Reporterka z krwi i kości uprawiająca dziennikarstwo, jakiego już dziś ze świecą szukać. Obecna z kamerą wszędzie tam, gdzie toczy się wojna. Była w Syrii, Strefie Gazy, Mjanmie, Jemenie, Ukrainie. Zawsze stoi po stronie prześladowanych, atakowanych. W ich imieniu mówi światu o ich losie. Pracując dla CNN, może ze swoim przekazem dotrzeć niemal do każdego domu – i nie marnuje takiej okazji. Jej autobiograficzna książka „Na wszystkich frontach. Edukacja reporterki” właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Osnova.
Z Instagrama Clarissy Ward:
Wtorek, 19 września 2023, Bangi, Republika Środkowoafrykańska (do postu dołączony film z relacją dla CNN)
„Cztery lata po naszej ostatniej podróży do Republiki Środkowoafrykańskiej wracamy tu, niecały miesiąc po śmierci Prigożyna, by sprawdzić, co się zmieniło w sercu jego imperium. Bynajmniej niezaskoczeni napotykamy wielu dość przerażających zamaskowanych facetów, robiących nadal swoje szemrane interesy, choć sytuacja jest niepewna. To moja pierwsza relacja po powrocie z urlopu macierzyńskiego i od razu fascynująca możliwość bycia w miejscu, do którego mało kto może się tak zbliżyć.
Niedziela, 28 maja 2023, Londyn, Wielka Brytania (do postu dołączone zdjęcia Clarissy i jej synka)
„Przez ostatnie pięć dni nasze życie przypominało sinusoidę. Jak niektórzy z was wiedzą, nasz trzeci syn, Inigo Alexander (Iggy), pojawił się na świecie we wtorek rano i przez kolejne 36 godzin przebywaliśmy razem zamknięci w bańce szczęśliwości. Bańka została przekłuta w czwartek o świcie, kiedy Iggy został zabrany z powodu niskiego poziomu tlenu na OIOM, w obawie, że mógłby zacząć się dusić. Przez następne trzy dni bezradnie siedzieliśmy i patrzyliśmy, jak nasz mały chłopczyk przechodzi EKG, echo serca, rezonans magnetyczny. Przeszedł badania krwi, a przez kroplówkę, do której wejście umieszczono w jego maleńkiej rączce, dostawał antybiotyki i leki antywirusowe. Głowę nakłuto mu igłami, by sprawdzić aktywność mózgu (…). W nosie miał zamocowaną rurkę do karmienia, a ja z drugiej strony byłam na stałe podłączona do pompki odciągającej mleko. To było piekielne przeżycie. Ale mieliśmy dużo szczęścia. Wszystkie testy wyszły negatywnie, Iggy nie miał kolejnego epizodu i poziom tlenu się wyrównał. Dziś rano przywieziono go z powrotem do mojego pokoju szpitalnego. Płakałam, gdy w końcu wzięłam go w ramiona i przytuliłam. Jutro, inszallah, zabierzemy go do domu”.
Poniedziałek, 23 lutego, Kijów i okolice, Ukraina (do postu dołączono relację dla CNN)
„Ochotnik Oleg Repnoj spędza dni na jeżdżeniu po Ukrainie, przewożąc ciała zabitych w akcji do ich rodzin. Trudno przecenić, jak wiele znaczy dla matki czy żony móc pożegnać swoich bliskich należnym pogrzebem. Ale praca Olega jest ponura i samotna, i jak sam mówi, „nie każdy ma do tego psychikę”. Jutro mija rok od inwazji Rosji – końca tej wojny nie widać. A poziom strat i cierpienia jest zatrważający”.
***
Gdy ostatni raz poleciała do Kijowa, relacjonowała spotkanie dwóch prezydentów: Bidena i Zełenskiego w pierwszą rocznicę napaści Rosji na Ukrainę. Clarissa Ward (rocznik 1980) nie byłaby sobą, gdyby na tym bezpiecznym zadaniu poprzestała. Będąc na miejscu, przygotowała duży materiał dla CNN o sytuacji kraju po roku wojny, spotykała się z mieszkańcami, żołnierzami i wolontariuszami, m.in. z Olegiem Repnojem zajmującym się dostarczaniem ciał rodzinom poległych. Była już wtedy w szóstym miesiącu ciąży, z trzecim synem. Nie dało się ukryć brzucha nawet pod kurtką. Jedni powiedzą: co za odważna kobieta! Inni: co za nieodpowiedzialna matka! Niech sobie mówią, co chcą. Ward upiera się przy swoim: ludzie muszą wiedzieć, gdy dzieje się coś ważnego, gdy gdzieś komuś wyrządzana jest krzywda. A ona należy do tych matek, które nie mają prawa użalać się i narzekać, mogą przechodzić ciążę pod stałą kontrolą lekarza – nawet na odległość – wybrać klinikę, zaplanować poród, a potem cieszyć się macierzyństwem w czasie przysługującego jej płatnego urlopu.
Takiego szczęścia nie miała kobieta w siódmym miesiącu, którą poznała w Bangladeszu, uciekinierka z Mjanmy. Wtedy sama Clarissa czekała na swojego pierwszego syna, była pod koniec piątego miesiąca.
Clarissa Ward: „Zastanawiałam się, gdzie ta kobieta będzie rodzić. Kto się nią zaopiekuje? Wciąż trudno było mi zrozumieć i zaakceptować to, jak przypadkowy charakter mają przywileje na tym świecie”.
Pojechała na granicę Mjanmy i Bangladeszu, bo uznała, że za cicho jest w mediach o Rohingjach, którzy tysiącami uciekali przed mordującymi i gwałcącymi ich birmańskimi żołnierzami i bojownikami oddziałów paramilitarnych. Miesiąc później – w jeszcze bardziej zaawansowanej ciąży – znalazła się w Jemenie, by mówić Ameryce o umierających tam z głodu mieszkańcach. Jej pierworodny syn Ezra urodził się w terminie, zdrowy i silny, w śnieżny marcowy poranek w bezpiecznym Londynie.
***
Jak dziewczyna z uprzywilejowanego, zamożnego domu zostaje reporterką wojenną najpotężniejszej informacyjnej stacji telewizyjnej?
Clarissa Ward: „Moje dzieciństwo było zarazem uprzywilejowane i całkowicie niekonwencjonalne, co prawdopodobnie sprawiło, że jestem uczulona na rutynę. Może nie brzmi to jak odpowiednie przygotowanie dla korespondentki zagranicznej, ale dzięki temu nauczyłam się elastyczności, samodzielności i ciekawości świata”.
Dzieciństwo spędziła w Nowym Jorku. Do ósmego roku życia miała jedenaście niań, po kolei każda wylatywała za przewinienia (typu: rozbicie samochodu matki, umawianie się na randki z trenerem tenisa Clarissy) lub ze względu na podejrzenia, które wzbudzała w matce. Rodzice Clarissy szybko się rozstali, potem dość często zmieniali kolejnych partnerów, choć do dziś się nie rozwiedli. Matka, Donna, drobna Amerykanka, specjalistka od nieruchomości, kupowała kamienice na Manhattanie, remontowała i sprzedawała. Ojciec, Rodney, dwumetrowy Brytyjczyk, były bankier, po prawie na Yale, pracoholik, gdy Clarissa miała 14 lat, wyjechał na dwie dekady do Hongkongu. Wtedy Donna zdecydowała się przenieść do Londynu. Tam czekała już z otwartymi ramionami babcia Greegs, matka ojca, która też miała niekonwencjonalne życie za sobą. Pianistka, władająca czterema językami, napodróżowała się przy mężu dyplomacie. Najpierw zamieszkali w Somalii Brytyjskiej, później w Singapurze, gdzie on zakochał się w Chince. Wrócili do Londynu we troje, bo babka nie godziła się na rozwód, wolała mieszkać pod jednym dachem z kochanką męża. Wyznaczyli granicę w domu, której wzajemnie nie przekraczali. Babka lubiła wizyty wnuczki, siadała w fotelu ze szklanką ginu i starała się wyciągnąć jak najwięcej plotek o swojej synowej, do której nie pałała miłością.
***
Clarissa – może po babce – uwielbiała uczyć się języków, najpierw francuskiego, potem włoskiego, hiszpańskiego i rosyjskiego. Później doszedł jeszcze arabski. Szkołę angielską ledwie przetrzymała, miała w sobie za dużo amerykańskiego entuzjazmu, by porozumieć się z brytyjskimi koleżankami. No i ten akcent. Na studia wróciła do Stanów, przyjęli ją na Yale, na literaturę porównawczą. Czuła się wyzwolona: przefarbowała włosy na różowo, paliła marihuanę, przekłuła język i pępek, czytała rosyjskie powieści i oglądała francuskie kino Nowej Fali, brała udział w amatorskich spektaklach, redagowała ze znajomymi studenckie czasopismo, chodziła na rozbierane imprezy. Aż nadszedł 11 września 2001 roku.
Obie wieże płonęły. Zmrożona wgapiała się w telewizor.
Clarissa Ward: „Przepełniał mnie głęboki wstyd, że nie angażowałam się bardziej, że nie zwracałam należytej uwagi na to, co działo się na świecie, że byłam tak bardzo pochłonięta sobą.
Miałam również silną potrzebę postawienia sobie klarownego celu, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Brzmi to arogancko, ale wiedziałam, że muszę udać się na pierwszą linię frontu, by wysłuchać historii tych, którzy tam żyli, i potem opowiedzieć je po powrocie do domu. Miałam nadzieję, że w ten sposób przekażę ludziom »tam« wyobrażenie o tym, jacy naprawdę byli ludzie »tutaj«. Chciałam dotrzeć do źródła nieporozumień, które napędzały to szaleństwo, tę wzajemną dehumanizację. Nie rozumieliśmy ich, a oni nie rozumieli nas. To wydawało się jasne”.
Wtedy postanowiła zostać korespondentką, choć zupełnie nie wiedziała, z czym to się wiąże. Wysłała CV do wszystkich stacji newsowych, chciała pracować dla telewizji, pisanie artykułów wydawało jej się samotnym i żmudnym zajęciem, a ona marzyła, by pracować w zespole. Nikt nie miał dla niej oferty. Nieoceniona okazała się jej matka (zresztą oboje rodzice zawsze będą ją wspierać w jej wyborach). Dowiedziała się, że dentysta, do którego chodzi, leczył też zęby szefowej moskiewskiego oddziału CNN. I tak Clarissa trafiła na bezpłatny staż w CNN w Moskwie. Znała rosyjski, czym zapunktowała.
***
Po powrocie z Rosji – gdzie nie za wiele udało jej się nauczyć – usłyszała w stacji CNN, że na etat musi poczekać jeszcze kilka miesięcy. „To cała wieczność!” – pomyślała zrozpaczona Clarissa i w desperacji udała się na spotkanie do Fox News, które jako jedyne odpowiedziało na jej zgłoszenie. Dostała posadę asystentki na nocnych dyżurach.
Clarissa Ward: „Nie do końca odpowiadała mi ewidentna redakcyjna stronniczość Foxa, ale bardzo mi się spieszyło. A praca dla tej stacji oznaczała pierwszy odcinek drogi do Bagdadu. Na całym świecie żadna inna sprawa nie budziła takiego zainteresowania. Nastał styczeń 2003 roku i Ameryka była gotowa do inwazji na jeden z najważniejszych krajów na Bliskim Wschodzie.
Pracowałam od północy do dziewiątej rano. Było ciężko, ale dzięki nocnym dyżurom bezpośrednio odpowiadałam za kontakty z biurem w Bagdadzie, które wtedy zaczynało dzień roboczy. Każdej nocy godzinami wymieniałam się wiadomościami z tamtejszymi producentami. Wyobrażałam sobie, jak siedzą w biurze, palą papierosy i piją kolejne filiżanki mocnej arabskiej kawy, spierając się o główny temat”.
Wtedy też zapisała się na kurs arabskiego. Miała cel. Chodziła za szefem krok w krok, prosząc, by wysłał ją do Bagdadu. Aż wychodziła.
Clarissa Ward: „W ostatecznym rozrachunku to nie moje błagania przekonały Foxa, ale brutalna rzeczywistość, bo latem 2005 roku nikt już nie chciał jeździć do Bagdadu. Robiło się zbyt niebezpiecznie, a panujące wówczas w Iraku upały były nie do zniesienia. Ponadto publika miała już dość historii, które wciąż się powtarzały: samobójcze zamachy bombowe, amerykańskie ofiary i ofensywy w miejscach o trudnych do wymówienia nazwach.
Nie licząc kilku zleceń, w których uczestniczyłam podczas stażu, nie miałam żadnego doświadczenia w terenie i nigdy nie byłam w strefie działań wojennych. Takie szczegóły wydawały się jednak nieistotne, zarówno mnie, jak i moim przełożonym. Po zaliczeniu kursu postępowania we wrogim środowisku, gdzie nauczyłam się wiązać opaskę uciskową i chować za osłoną w przypadku ostrzału, uznano, że jestem gotowa”.
Po Bagdadzie została wysłana do Bejrutu, gdzie wynajęła mieszkanie i została dłużej. Stamtąd latała do Izraela i dalej przemieszczała się do Strefy Gazy. W 2007 roku stacja ABC zaproponowała jej etat w Moskwie. Przyjęła go z radością i udała się do Rosji. Ciągle bardzo stresowała się za każdym razem, gdy stawała przed kamerą, bo wiedziała, że będą ją oglądały całe Stany Zjednoczone. Gdy szło coś nie tak, płakała. Z nerwów i wycieńczenia.
Clarissa Ward: „W późniejszych latach nieco lepiej radziłam sobie z intensywną huśtawką emocji, jaka towarzyszy niewyspaniu, ale nawet dziś stresuję się przy ważnych tematach, gdy za mało sypiam. Myślę, że dla wszystkich dziennikarzy brak snu jest wrogiem numer jeden. Nie tylko spowalnia cię pod względem zawodowym, ale także wpływa na twój osąd, a to może mieć kluczowe znaczenie, gdy trzeba w ułamku sekundy podjąć decyzję, od której zależy twoje bezpieczeństwo”.
W Moskwie poznała Philippa, przyszłego męża. Pochodził z Hamburga, z niemieckiej arystokratycznej rodziny. Studiował w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Izraelu, aż w końcu przeniósł się do Rosji. Po drugiej randce wprowadził się do Clarissy, argumentując, że miała większy od niego wybór telewizyjnych kanałów niemieckojęzycznych.
Po kilku miesiącach dostała posadę w Pekinie, nie umiała powiedzieć „nie”. Pojechała. Był rok 2009.
***
Clarissa Ward: „Agent powiedział, że CBS News chce zaoferować mi posadę. Widzieli moją pracę i spodobało im się, że mam tak szerokie doświadczenie w różnych regionach. Byli też skłonni podwoić moje wynagrodzenie. Miałabym pracować w Londynie i stamtąd wyjeżdżać na reportaże, jak wielu zagranicznych korespondentów. Po latach mieszkania w Bejrucie, Bagdadzie, Moskwie i Pekinie myśl o życiu w mieście, gdzie można pić wodę z kranu, stanowiła nader kuszącą perspektywę. Co najważniejsze, miałabym szansę współtworzyć program »60 Minutes«, powszechnie uważany za Świętego Graala dziennikarstwa”.
Syria. Najtrudniejszy odcinek w pracy Clarissy. Udała się do Damaszku z wizą turystyczną. Uzyskała ją w Omanie, pod pretekstem odwiedzenia przyjaciela z Australii, z którym mieli zwiedzić Aleppo. Jej się udało, ale operatorowi kamery już nie. Poleciała sama. Wiedziała, że musi liczyć tylko na siebie. Dotarła do członków opozycji reżimu Baszszara al-Asada. Wracała z cennymi nagraniami na kartach pamięci.
Kolejne wizyty nie były już „turystyczne”. Przez granicę przeprowadzał ją i ekipę opłacony przemytnik. Potem czekała ich niewiadoma. Improwizacja. Zaczęli ginąć dziennikarze relacjonujący tamtejszą wojnę, inni znikali bez śladu lub ich porywano i szantażowano zachodnie rządy filmami, grożąc egzekucjami. Lub je wykonując. Ryzyko niebezpieczeństwa z każdą kolejną przeprawą do Syrii rosło.
Gdy wracała do Europy na wakacje, nie potrafiła się odnaleźć. Nie umiała odpowiadać na pytania koleżanek, jak tam jest, opowiadać o swojej pracy. Nie umiała znaleźć wspólnego języka. Miała syndrom stresu pourazowego.
Clarissa Ward: „Przez długi czas nie chciałam z nikim rozmawiać o Syrii. Moje tamtejsze przeżycia stanowiły dla mnie coś świętego. Słowa nie oddawały im sprawiedliwości. Spotkało mnie tam mnóstwo drobnych aktów życzliwości ze strony uczciwych ludzi, które nigdy nie trafią do wieczornych wiadomości. Właśnie takie rzeczy poruszały mnie do głębi i zmuszały do powrotu, nawet gdy popadałam w coraz głębszą depresję. Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. W filmach ludzie idą na wojnę i oglądają potworności, po czym wracają do domu, mają koszmary i dużo płaczą, a cała narracja ma sens. W prawdziwym życiu tak nie jest. Przynajmniej nie dla mnie.
Wracałam do domu podminowana, nabuzowana mieszanką zmęczenia i euforii po udanej wyprawie.
Philipp przychodził mnie przytulić i całe moje ciało sztywniało.
– Znowu dziwnie się zachowujesz – mówił.
– Wiem, po prostu daj mi trochę czasu.
W domu czułam się jak zwierzę w klatce, niepewna, co ze sobą zrobić, i niezdolna do nawiązania relacji z otoczeniem. Cisza i spokój tylko potęgowały tępą pustkę i dręczącą mnie wściekłość”.
***
We wrześniu 2015 roku kontrakt w CBS dobiegł końca. Ward musiała podjąć decyzję, co dalej. Wtedy właśnie przyjęła propozycję od CNN. Marzenie z roku 2001 o posadzie korespondentki w stacji, która ma globalny zasięg, spełniło się.
Clarissa Ward: „Mój pierwszy duży materiał dla CNN dotyczył zamachów w Paryżu w listopadzie 2015 roku. Tempo pracy w sieci nie przypominało niczego, co do tej pory znałam. W pewnym momencie mieliśmy siedemdziesięciu pracowników w Paryżu; niemal każdy program nadawany był z Place de la République, a nie z nowojorskiego studia. Zapotrzebowanie na relacje było ogromne – sylwetki ofiar, wywiady z ocalałymi, reakcja lekarzy w szpitalach, informacje na temat śledztwa i kulisy działania sprawców. W CBS w dużej mierze polegaliśmy na agencjach Associated Press i Reuters. W CNN przeprowadziliśmy własne dochodzenie, zdobywaliśmy źródła i nękaliśmy francuskich urzędników o informacje niemal całą dobę.
Stanowiło to chrzest bojowy, wprowadzenie do organizacji, która nigdy nie śpi. Presja była tym większa, gdy usłyszałam: »JZ (Jeff Zucker, szef stacji – przyp. aut.) chce cię mieć na pierwszym planie«”.
***
Dziś, po urodzeniu trzeciego syna, zdobyciu wielu nagród dziennikarskich, Clarissa Ward nadaje z Republiki Środkowoafrykańskiej. Gdzie będzie jutro? Zapewne tam, gdzie dzieje się kolejna krzywda ludzka.
Wszystkie cytaty pochodzą z autobiograficznej książki Clarissy Ward „Na wszystkich frontach. Edukacja reporterki” w przekładzie Kai Gucio, która nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się 8 listopada 2023 roku.
Tekst pochodzi z nowego wydania „Vogue Polska Leaders”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.