Czy w PL pedofile są częścią LGBT+, czy nie? Kto czuje się kompetentny odpowiedzieć?”. Ot, takie niewinne pytanie, a wywołało ponoć katastrofalne w życiu Klynstry reperkusje. Według jego własnych zeznań w plotkarskich mediach miał on stracić przez ten tłit rolę w serialu oraz agentkę, która zerwała z nim natychmiast współpracę.
Do tego doszła jeszcze dyskryminacja, jakiej doznał ponoć Klynstra po zagraniu w filmie „Smoleńsk”, co jest niezwykle ciekawe, biorąc pod uwagę to, że jakoś inni występujący w tym wiekopomnym dziele aktorzy nieustannie grają, i to w najbardziej lewackich z lewackich teatrach – TR Warszawa i Nowym Teatrze. Aktorem pierwszego jest nieustannie Lech Łotocki, grający w „Smoleńsku” Lecha Kaczyńskiego, a aktorką drugiego jest Ewa Dałkowska, grająca Marię Kaczyńską, więc nie jakieś tam ogony.
Od premiery „Smoleńska” Łotocki zagrał w TR w kilku spektaklach odsądzanych od czci i wiary przez prawackie gadzinówki. I to u reżyserów, którzy na samo słowo „prawica” zażywają zyrtec. Zagrał tedy Łotocki u Krzysztofa Garbaczewskiego („Robert Robur”), Grzegorza Jarzyny („G.E.N.”), Jędrzeja Piaskowskiego („Puppenhaus”) i Michała Borczucha („Moja walka”). Dwaj ostatni reżyserzy, warto tu zaznaczyć, są w dodatku gejami. Z kolei Ewa Dałkowska po „Smoleńsku” zagrała w Nowym i gra do dzisiaj w spektaklach dwóch lewicowych gejów: Markusa Öhrna („Sonata widm”) i Krzysztofa Warlikowskiego („Wyjeżdżamy”). Jak to się więc dzieje, niech mi ktoś wytłumaczy, że Łotocki z Dałkowską grają jak szaleni wśród – że posłużę się ponownie homilią Jędraszewskiego – zarazy? A akurat biednego Klynstrę homoseksualne lewactwo zaczęło bojkotować? Jest to, być może, któraś z tajemnic fatimskich.
Perfidne pomówienia
Moglibyśmy się z tego wszystkiego pośmiać, gdyby nie to, że Redbad Klynstra począł zamieniać swoje psychotyczne rojenia w formie perfidnych pomówień w kolejne tłity i wywiady. Kilka dni temu udzielił WP.pl kolejnego, w którym język infamii dobrej zmiany osiąga szczyty. Możemy w nim wyczytać, że Klynstra sporo się ostatnio dowiedział „na temat tej trudnej granicy między pedofilią a homoseksualizmem”, że według jego wiedzy „wśród par homoseksualnych, które adoptują dzieci, w 30 proc. dochodzi do pedofilii”, że „akceptacja, którą się udało uzyskać osobom LGBT, to dla pedofilów jest precedens” itd. A skąd aktor ma tę wiedzę?
Z pewnych źródeł, proszę państwa. Z pewnych źródeł od pewnych osób. – Dostałem poważny list od pewnego naukowca-geja – mówi Klynstra. – Są tu „pewne styczności” – dodaje. – Jest pewien procent osób homoseksualnych, które takie są – konstatuje. Potok nieweryfikowalnych insynuacji, które – uwaga! – być może posłużą aktorowi do przygotowania sztuki teatralnej na ten temat, płynie wartko. I cóż to za genialny pomysł z tym spektaklem! Chętnie go zobaczę. Mam nadzieję, że w rolę pary gejów gwałcących własne dzieci wcielą się sam Redbad Klynstra oraz Jerzy Zelnik, w rolę niegodzącej się na tę homotragedię matki dzieci widzę Dominikę Figurską, a babcię chętnie zagra na pewno Katarzyna Łaniewska.
Jestem przekonany, że minister Gliński znajdzie na tak ważną premierę specjalne fundusze. Owo dzieło proponuję wystawić w Polskiej Operze Królewskiej w Łazienkach do muzyki Sławomira Świerzyńskiego, lidera zespołu Bayer Full, który ostatnio zatłitował, że „LGBT to początek pedofilii”. Najlepiej pracować z kimś, kogo się dobrze rozumie.
Robi mi się niedobrze
Redbada Klynstrę znam od lat. Wszystkie nasze spotkania, zwykle w teatrze, były zawsze przyjazne, choć przecież wiedzieliśmy wszyscy, jakie Redbad ma poglądy (przynajmniej tak nam się wydawało). Mało tego, kiedy Redbad zaczął pracę w skrajnie prawicowej Telewizji Republika i zaprosił mnie do swojego programu, nie odmówiłem udziału. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mu odmówić, bo popiera PiS i gra w „Smoleńsku”.
Tak jak nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym nie podać ręki Lechowi Łotockiemu czy pisać negatywne recenzje ról Ewy Dałkowskiej, bo jest pisówą i słucha namiętnie Radia Maryja. Dla mnie Ewa Dałkowska jest po prostu wybitną aktorką, z którą zdarzyło mi się nawet pić kawkę w jej własnym domu. Wielbię jej talent bezgranicznie, mimo że wspiera partię, która mnie pewnie niebawem zamknie w obozie z różowym trójkątem.
Kiedy więc czytam, co Klynstra wypisuje pod płaszczykiem niewinnych pytań i wątpliwości o osobach LGBT, robi mi się niedobrze. A kiedy czytam, że jest dyskryminowany przez lewicowe środowisko artystyczne, to już wymiotuję. Doprawdy, niezwykły jest fenomen niespełnionych artystów, którzy znajdują sobie grupę winnych ich nieszczęść.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.