Wchodzący dziś na polskie ekrany „Powrót Bena” z Julią Roberts w roli matki młodego narkomana skupia się na pchanej matczynymi instynktami kobiecie, która o ukochane dziecko walczy ze wszystkich sił. To studium rodzicielstwa w momencie najwyższej próby.
Słowa „zdrada” kojarzy się najczęściej z relacją romantyczną. Ale zdradą jest nie tylko budowanie innej relacji bez uzgodnienia tego z partnerem. Może być nią także kłamstwo w sprawie, o której wiemy, że jest dla drugiej osoby ważna. Niedotrzymywanie zobowiązań. Mydlenie oczu, zacieranie śladów. Milczenie tam, gdzie powinny brzmieć słowa. I gadulstwo, którym zakleja się bolesną ciszę. Nadużycie zaufania osoby, która powinna móc ufać nam bezgranicznie.
Zdradza nie tylko niewierny mąż, ale też nieuczciwy przyjaciel, córka, siostra, ojciec. Wiernym sprzymierzeńcem nieuczciwości bywa uzależnienie. Stan wytrącający z ręki wszystkie racjonalne argumenty. Zaciemnia ośrodek decyzyjny, przestawiając ciało i mózg w tryb przetrwania, zerojedynkową rozgrywkę. Dziesiątki obietnic, planów. Niemal tyle samo rozczarowań. Ktokolwiek doświadczył zdrady, wie, jak trudno ponownie zaufać komuś, kogo kochamy. Nawet, jeśli na całym świecie nie ma niczego, czego pragniemy bardziej.
Osoba, którą oszukano, funkcjonuje w stanie przypominającym zespół stresu pourazowego. Może wykształcić umiejętność panowania nad rzeczywistością, ale zwykle jest to kontrola nad objawami, a nie zniwelowanie przyczyn. Gdy ranią najbliżsi, świat gwałtownie traci bezpieczne umocowanie. To, co było pewne, staje się niewyraźne. Oczywistości zastępują pytania. Sen ustępuje miejsca oczekiwaniu, żołądek odmawia przyjmowania pokarmów. Najmniejszy trzask potrafi przyprawić o atak serca, a w życie wsącza się niewymazywalny, stale obecny, dojmujący lęk.
Ten stan doskonale zna Holly (Julia Roberts), pasjonatka zdrowego trybu życia, czuła opiekunka ogniska domowego, matka czwórki, w tym – „marnotrawnego” syna, narkomana Bena (Lucas Hedges). On i niewiele młodsza Ivy (Kathryn Newton) to owoce poprzedniego związku, młodsi Liam i Lacy (Mia Fowler i Jakari Fraser) są dziećmi jej i Neala (Courtney B. Vance). Ben i Ivy są biali, Liam i Lacy mają czarnego tatę, ale temat rasowy nie jest w filmie pierwszoplanowy. Jednak warto odnotować, że, wbrew wciąż dominującym filmowym stereotypom, tym razem to czarny mężczyzna jest odpowiedzialnym żywicielem rodziny, a biały zagrożeniem. Gdy na początku filmu Ben nagle zjawia się na progu rodzinnego domu, teoretycznie jest czysty. Matka, wbrew rozsądkowi, reaguje radością, ale siostra patrzy na niego jak na ducha. Wie, że brata zwiastuje problemy. Nie myli się. Po chwili, przeplatanej paniką i wątpliwościami, radości przychodzi kryzys. Znika ukochany przez domowników pies. I już wiadomo, że mimo najszczerszych chęci, przeszłości nie można odciąć grubą kreską. Komuś nie jest na rękę, żeby Ben wyzdrowiał. Chłopak i jego matka będą musieli zawalczyć nie tylko z własnymi demonami.
Łatwo powiedzieć, że bohater zmaga się z uzależnieniem, trudno, bez sięgania po frazesy, pokazać skalę problemu. Powoli, często niby przypadkiem, odkrywamy, jak wyglądało dotychczasowe życie Bena. Ekranowa podróż bohaterów to metodyczne rekonstruowanie mapy krzywd, błędów, przestępstw i przekroczeń, jakich dopuścił się, będąc w ciągu. Choć w tytule filmu widnieje imię chłopaka, tak naprawdę to film o Holly. O rodzicu, który musi dokonać najbardziej niewyobrażalnego z wyborów – między rozsądkiem a własnym dzieckiem. Doświadczona kolejnymi odwykami syna kobieta wie, że często to, co instynktowne, najbardziej szkodzi. Rozumie, że nie może w nieskończoność chronić syna przed samym sobą. Usiłuje mu zaufać, nie tracąc jednocześnie zwierzęcej wręcz czujności na najmniejszy znak zbliżającego się niechybnie kryzysu. Do tego nie może zapominać o młodszych dzieciach, które nie chcą czuć się opuszczone, bo brat wymaga więcej uwagi. „Powrót Bena” to studium rodzicielstwa w momencie najwyższej próby.
Ciekawe, że na polskie ekrany w podobnym czasie wchodzą dwa filmy o relacji rodzica z uzależnionym dzieckiem. Z podobnym zagadnieniem zmaga się przecież wyświetlany już w naszych kinach „Mój piękny syn”. Jednak każdy z nich przyłapuje swoich bohaterów na innym etapie procesu, a dorośli bohaterowie mają inne priorytety i inne sposoby radzenia sobie z chorobą dziecka. „Mój piękny…” o wiele mocniej kładzie nacisk na zrozumieniu pewnej przypadkowości nałogu, na podkreśleniu, że to bestia, która żyje niezależnym życiem. „Powrót…” skupia się zaś na pchanej pierwotnymi matczynymi instynktami kobiecie, która walczy o ukochane dziecko ze wszystkich sił. Jeszcze. Poniekąd otwarte zakończenie filmu zostawia miejsce na wątpliwość, ile jeszcze Holly będzie w stanie znieść.
Peter Hedges, scenarzysta „Był sobie chłopiec” i „Co gryzie Gilberta Grape’a”, ma wyjątkową umiejętność opowiadania historii ludzkich kryzysów. Przez kino często uznawane są za niewystarczająco spektakularne, choć dla jednostki to być albo nie być. Zwyczajni ludzie i ich niefotogeniczne cierpienie dzięki spojrzeniu Hedgesa zyskują metafizyczny blask. Ten przygaszony, intymny ton opowieści, niosą melancholijne kadry Stuarta Dryburgha („Fortepian”). W „Powrocie Bena” nie tylko wystawieni na pierwszej linii Roberts i syn twórcy wspinają się na wyżyny aktorskiej wrażliwości. Dopilnowana jest najmniejsza nawet rola drugiego i trzeciego planu, od męża Holly, Neala, po dziecięcego kolegę Bena, dziś narkomana Spencera (Zaldivar). Przypadkowe spotkanie „Spidera” z Holly to jedne z bardziej poruszających chwil tego filmu.
Mam wrażenie, że plakat, który promuje film Hedgesa w Polsce, podkreśla nieliczne zmarszczki, jakie znaczą twarz Roberts. Jakby chciał specjalnie naświetlić te matczyne stygmaty na twarzy pięknej aktorki. Bruzdy przy oczach i w kącikach ust to słodko-gorzki ślad. Znak uśmiechów i smutku, zapisany w tych samych liniach. Te dwa żywioły zaklęte są w „Powrocie Bena” w idealnej proporcji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.