Film „Powrót do tamtych dni” to historia 13-latka dorastającego w rodzinie, w której ojciec jest alkoholikiem. Film pierwszy raz pokazany na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni 2021, zdobywa coraz szersze uznanie, od 10 grudnia będzie w kinach. Reżyser Konrad Aksinowicz napisał scenariusz na podstawie własnych przeżyć z dzieciństwa w tydzień. Walka o to, by film powstał, trwała aż sześć lat, chociaż główne role zgodzili się zagrać Maciej Stuhr i Weronika Książkiewicz.
Temat dorosłych dzieci alkoholików nie jest dla kina interesujący?
Problem alkoholizmu okazał się mało interesujący dla inwestorów, którzy wszystko robią teraz pod gusta „young adults”. W moim filmie występują young adults, ponieważ głównym bohaterem jest 13-latek, a mimo to przez pewien czas czułem, że doszedłem do ściany. W życiu każdego reżysera jest taki moment, że koledzy pytają, jak film. Jeśli przez rok unikasz odpowiedzi, to jest OK. Ale kiedy pytają przez trzy lata: „Jak tam projekt?”, a ty nie masz nic nowego do powiedzenia, to nie jest dobrze. Byłem pewien, że tego filmu nie zrobię. To, że w ogóle powstał, to pierwszy cud. To, że powstał pomiędzy jednym a drugim lockdownem – kolejny.
Nakręciłeś „Powrót do tamtych dni”, żeby rozliczyć się z przeszłością?
Pisząc scenariusz, myślałem o moich braciach i siostrach DDA, którzy nie wiedzą, że jest nas więcej. O ludziach, którzy są alkoholikami. O tych, którzy z alkoholikami mieszkają. I o kobietach, które wychodzą za mąż za alkoholików i chociaż mogą z tego domu wyjść i nie wrócić, to z jakiegoś powodu tego nie robią. To poczucie misji mobilizowało mnie, żeby się nie poddać. Żeby było taniej, zrealizowałem go we Wrocławiu, gdzie dorastałem. Na ekranie widać moje podwórko, mój korytarz, moją windę, mój trzepak. W jednej ze scen Weronika Książkiewicz wyrzuca synowi przez okno kanapkę. To okno mieszkania, w którym się wychowałem. Ten film to jest moje dzieciństwo i moje życie.
Trudno było je opisać?
Mogę to porównać do skoku na bungee. Jesteś przywiązany do liny, patrzysz przed siebie i czujesz ogrom przestrzeni. Serce i intuicja mówią ci, że nie powinieneś skakać, a rozsądek, że nic ci się nie stanie, bo jesteś związany liną. Strach jest paraliżujący, ale gdy skaczesz, jest ci już wszystko jedno. Kiedy padł pierwszy klaps na planie, powiedziałem sobie: „Skoczyłem na główkę i teraz mogę już tylko zanurkować i się wynurzyć”. Być może właśnie po to zostałem reżyserem, żeby opowiedzieć historię mojej rodziny. Mnie „Powrót do tamtych dni” już pomógł. Będę szczęśliwy, jeśli teraz pomoże innym. Dzięki temu to, co przeżyliśmy, nie pójdzie na marne.
Jak wyglądało życie z ojcem alkoholikiem?
Wyobraź sobie, że idziesz na lekcję fizyki nieprzygotowana i wiesz, że w każdej chwili nauczycielka może cię wywołać do odpowiedzi. Codziennie jeździ palcem po liście uczniów, a ciebie ściska w żołądku. Raz pada nie twoje nazwisko, drugi raz też nie twoje nazwisko, więc mówisz: „Uff…”. Ale jakaś część ciebie wie, że pewnego dnia trafi na ciebie. Mimo tego nie uczysz się, bo jako nastolatek masz ważniejsze sprawy na głowie. I gdy pewnego dnia zostajesz wywołany do tablicy, mówisz: „Nie umiem”, dostajesz jedynkę i jest ci wszystko jedno.
Życie z alkoholikiem wygląda podobnie. Pewnego dnia ojciec przychodzi pijany i wiesz, że kolejne miesiące twojego życia będą wypełnione dramatem. Cały czas żyliśmy ze świadomością, że ten zapalnik w ojcu jest i pewnego dnia znów zacznie pić. Dla mnie to, że otwiera piwo, oznaczało, że w moim mieszkaniu zaczyna się wojna i będzie ona trwała długo, bo jeden ciąg alkoholowy nie kończył się po tygodniu czy miesiącu, tylko po trzech miesiącach. Gdy po rozwodzie z mamą ojciec zamieszkał osobno, te ciągi trwały jeszcze dłużej – nawet rok. To dlatego, że rodzina alkoholika robi, co może, żeby tę wojnę zakończyć. Nie dla niego – dla własnego dobra i spokoju. Natomiast alkoholik zostawiony sam ze sobą nie zna umiaru.
Zastanawiałeś się, jaki wpływ na ciebie miało uzależnienie ojca?
Na pewno zostawiło rysę na mojej psychice. Gdyby upił się raz, byłoby to niemiłym incydentem. Ale to się wydarzyło kilkadziesiąt razy: i kiedy byłem czterolatkiem, i kiedy byłem 18-latkiem, i gdy miałem lat 30. Długo nie mogłem odciąć pępowiny. Byłem ojcem dla swojego ojca, ale też ojcem dla swojej matki, która potrzebowała pomocy. Dorosłem ekspresowo, ale nie wierzyłem, że mógłbym założyć własną rodzinę. Skoro miałem już dzieci w postaci swoich rodziców, którymi musiałem się opiekować, to nie potrzebowałem własnych. To nie była kwestia ego. Niechęć do posiadania dzieci była we mnie tak głęboko zakorzeniona, że to było silniejsze ode mnie. A jednocześnie szukałem kobiet, które dostarczałyby takich emocji, jakich dostarczał mi ojciec: niestałych, niezrównoważonych, im bardziej zwariowanych, tym lepiej.
Sześć lat temu urodziła się twoja córka Lea. Ojcostwo pomogło ci lepiej zrozumieć rodziców?
Kiedy dowiedziałem się, że będę mieć dziecko, byłem już na to gotowy i bardzo tego chciałem. Mimo to pojawił się ogromny strach i tysiące pytań, czy podołam. Dziś już wiem, że w rodzinie można zatracić siebie, bo sam coś takiego przeżyłem. Kiedy urodziła się Lea, czułem, że w ogóle nie ma miejsca dla mnie, że straciłem swoją tożsamość. Wszystkie moje klocki LEGO zostały schowane do szafy, a DVD przeniesione do piwnicy. Nie mogłem ich oglądać, bo „dziecko nie powinno oglądać takich filmów”. Kiedy po całym dniu Lea zasypiała, ja też chciałem już tylko pójść spać. Rozumiem ludzi, którzy przytłoczeni codziennością w piątek chcą zaszaleć i odreagować, pijąc.
Kiedy dotarło do ciebie, że jesteś DDA?
Długo nie wiedziałem, że coś takiego jak DDA w ogóle istnieje. Dopiero Gosia Halber powiedziała mi, o co chodzi i że warto pójść na terapię. Miałem wtedy 30 lat i słowo „terapia” oznaczało dla mnie porażkę – przyznanie się, że coś mi się w życiu nie udało. Długo uważałem, że określenie „DDA” mi urąga. No bo jak to? Jestem dorosły, a więc stary, dziecko, czyli niedojrzały, a do tego mam ojca alkoholika, czyli jestem spaczony. Jednym słowem: najgorzej. Jest też drugie określenie – „osoba współuzależniona” i ono jest jeszcze bardziej przykre, bo sugeruje, że ja też mam problem z alkoholem. A ja nie byłem uzależniony. Byłem uwikłany w czyjś dramat wbrew swojej woli.
Kiedy zdecydowałem się na terapię, znajomi dziwili się: „Przecież ty nie masz problemu z alkoholem. Nie jesteś tak walnięty, jak ci, którzy potrzebują leczenia”. Na początku nie rozumieli, po co to robię, a po kilku latach wracali do mnie po numer do mojej terapeutki. Wiele osób może dziś powiedzieć: „Konrad dał mi ten numer i dzięki temu mam lepsze życie”.
„Powrót do tamtych dni” jest początkiem terapii dla tych, którzy się jej boją. Bo w bardzo prosty sposób pokazuje, jak wygląda życie pod jednym dachem z alkoholikiem. I że alkoholik nie zawsze ma twarz Andrzeja Chyry we „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” albo Roberta Więckiewicza w „Pod Mocnym Aniołem”. Że może być dobry, kiedy jest trzeźwy. Że można się o niego martwić, lubić jego i jego rodzinę.
Zapytałeś kiedyś mamę, dlaczego nie odeszła od ojca?
Tak. Powiedziała, że w latach 80. i 90. nie można było ot tak wynająć mieszkania. Trzeba było mieć meldunek, system nie ułatwiał kobietom rozpoczęcia życia od nowa. Mama miała we Wrocławiu swój świat, status aktorki, nie chciała wracać z małym dzieckiem do miejscowości pod Jelenią Góry, skąd przyjechała. Odchodząc, musiałaby wrócić do punktu wyjścia. A przynajmniej taką wersję mi opowiedziała.
Nie miałeś jej za złe, że nie zawalczyła o spokojne życie dla ciebie i siebie?
Nie, wręcz bardzo się cieszę, że nie zrobiła żadnych ruchów, choć podejrzewam, że była to dla niej trudna decyzja. Gdybym z nią wyjechał, nie byłbym dziś tu, gdzie jestem. Dzięki temu, że nie odeszła od ojca, miałem większe możliwości rozwoju. Mogłem chodzić we Wrocławiu na koncerty, do kina, na kółko filmowe. Korzystałem ze wszystkiego, czego dzieciaki w mniejszych miastach nie mają. Łatwiej mi było wyjechać do Australii. Spędziłem tam sześć lat, chciałem uciec najdalej, jak się da. Przez ten czas rodziców widziałem tylko raz, przez dwa tygodnie. Dostałem stypendium w szkole filmowej, ale czułem, że Australijczycy nie dadzą mi szansy zostać filmowcem. Miałem wrażenie, że się mnie boją, choć powtarzałem im, że jestem jak dobra bakteria w jogurcie – trzeba mnie jeść garściami. Żeby zarobić, pracowałem fizycznie w wielu miejscach. W końcu stwierdziłem, że nie chcę spędzić życia jako gazeciarz na Uniwersytecie Sydney Union i mieć za kilkadziesiąt lat „farewell party”. Wróciłem do Polski.
Filmem „Powrót do tamtych dni” stawiasz pytanie: lepiej mieć ojca pijaka czy żadnego? Poznałeś już na nie odpowiedź?
Alkoholizm ma różne oblicza, dlatego każda osoba DDA będzie miała własną odpowiedź. Ktoś powie – lepiej nie mieć ojca wcale. Ja mogę powiedzieć, że lepiej mieć ojca, nawet jeśli jest pijakiem. Ojciec to ojciec – codziennie cię czegoś uczy. Mój, kiedy nie pił, był superfajny i dobry. Tłumaczył mi życie, mówił, jak podrywać dziewczyny. Cieszę się, że Maciej Stuhr pokazał go jako wartościowego faceta, tyle że uwikłanego w nałóg, bo taka jest prawda o nim.
Twój ojciec był aktorem, znanym we wrocławskim środowisku.
Występował w Teatrze Kalambur i we Wrocławskim Teatrze Lalek. Bardzo lubił czytać Charlesa Bukowskiego, ponieważ życie Bukowskiego kręciło się wokół kobiet i picia. Bukowski spędzał czas pomiędzy marną pracą a pijaństwem, a tego stanu nie można osiągnąć, kiedy – jak mój ojciec – jest się głową rodziny i trzeba wziąć za nią odpowiedzialność.
Rozmawiałeś z nim o swoim filmie, a przede wszystkim o tym, co przeżyłeś?
Tak. Kiedy dałem mu do przeczytania pierwszą wersję scenariusza, powiedział: „Fajnie to wszystko opisałeś, ale ja połowy z tego nie pamiętam”. Rozumiem go. Raz czy dwa w życiu urwał mi się po imprezie film. Wiem, jak to jest mieć dziurę w pamięci i nie wiedzieć, co się wydarzyło jednej nocy. A co ma powiedzieć człowiek, który codziennie pije litr wódki?
Mimo tego, co przeżyłeś, zawsze z wielką miłością piszesz na Facebooku o swoim tacie. Z drugiej strony, mówisz wprost: „Kiedy zmarł, moje życie zmieniło się na lepsze”?
Tak, ponieważ to zakończyło moją gehennę z wiecznym ratowaniem go. Poczułem, że zamknąłem swój rozdział tej historii. W końcu odnalazłem się „tu i teraz”. Bardzo długo żyłem tak, jakbym utknął w latach 80. i 90. Słuchałem muzyki z tamtych czasów, ubierałem się jak wtedy, jeździłem na BMX-ie. Od roku czuję, że jestem w 2021 r. Sprzedałem BMX-a, kupiłem hulajnogę elektryczną i słucham Tame Impala.
Naprawdę nie ma w tobie żalu ani złości?
Nie ma. Dlatego nie chciałem nakręcić filmu roszczeniowego, nie chciałem pokazać ojca jako potwora i nie chciałem zrobić tego filmu tylko dla Polaków. Przecież w Niemczech, Anglii czy Australii w latach 90. jakiś dzieciak w moim wieku miał takie same klocki LEGO, a w radio leciała ta sama piosenka, co u nas. I też miał ojca alkoholika – właśnie takiego, jak mój. To, co przeżyłem, przeżyli też inni. Po premierze w Gdyni podszedł do mnie jakiś facet i powiedział: „Miałem taki sam zestaw klocków, mój ojciec tak samo pił i tak, jak ty, chowaliśmy się przed nim z siostrą w tapczanopółce”. „Powrót do tamtych dni” bardzo ludzi otwiera. Na pokazach publiczność najpierw się śmieje, a później milczy. Ludzie się do mnie przytulają, opowiadają mi o swoich traumach. Szukają u mnie zrozumienia.
Udźwigniesz to?
Staram się, choć jest to ciężkie, bo każdy chce przebić moją historię. Powiedzieć, że u niego było jeszcze gorzej. Muszę więc na „dzień dobry” słuchać horrorów. A ponieważ już skoczyłem na bungee, to teraz tylko czekam aż się odbiję i wrócę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.