Znaleziono 0 artykułów
25.04.2022

Renée Zellweger. Gwiazda na własnych zasadach

25.04.2022
Fot. Getty Images

Nie taki był plan. Film nie był jej pasją, nie marzyła o scenie, a gwiazdą ekranu Renée Zellweger została przypadkiem. Chciała pisać i wciąż powtarza, że jest niespełnioną dziennikarką. Spełnioną jest aktorką – ma na koncie dwa Oscary, dwie nagrody BAFTA i cztery Złote Globy, cieszy się uznaniem krytyków i sympatią widzów. Kiedy jednak sława zaczyna ją męczyć, znika „żyć naprawdę”. A potem, co w Hollywood potrafi niewielu, triumfalnie wraca na ekrany. Dziś świętuje 53. urodziny i pewnie jeszcze nieraz nas zaskoczy.

Czy to naprawdę aż takie ważne, ile ważę? – pyta retorycznie Renée Zellweger. A robi to w zasadzie bez przerwy, odkąd zagrała Bridget Jones. Komedia na podstawie bestsellerowej powieści Helen Fielding katapultowała ją na sam szczyt sławy – z jej wszystkimi blaskami i cieniami. Zellweger mogła przebierać w interesujących rolach, ciekawych projektach i atrakcyjnych kontraktach reklamowych, inkasując za to siedmiocyfrowe gaże. Ale stała się zarazem jedną z najbardziej ocenianych, krytykowanych, a nawet wyszydzanych kobiet na świecie.

Fot. Getty Images

W 2014 roku, tuż po tym, jak pojawiła się gościnnie na gali jednego z magazynów, zaczęto publicznie analizować, jakiej operacji plastycznej się poddała. A raczej jakim, bo powszechnie uznano, że było ich z pewnością kilka. Wtedy – i jak dotąd tylko ten jeden raz – Renée Zellweger nie wytrzymała. Postanowiła odpowiedzieć wszystkim, którzy dali sobie prawo do bezpardonowego komentowania jej wyglądu. Zrobiła to na łamach „The Huffington Post”. „Nie żeby to była czyjaś sprawa, ale nie podjęłam decyzji o zmianie wyglądu mojej twarzy i operacji okolic oczu” – napisała w felietonie. Zaznaczyła, że nie zabiera głosu po to, by się tłumaczyć, ale po to, by pokazać, że w XXI wieku wartość kobiety wciąż sprowadzana jest do jej wyglądu. „By zasłużyć sobie na akceptację społeczną, należy starzeć się w określony sposób. Inaczej zostaniemy wyśmiane, upokorzone i odrzucone” – dodała.

Zellweger doświadczyła tego wszystkiego, ale nie zamierzała się poddać. A nawet więcej – postanowiła udowodnić całemu światu, że się myli. Dokonała tego, odbierając drugiego Oscara, tym razem za rolę Judy Garland w filmie „Judy”. Był 2020 rok, a ona właśnie skończyła 50 lat. Rolą Garland wracała do Hollywood po sześciu latach nieobecności. Zniknęła nie tylko z ekranów, lecz także z życia publicznego. – Zamiast wciąż stać z boku, chciałam dla odmiany doświadczyć życia – wyznała w jednym z wywiadów. – Aktor bez bagażu własnych doświadczeń nie jest przekonujący. A ja przez ostatnie lata tylko pracowałam. Chciałam sprawdzić, jak to jest żyć bez terminów zabukowanych na dwa lata do przodu.

Fot. Getty Images

W rozmowie z brytyjskim „Guardianem” Renée Zellweger wyznała, iż miała poczucie, że przestała się rozwijać jako człowiek. Pragnęła dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, dojrzeć wewnętrznie, a także zwyczajnie o siebie zadbać. – Nie byłam w najlepszej formie, zaniedbałam swoje zdrowie, zaniedbałam siebie – tłumaczyła. – Nie byłam jednak bezczynna, bo tego po prostu nie potrafię. Ale skupiłam się na innej materii niż dotychczas. Skupiłam się na swoim wnętrzu.

Przedstawienie dla brata

Rzeczywiście, odkąd Zellweger zadebiutowała w telewizji w 1992 roku, grała niemal bez przerwy. Wcześniej też nie próżnowała. Była świetną uczennicą w szkole średniej w miejscowości Katy w Teksasie. Wyróżniała się i w przedmiotach humanistycznych, i w sporcie. Brała udział w debatach, konkursach literackich, a także w zawodach gimnastycznych i cheerleaderskich. Zapisała się też do kółka teatralnego, trochę na prośbę brata, który chciał, by wystąpiła w jednym z przedstawień. Jednak nie połknęła bakcyla. Zainteresowanie aktorstwem przyszło, dopiero gdy studiowała na Uniwersytecie Teksańskim w Austin. Dostała się na Wydział Języka Angielskiego, gdzie zapisała się na kurs dramatyczny. Zajęcia podobały jej się coraz bardziej, aż w końcu poczuła, że granie mogłoby stać się jej planem na przyszłość.

W 1992 roku z obronionym licencjatem zaczęła chodzić na castingi. Początkowo tylko w rodzinnym Teksasie. Szybko wpadła na Matthew McConaugheya, tak jak ona pochodzącego z Teksasu, który również pragnął zostać aktorem. Już w 1993 roku wystąpili razem w „Uczniowskiej balandze” Richarda Linklatera. W przypadku Zellweger był to ledwie niemy epizod, ale zawsze coś – w końcu film w niektórych kręgach uchodzi za kultowy. Kolejny raz spotkali się na planie produkcji „Teksańska masakra piłą mechaniczną: Następne pokolenie”, po której Renée obwołano nową „królową krzyku”. Pisano, że przerażenie potrafi zagrać równie dobrze, co Jamie Lee Curtis.

Fot. Getty Images

Pierwszy przełom w karierze Renée Zellweger nastąpił już w 1996 roku. Wystąpiła wówczas w filmie „Jerry Maguire” Camerona Crowe’a. O rolę wrażliwej samotnej matki Dorothy Boyd walczyła m.in. z Winoną Ryder, Cameron Diaz i Bridget Fondą, absolutnymi ikonami kina lat 90. Wygrała. Na ekranie partnerowała Tomowi Cruise’owi, który już wtedy miał na koncie nominację do Oscara. „Jerry Maguire” podbił serca widzów i krytyków oraz otrzymał pięć nominacji do Oscara. Ale to nie ten film uczynił z Zellweger gwiazdę. Ten status osiągnęła dopiero pięć lat później, gdy zagrała Bridget Jones.

Nie tylko Bridget Jones

Powieść Brytyjki Helen Fielding „Dziennik Bridget Jones” z miejsca stała się sensacją. Przezabawna, miejscami sprośna, była biblią ówczesnych 30-latek. O to, by zagrać Jones, ubiegała się m.in. Kate Winslet. Gdy ogłoszono, że w Bridget Jones wcieli się Renée Zellweger, nie kryto zaskoczenia. Była całkowitym zaprzeczeniem Jones: szczupła, delikatna i niepaląca. Oburzeni byli zwłaszcza Brytyjczycy – w końcu ich ukochaną bohaterkę miała zagrać Amerykanka. Co ciekawe, w żyłach aktorki płynie europejska krew: jej ojciec pochodzi ze Szwajcarii, a matka ma korzenie norwesko-fińskie. Ale zdawało się to nie mieć jakiegokolwiek znaczenia. 

Protesty trwały aż do dnia, gdy do kin wszedł film na podstawie powieści Fielding. Już w dniu premiery Zellweger przekonała do siebie wszystkich, nawet Brytyjczyków. Jej Bridget Jones była komiczna, urocza, wzruszająca, paliła w sposób bardzo przekonujący i mówiła z prawdziwie brytyjskim (choć zdaniem niektórych dziwnym) akcentem. „Dziennik Bridget Jones” przyniósł Zellweger nominację do Oscara dla najlepszej aktorki.

Rok później Akademia ponownie nominowała ją w tej samej kategorii – za rolę w musicalu „Chicago”. Postać Roxie Hart w wydaniu Renée Zellweger była seksowna, drapieżna i zabawna. Jednak wszystkich bardziej niż to, czy aktorka dostanie statuetkę, interesowało, czy już schudła po roli Bridget. Musiała do niej przytyć 10 kilogramów, co przy jej drobnej sylwetce stanowiło sporą metamorfozę. Wtedy Zellweger po raz pierwszy poczuła się uprzedmiotowiona i zredukowana tylko do ciała. – To nie było fajne – wyznała. Po raz kolejny jej figura stała się ulubionym tematem mediów, gdy musiała przytyć do drugiej części filmu o Jones. Tak się złożyło, że w tym samym czasie odbierała swojego pierwszego Oscara za rolę w dramacie „Wzgórze nadziei”. Złota statuetka przeszła jakby niezauważona. Kilka dodatkowych kilogramów – przeciwnie.

Fot. Getty Images

Być może dlatego, przyjmując kolejne propozycje, Zellweger odrzucała role wymagające fizycznej transformacji. Zagrała śliczne blondynki w kilku kiepskich komediach romantycznych, wystąpiła też w raczej średnim horrorze „Przypadek 39”. Na planie tego ostatniego poznała Bradleya Coopera i zakochała się na zabój. Jej związek, jak można było się spodziewać, stał się tematem numer jeden w kolorowej prasie. Rozstanie również. Kolejne sensacyjne nagłówki były dla gwiazdy nie do zniesienia. Zwłaszcza że była już wtedy boleśnie doświadczona – pod koniec 2005 roku, ledwie po czterech miesiącach małżeństwa, rozwiodła się z muzykiem Kennym Chesneyem. – Ten ślub był największym błędem mojego życia – powiedziała później.

Ucieczka od sławy

Rozstanie z Bradleyem Cooperem i jego medialne konsekwencje przelały czarę goryczy. Renée Zellweger postanowiła zrobić sobie przerwę. Wróciła do Hollywood dopiero po sześciu latach, w 2016 roku. Czas, który, jak wyznała, był jej bardzo potrzebny, wykorzystała doskonale. Wracała silniejsza, bardziej pewna siebie, wiedząc, czego chce. Tymczasem branża spisała już aktorkę na straty. W końcu aż sześć lat medialnego niebytu w Hollywood oznacza śmierć. A jednak Renée narodziła się na nowo. I pokazała wszystkim, że tym, co liczy się najbardziej, są talent i ciężka praca. Udowodniła też, że wbrew powszechnemu przekonaniu w kinie jest miejsce dla dojrzałych aktorek. 

W 2016 roku premierę miała trzecia część przygód Bridget Jones. – Tym razem mam nie tylko dodatkowe kilogramy, ale i brzuch – śmiała się Zellweger podczas spotkania z dziennikarzami. Dało się zauważyć, że nabrała dystansu i znów jest gotowa na aktorskie wyzwania. Powrót do bohaterki sprzed 12 lat z pewnością był jednym z nich. A Renée doskonale mu podołała. Zaraz potem przeszła kolejną ekranową metamorfozę – wcieliła się w Judy Garland. 9 lutego 2020 roku za swoją aktorską kreację w filmie „Judy” dostała Oscara. – Przetańczyliśmy całą noc, a potem poszliśmy do domu i zamknęliśmy drzwi. Na długo – wspominała w 2022 roku w rozmowie z „Harper’s Bazaar”. Miała oczywiście na myśli lockdown spowodowany wybuchem pandemii COVID-19. – Choć może to zabrzmieć dziwnie, byłam za tę przerwę wdzięczna – wyznała. Bo po raz kolejny mogła „naładować baterie”, odetchnąć, wrócić do siebie. 

Okres lockdownu Renée Zellweger spędziła głównie sama, pośród swoich psów oraz roślin, które sadzi i którymi się opiekuje. Jak podkreśla w rozmowie z „Harper’s Bazaar”, dbanie o ogród ją relaksuje. Choć przyznaje, że musiała stoczyć wiele bitew z niesfornymi wiewiórkami. Lubi być sam na sam z przyrodą, zwłaszcza że zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie. Tym razem zainstalowała sobie w telefonie aplikację i uczyła się norweskiego, ojczystego języka swojej matki. – Dzięki temu teraz możemy wymienić się uprzejmościami po norwesku – żartowała w wywiadzie. 

Pandemia uwypukliła to, co dla Zellweger od dawna było jasne – że nie liczą się rzeczy materialne, tylko emocje, doświadczenia i ludzie, którzy są blisko. A także pasja. Dlatego gwiazda postanowiła wciąż robić to, co kocha, ale na własnych warunkach. Udziela tylko tylu wywiadów, ile absolutnie musi. Mówi tylko to, co chce powiedzieć. Nie gwiazdorzy, nie wywołuje skandali, nie kupczy prywatnością w mediach. Chroni siebie, bo wie, ile kosztuje ją każdy upadek. Ale choć stworzyła sobie własny świat, w którym lubi być sama, to ma z kim go dzielić. Od niespełna roku jest w związku z brytyjskim prezenterem telewizyjnym Antem Ansteadem. Podobno tworzą stabilną partnerską relację. A nie od dziś wiadomo, że szczęście w życiu prywatnym jest dla Renée Zellweger ważniejsze niż wszystkie Oscary świata.

Natalia Hołownia
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Renée Zellweger. Gwiazda na własnych zasadach
Proszę czekać..
Zamknij