Znaleziono 0 artykułów
10.02.2025

Agnieszka Smoczyńska debiutuje operą o miłości, zdradzie i kryzysie klimatycznym

10.02.2025
Próba opery „Simon Boccanegra”, reż. Agnieszka Smoczyńska / (Fot. Karpati & Zarewicz)

W swoich filmach lubi wchodzić „pod skórę” rzeczywistości, tropić jej niepokojące wymiary i surrealne zakamarki. Reżyserka „Córek dansingu” i „Silent Twins” Agnieszka Smoczyńska do świata opery wkracza jednym z ciemniejszych dzieł Verdiego „Simon Boccanegra”, które umiejscawia w postkatastroficznej przyszłości.

Zanim przyjdzie czas prób na wielkiej scenie – z orkiestrą, 82-osobowym chórem, kilkunastoma tancerzami i ogromnym rozpalającym świat słońcem (projekt wybitnej scenografki teatralnej Katarzyny Borkowskiej), trwa kameralna praca z gestem, ekspresją i głosem przy fortepianie. Kiedy podglądam próbę z widowni, Smoczyńska właśnie doprecyzowuje relacje i wibrujące w głosach emocje rozgrywające się między ojcem – tytułowym Simonem Boccanegrą (gra go rumuński baryton mieszkający w Stanach – Sebastian Catana) a odnalezioną po latach jego córką Amelią Grimaldi (nagrodzona Paszportem „Polityki” zjawiskowa młoda sopranistka Gabriela Legun). Od razu urzekają niezwykła melodyjność i słodko-gorzka melancholia tej muzyki.

To historia w jakimś sensie archetypiczna, jest tu miłość ojca do córki odnalezionej po latach, ale są też walka o władzę i zdrada – opowiada mi chwilę później reżyserka, kiedy spotykamy się w przerwie próby. – Iście szekspirowskie motywy i wielowymiarowi, skomplikowani bohaterowie. Tytuł wybrał na ten sezon Teatru Wielkiego – Opery Narodowej znakomity włoski dyrygent Fabio Biondi, który poprowadzi orkiestrę, a z propozycją reżyserii zadzwonił do mnie Mariusz Treliński. Do pracy nad adaptacją zaprosiłam od razu mojego stałego filmowego współpracownika, dramaturga Roberta Bolestę, który tak jak ja debiutuje w operze – mówi Smoczyńska.

„Simon Boccanegra” opowiada o miłości, władzy, zdradzie i… kryzysie klimatycznym

Próba opery „Simon Boccanegra”, reż. Agnieszka Smoczyńska / (Fot. Karpati & Zarewicz)

Równie skomplikowana, co bohaterowie jest fabuła „Simon Boccanegry”, o której biograf Verdiego Abramo Basevi pisał, że musiał ją przeczytać ponad sześć razy, by zrozumieć, o czym opowiada ten „monstrualny wielowarstwowy melodramat”. Akcja rozgrywa się w XIV-wiecznej Genui, a jej bohaterem jest postać autentyczna – korsarz Boccanegra, którego ubarwionymi literacko losami zainteresował się Giuseppe Verdi za sprawą dramatu Antonia Garcíi Gutiérreza.

Charyzmatyczny zabijaka na usługach Genui za sprawą poparcia stronnictwa plebejuszy zostaje wyniesiony do godności doży, by zarządzać miastem. Jednak to wywyższenie nie pomaga mu przekonać niechętnego jego osobie patrycjusza Jacopa Fiesco (Rafał Siwek), by zgodził się na ślub korsarza z jego córką Marią. Simon ma z nią dziecko, ale dziewczynka zostaje porwana, a Maria umiera z rozpaczy. Doża Boccanegra odnajduje swoje dziecko dopiero po 20 latach, jako adoptowaną wychowankę hrabiostwa Grimaldich. Zdoła jeszcze zabezpieczyć los córki i wydać ją za jej ukochanego Gabrielego (Anthony Ciaramitaro), zanim zginie otruty przez dawnego sojusznika, patrycjusza Paola (Szymon Mechliński).

Opera z librettem Francesca Marii Piavego prapremierę miała w 1857 roku, w słynnym weneckim teatrze La Fenice, ale nie została przyjęta z entuzjazmem (być może właśnie z uwagi na fabularne powikłania) i dopiero nowa wersja z 1881 roku podbiła operowe sceny. Wydaje się, że o ostatecznym sukcesie zdecydowała wyjątkowo piękna, emocjonalna muzyka, a także miotani uczuciami, wielowymiarowi bohaterowie z tytułowym Simonem na czele.

Osadzona w średniowieczu historia odwoływała się do XIX-wiecznej sytuacji politycznej Italii i burzliwych prób zjednoczenia włoskich księstw pod jednym, stabilnym przywództwem – taką figurą idealnego lidera uczynił Verdi w swojej operze Simona Boccanegrę. Smoczyńska jednak znajduje w tej historii swoją własną współczesną opowieść. – To jest o tyle ważne, że w operze szukamy czegoś, co rezonuje z nami, z naszą wrażliwością, ale i z rzeczywistością świata, w którym żyjemy. Żeby jednak nie opowiadać tu o korporacji czy o politykach, przenosimy tę historię w niedaleką przyszłość, w dekoracje neośredniowiecza. Oczywiście uruchamiając lęki, które są w nas teraz, jak wizja katastrofy klimatycznej, skażenie Ziemi, ale też podział świata w skali makro: bogata Północ i biedne Południe, co w operze uosabia odwieczny konflikt biednych plebejuszy z bogatymi patrycjuszami – tłumaczy reżyserka.

„Simon Boccanegra” to nowe średniowiecze i opera science fiction

Próba opery „Simon Boccanegra”, reż. Agnieszka Smoczyńska / (Fot. Karpati & Zarewicz)

Twórcy sięgają też po religijną symbolikę, której nie brakuje w oryginalnym libretcie – z Boccanegry twórcy robią papieża, zdrajca Paolo staje się figurą Judasza, a może szatana, zaś ukochany Amelii, Gabriele, ma skrzydła niczym archanioł. Finałowe negocjacje wojenne gromadzące przy stole patrycjuszy i plebejuszy są jak Ostatnia Wieczerza, a spalające Ziemię na proch wielkie, niszczące słońce przypomina chwilami monstrancję. Niezwykle efektowna, pełna malarskiej siły scenografia Katarzyny Borkowskiej przywołuje skojarzenia z kadrami pustynnej „Diuny”, minimalistyczną sztuką Mirosława Bałki czy odwołującymi się do sił natury artefaktami islandzkiego artysty Olafura Elliasona. Stroje zaprojektowane przez Katarzynę Lewińską inspirowane są zaś kościelnymi szatami, ale i tradycyjnymi strojami z Sardynii. Do tego zespołu, który do pracy nad operą zaprosiła Smoczyńska, należą też Monika Kaleta, charakteryzatorka, z którą znają się z filmów, i teatralny mistrz reżyserii światła – Sasza Prowaliński. Inscenizacyjnie wspiera reżyserkę choreograf Tomasz Wygoda działający z kilkunastoma tancerzami, dla odmiany z teatru współczesnego (!), a nie baletu. Do nich dołączył Baasch, czyli Bartek Schmidt, wokalista i kompozytor muzyki elektronicznej, który tworzy szczególny sound system dla tego umierającego od katastrofy ekologicznej świata.

– W operze nie liczy się szczegół, ale monumentalna siła obrazu i pomysł Roberta, by umieścić akcję w przyszłości, lecz mającej charakter neośredniowieczna, doskonale tu działają – uważa Smoczyńska. – Jest to więc taka trochę opera science fiction, co jest ciekawe dla mnie, bo chociaż my w Polsce jesteśmy bardzo zakorzenieni w historii i tym, co było, to coraz bardziej niepokojące jest to, co dopiero będzie. I w związku z nadchodzącymi kryzysami to „nowe średniowiecze” niewątpliwie nam grozi – może oznaczać cofnięcie się do czegoś, co już było, do struktur tradycyjnych, plemiennych. Widać to przecież na świecie – w polityce, ekonomii, wszędzie. Ale Verdiemu zależało jednocześnie na tym, żeby dać trochę nadziei, znaleźć bohatera nowych czasów, który mógłby stanąć na czele zjednoczenia Włoch. Czy nie tęsknimy też za kimś takim, kto tchnie w nas nowego ducha, kto mógłby wziąć odpowiedzialność za wspólnotę, a jednocześnie był gotów się dla niej poświęcić?

Agnieszka Smoczyńska: W operze stwarzasz swój świat

(Fot. Materiały prasowe)

Agnieszka Smoczyńska, choć w świecie filmów zdobyła już wiele laurów, by przypomnieć choćby fantasmagoryczne „Córki dansingu”, psychologiczną „Fugę” czy międzynarodową koprodukcję „Silent Twins” (w tej chwili kończy postprodukcję kolejnego filmu w języku angielskim, thrillera s.f. „Hot Spot” z Noomi Rapace i Andrzejem Konopką w rolach głównych), w operze jest debiutantką. Jak mówi, operą bliżej zainteresowała się, kręcąc krótkometrażową „Arię Divę”, film o śpiewaczce operowej, kiedy to miała szansę poznać Ewę Podleś, Olgę Pasiecznik i Marię Fołtyn, o której zrobiła też film dokumentalny. Za swój pierwszy „operowy szok” uważa „Madame Butterfly” w reżyserii Mariusza Trelińskiego – to wtedy zrozumiała, że przez operę można tworzyć nowe znaczenia, nowy język, doprowadzać widza do bardzo silnych wzruszeń, budując kompletnie nową narrację. Potem był „Wozzeck” reżyserowany przez Krzysztofa Warlikowskiego oraz operowe prace Romea Castellucciego, którzy inspirują Smoczyńską.

A jak sama czuje się, wchodząc w roli reżyserki operowej na scenę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej? – To ogromne wyzwanie, ale to jest właśnie bardzo ciekawe, dlatego że możesz na tej wielkiej scenie stworzyć świat – mówi Agnieszka. – Często widzę, że niektórzy reżyserzy, kiedy robią operę, tęsknią za filmem i robią ją bardzo filmowo. A ja nie tęsknię za filmem, nawet bym chciała czasami od niego uciec, jednak mimo wszystko wydaje mi się, że opera jest bliższa filmowi niż teatr. Dlatego że tu budujesz wszystko obrazem. Ty jako reżyser musisz przyjść i zainscenizować to, co zostało zapisane w nutach i libretcie, nadać temu własną formę. Możesz wydobyć emocje zawarte w muzyce i możesz operować znakami, symbolami, monumentalnym gestem. Ale też musisz mieć wszystko wymyślone dużo wcześniej. To nie jest tak, że to się staje na scenie w momencie, kiedy przychodzą soliści i chór. Cały koncept adaptacji musi być wtedy już gotowy. Przyznaje, że skala dużej sceny Teatru Wielkiego oszałamia – to w końcu największy teatr operowy w Europie, a drugi na świecie. Tu naprawdę da się namacalnie poczuć magię teatru. – Kiedy się tutaj pracuje, to poprzez głosy, instrumenty, muzykę czuje się tę przestrzeń fizycznie – mówi reżyserka. I dodaje: – Rozumiesz wtedy, że siła tej muzyki to nie jest tylko piękno, ale też coś bardzo zakorzenionego w ciele, w trzewiach. Tutaj nie możesz oszukać widza, musisz opowiedzieć coś prawdziwego, żeby uwierzył w ten świat.

„Simon Boccanegra”, reż. Agnieszka Smoczyńska (Fot. Materiały prasowe)

Giuseppe Verdi, „Simon Boccanegra”, opera w trzech aktach z prologiem w reżyserii Agnieszki Smoczyńskej będzie miała swoją premierę w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie 14 lutego 2025 roku.

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. Agnieszka Smoczyńska debiutuje operą o miłości, zdradzie i kryzysie klimatycznym
Proszę czekać..
Zamknij