Klara Kochańska-Bajon, nagradzana reżyserka, scenarzystka i mama atypowego syna, nakręciła dla Netflixa serial „Matki Pingwinów” o codziennych zmaganiach rodziców dzieci z różnymi niepełnosprawnościami.
Dlaczego główną bohaterką serialu „Matki Pingwinów” uczyniłaś Kamę, mamę chłopca w wieku wczesnoszkolnym, która dopiero odkrywa, czym jest życie z dzieckiem w spektrum?
Ponieważ czułam, że jej doświadczenie będzie uniwersalne i zrozumiałe również dla rodziców, których wychowanie dziecka z niepełnosprawnością lub w spektrum nie dotyczy. Kama, młoda, aktywna mama, dopiero zaczyna swoją drogę jako mama chłopca neuroatypowego. Nie tylko nic o tym nie wie, ale też z diagnozą się początkowo nie zgadza. W ten sposób identyfikować się z nią może zarówno widz insider, jak i ten, któremu temat takiego rodzicielstwa jest obcy. Poza tym jej problem z przyjęciem diagnozy w jakimś sensie dotyczy wszystkich bohaterów serialu, tylko każdy sobie z nim inaczej radzi, jest na innym etapie akceptacji tego, co przyniósł mu los. Wielu jest takich rodziców, którzy tłumaczą zachowania swoich dzieci tym, że one są indywidualistami albo „taki mają charakter”. Taka postać, która wypiera diagnozę swojego dziecka, ma zresztą potencjał nie tylko dramatyczny, ale też komediowy. A mi wyjątkowo zależało na komediowym charakterze tej opowieści, bo wierzę, że humorem można odczarować trudne tematy. Staraliśmy się, żeby „Matki pingwinów” były przede wszystkim serialem autentycznym, ale lekkim. Dodającym rodzicom otuchy w tych wyzwaniach, z którymi muszą się mierzyć, i w obliczu sytuacji, z którymi muszą się po prostu pogodzić.
Ty długo się godziłaś z tym, jak jest?
Urodziłam syna dosyć młodo, w trakcie studiów reżyserskich. Miałam 27 lat i naiwną wizję. Wiedziałam oczywiście, że karmienie piersią i wstawanie w nocy będą męczące, natomiast wydawało mi się, że prędzej czy później dziecko wpasuje się w moje życie. Jak bardzo się myliłam! Od szóstego miesiąca życia mojego synka wiedziałam już, że dzieje się z nim coś nietypowego. Potem bardzo długo chciałam walczyć o to, żeby było inaczej. Na kolejnych etapach mojego życia znaczyło to coś odmiennego. Na początku myślałam, że wspólną ciężką pracą naprawimy sytuację tak, że temat szeroko pojętej inności nie będzie go dotyczył. Z czasem zaczęłam sytuację rozumieć coraz głębiej, więc i oczekiwania się zmieniły, a moje wcześniejsze podejście wydało mi się po prostu głupie. Ale zawsze chcę dla niego więcej, tego nie sposób zmienić.
To brzmi, jakbyś była w klinczu: gdy przestajesz chcieć więcej dla swojego dziecka, przestajesz o nie walczyć. Jeśli chcesz za dużo, jesteś dla niego opresyjna...
Dlatego zadajesz sobie pytanie, w którym miejscu ma przebiegać granica między pracą z dzieckiem, a zaakceptowaniem jego sytuacji. Dla mnie akceptacja to jest taki moment, w którym już nie wkładasz całej energii, by zmienić swoją sytuację. To, co kiedyś niewyobrażalne, staje się częścią twojego życia. Teraz już nie chcę zmieniać swojego dziecka. Wciąż czuję jednak obowiązek, by wspierać je w rozwoju. Mam natomiast duży imperatyw, by zmieniać siebie, ale przede wszystkim świat, dla niego, bo mimo deklaracji ten, w którym żyjemy, wciąż wspiera i utrwala raczej szeroko pojęte normy.
Czy można zaakceptować ostatecznie?
Akceptacja moim zdaniem nigdy się nie kończy. To proces stale weryfikowany. Zawsze pojawi się nowe zdarzenie, które podważy to, co sądziłaś, że masz już zamknięte. Ale z czasem uczysz się z tymi sytuacjami radzić sobie coraz lepiej. Widzisz je bardziej jako triggery starej traumy niż nowe rany. Cały proces może dotyczyć bardzo różnych doświadczeń. Nie tylko macierzyństwa. W tym sensie temat serialu – ukochania w sobie i innych tego, co nam się wydaje niedoskonałe – jest bardzo uniwersalny.
Powiedzieć, że ten serial jest z ciebie, nie będzie nadużyciem. Czy w takim razie główna bohaterka serialu Kama, grana przez Maszę Wągrocką, to ty?
Historia Kamy nie jest jeden do jeden moją historią, choć przeszłam przez podobny proces co ona, tylko bardziej rozłożony w czasie. Także historia Jasia, synka Kamy, to nie jest historia mojego dziecka. Myślę, że każde z serialowych dzieci obdarzyłam niektórymi cechami syna, a każdym z tych rodziców w jakimś punkcie byłam i nadal jestem, codziennie. I mam nadzieję, że widzowie też będą w tych bohaterach widzieli siebie i swoje dzieci. Ja np. odnajduję swoje cechy w pewnej nadgorliwości Tatiany – „ja wszystko sama, nikt tego nie zrobi tak dobrze jak ja” – znam to bardzo dobrze. Znajomy jest mi chwilowy entuzjazm Uli, która uważa, że wszystkim może narzucić swoją wizję świata. Jerzy ze swoją neurozą i chęcią zadowolenia wszystkich też jest mi bliski. To, co w bohaterach znajome, to zazwyczaj wady, bo wydaje mi się, że najciekawiej jest o bohaterach mówić z czułością, ale szczerze i odważnie, nie stawiając im pomników, bo to się często robi w przypadku rodziców dzieci z niepełnosprawnością, żeby ich nie skrzywdzić. Mnie bardzo zależało, żeby pokazać ich prawdziwie.
Kama rzeczywiście jest mi najbliższa, nie tylko z powodu swojego temperamentu i tego, że Masza trochę mnie podglądała, ale też dlatego, że obie bardzo chciałyśmy stworzyć postać takiej matki, której się w Polsce nie pokazuje, czyli nie łagodnej Matki Polki, a takiej, która ma więcej cech stereotypowego ojca, która potrafi krzyknąć, docisnąć, jest nie do końca poprawna politycznie. Strasznie dużo jest takich matek w życiu, a bardzo mało w kinie. Zazwyczaj to jest podzielone płciowo: ojciec jest od „nie mazgaj się”, a matka wszystko przyjmie. Uważam, że to krzywdzące.
Cały tekst przeczytasz w listopadowym numerze „Vogue Polska” poświęconym związkom mody i kina. Wydanie możesz teraz zamówić z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.