Wojciech Przylipiak zagląda do Sopotu, przywołuje wspomnienia artystów, relacjonuje wygody Zakopanego. Czulej jednak niż kurorty opisuje to, jak wypoczywali ci, którym było niewygodnie. Na wczasach albo – szerzej – w PRL. W książce „Czas wolny w PRL” przypomina, że odpoczywać trzeba umieć.
W lecie 1989 r. nadchodził nowy czas i młodzi ludzie mogli pomarzyć. Marzyli o wakacjach w Japonii, Grecji albo na Syberii, o zwiedzeniu Europy tirem, a nawet o podróży do Hollywood. W tej samej prasowej ankiecie mówili, jak spędzą wakacje naprawdę. Siedem dni nad brudnym polskim morzem. Dwa miesiące u babci trzy ulice dalej. Miesiąc w domu, a potem Mazury – a nuż uda się spotkać Zbigniewa Nienackiego. Redaktorzy tygodnika „Razem” pocieszali, że nie musi być źle. Można na przykład za 20 zł kupić bilet na taras widokowy na warszawskim lotnisku Okęcie i do woli patrzeć, jak odlatują samoloty.
Szeroka perspektywa
To musiało się tak skończyć. Specjalizujący się w popkulturze dziennikarz Wojciech Przylipiak od dekady zbiera gadżety związane z czasem wolnym w PRL – zabawki, pamiątki z podróży, komputery, dziesiątki przedmiotów codziennego użytku. Prowadzi poświęcony temu blog Bufet PRL. Napisanie książki było kwestią czasu. Właśnie się ukazała.
„Czas wolny w PRL” mógł być nostalgiczną opowieścią o wakacjach, ale na szczęście nie jest. Przylipiak zdecydował się na szerszą perspektywę – opisuje wczasy i kempingi, zagląda do kurortów, ale przypomina też wiejskie świetlice, objazdowe kina, miejskie imprezy masowe i, co okazuje się najbarwniejsze, odnajduje ludzi pasji – pierwszych autostopowiczów, szalonych działkowców czy pionierów caravaningu. Dowodzi, że odpoczywać – niezależnie od czasów – trzeba umieć. – W latach 70. aż 80 proc. ankietowanych przyznawało, że nie potrafi odpoczywać – mówi Przylipiak.
W książce opowiada o epoce, która skończyła się 30 lat temu. Ponieważ znów, wydaje się, jesteśmy w przełomie, warto poczytać o tym, jak radzili sobie ludzie w czasach, kiedy prawie wszystko było niemożliwe.
Tour de Pologne
Trudno było na przykład, zwłaszcza w pierwszych dekadach PRL, przemieszczać się. Transport publiczny szwankował, a samochód był luksusem. Na to, w 1957 r., wkraczają dwaj ciekawscy studenci z Krakowa – Bogusław Laitl i Tadeusz Sowa, którzy bardzo chcą zobaczyć resztę Polski. Wiedzą, że w krótkich podróżach sprawdza się metoda „na łebka”, czyli płacenie kierowcom za podwózkę. Powszechna, ale nie całkiem legalna, była zbyt ryzykowna na dłuższe wakacje. Przekonali więc, pod pretekstem obejrzenia fabryk związanych z ich studiami, kapitana milicji do wydania im zgody na podróż. Uzbrojeni w stosowny dokument i wyszykowani jak trzeba: w drelichowych spodniach, kurtkach z naszywkami, z plecakami i flagą z napisami „Tour de Pologne A.D. 1957, Cracovia, autostop” i „Ten kierowca fajny chłop, co popiera auto-stop” włóczykije stanęli na rogatkach Krakowa. Wysłużoną ciężarówką dotarli do Bytomia. Stamtąd ruszyli na północ. Ciężarówkami, warszawami, rzadziej mercedesami i wartburgami dojechali przez Warszawę do Gdańska, potem Szczecina i przez Poznań i Wrocław wrócili do Krakowa. Prowadzili dziennik, który po latach okazuje się fascynującym dokumentem startu fenomenu, jakim wkrótce okazał się autostop.
Oni byli pierwsi, potem przygoda przerodziła się w ogólnopolską akcję pod patronatem czasopisma „Dookoła świata”. Przez 30 lat blisko milion osób przemierzyło autostopem trasy o łącznej długości 212 mln kilometrów. Autostop pojawiał się w książkach, filmach i piosenkach.
– Rozmowy z osobami takimi jak Bogusław Laitl, ich opowieści o kreowaniu własnej rzeczywistości w PRL i czasami chodzeniu pod prąd były fantastyczną przygodą w pracy nad książką – mówi Wojciech Przylipiak.
Bogusław Laitl i Tadeusz Sowa pośród wielu autostopowych przygód mieli też taką, że kapitan statku „Batory” pod wrażeniem ich podróży udostępnił im na kilka dni swój pokój w sopockim hotelu Grand. Przynajmniej raz wygodnie się wyspali.
Obok PRL
Przylipiak zagląda oczywiście do Sopotu. Wspomina o tamtejszym klubie Non Stop, przywołuje wspomnienia artystów. Wpada na Półwysep Helski, relacjonuje wygody Zakopanego. Czulej jednak niż kurorty, opisuje to, jak wypoczywali ci, którym było niewygodnie. Na wczasach albo – szerzej – w PRL. Ówczesna władza, niezależnie od stopnia autorytarności, który zmieniał się w kolejnych dekadach PRL, próbowała zorganizować obywatelom czas wolny. Stąd wzięły się wczasy pracownicze, na których najważniejszą osobą był kaowiec, stąd powstały objazdowe kina i biblioteki, wreszcie – niekryjące propagandowego wydźwięku – okolicznościowe festyny. Wojciech Przylipiak opisuje to wszystko, przy okazji odnajdując – wielka mu za to chwała – ludzi, którzy w ramach wymuszonych akcji kulturalnych robili świetne rzeczy dla lokalnych społeczności.
Najbarwniejsze w „Czasie wolnym w PRL” są teksty poświęcone działkom, kempingom i caravaningowi. To były zjawiska, w których odnajdowali się ci, których PRL uwierał. Nie na tyle mocno, żeby działać wbrew, ale wystarczająco, by żyć obok.
Dzisiaj – wiadomo – nie ma nic modniejszego niż mieć działkę w mieście. W latach 80. na działkę pracowniczą oczekiwało 700 tys. osób – czterokrotnie więcej niż na fiata 126 p. Ci, którzy się doczekali, a było to potężne 2,5 mln Polek i Polaków z rodzinami, nierzadko spędzali na niej urlopy, a przynajmniej wolne dni w ciągu roku. Hodowali owoce i warzywa i wyżywali się estetycznie. „Kawałki blachy, drewno albo cegłówki z rozbiórki, drzwi do windy, kiosk Ruchu. Po budulcu altanek łatwo było poznać, gdzie pracuje właściciel działki albo gdzie ma znajomości” – pisze Przylipiak, przypominając, jak w PRL kombinowano. Żeby zdobyć cokolwiek, trzeba było albo długo czekać, albo kogoś znać.
Ci, którzy nie mieli działek, a nie chcieli jeździć na zorganizowane wczasy, wybierali wakacje pod namiotem albo – i to znowu dziś jest modne – jeździli z przyczepami. Mogli je kupować, całkiem wspaniałe produkowano w Niewiadowie. Tyle że roczna produkcja wynosiła 2,5 tys. sztuk, a zapotrzebowanie w ciągu dwóch dni sięgało 30 tys. Caravingowcy więc wzięli się na sposób i zaprojektowali własny model przyczepy. „Członkowie Warszawskiego Koła Caravaningu opracowali dokumentację przyczepy klasy 310 dla majsterkowiczów. Była ona dostępna dla członków kół, po 100 zł za projekt. Rozeszło się ich ponad 2 tys. egzemplarzy” – podaje Przylipiak. W latach 80. na wakacje z przyczepą jeździło 150 tys. osób.
Pojęcie abstrakcyjne
Wojciech Przylipiak urodził się pod koniec lat 70., nieźle więc pamięta lata 80. W książce daje sporo osobistej perspektywy, dzięki czemu dostajemy barwne opowieści o kempingach i sporo chłopackiej perspektywy – gra w kapsle, komputery Atari, oglądanie filmów karate na wideo.
Osobiście po nastoletniemu trochę nerdował, ale w książce oddaje głos dorosłym kobietom. Już na początku przywołuje działaczkę Ligi Kobiet, która w latach 60. mówiła w wywiadzie: „Kobieta często nie wie, co robić z wolnym czasem”, a za przykład, jak można go zagospodarować, dawała aktywistki z Elbląga, które stworzyły zespół muzyczny, a przy okazji organizowały pomoc dla zaniedbanych dzieci. Pod koniec konkluduje: „Czas wolny był dla wielu, głównie kobiet, pojęciem abstrakcyjnym”. Bo wstawanie o świcie, by oporządzić rodzinę, potem praca, po niej zajmowanie się domem do nocy. „Tylko 30 proc. mężczyzn aktywnie uczestniczyło w wychowaniu dzieci. Ich czas pracy kończył się wraz z wyjściem z zakładu. Mieli wolne. A kobiety po pracy miały drugi etat w domu” – pisze, by podsumować: „Dzień wolny, wakacje nie kojarzyły się z wypoczynkiem. Szczególnie w początkach Polski Ludowej wiele osób nie umiało i nie wiedziało, jak wypoczywać”.
– To mnie podczas pracy nad książką najbardziej zaskoczyło – przyznaje Wojciech Przylipiak. – Planowałem rozdział o spędzaniu czasu w kawiarniach, ale zrezygnowałem na rzecz tekstu o kłopotach z wolnym czasem – wygospodarowaniem go, a potem zorganizowaniem. Teraz myślę, że jeśli coś z wypoczynku w PRL przetrwało do dziś, to właśnie to. Działki i przyczepy to jednak fanaberie klasy średniej. W większości ciągle nie umiemy korzystać z wolnego czasu. Smartfony, które sprawiają, że nie odrywamy się od telefonu nawet w górach i nad jeziorem, w niczym nie pomagają – mówi.
Warto przeczytać „Czas wolny w PRL”. Choćby po to, by przypomnieć sobie, jak bardzo jest ważny. A że, najprawdopodobniej, przed nami zaciskanie pasa, dobrze podpatrzeć, jak można wypoczywać prawie za darmo.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.