Od bezwzględnego ataku Rosji na Ukrainę mija rok. O tych dwunastu miesiącach rozpaczy i radości, klęsk i zwycięstw opowiedziały nam redaktorki ukraińskiego „Vogue’a”, dając świadectwo, że ich nadzieja nie umiera.
Rozmawiałem z nimi kilka dni po wybuchu wojny. Daria pisała do mnie, kryjąc się w podziemnym garażu swojego bloku w Kijowie. Violetta opuściła stolicę i udała się na Zakarpacie. Marina, ze względów bezpieczeństwa, nie powiedziała, gdzie się znajduje, ale zapewniła, że wszystko z nią w porządku. Pomimo panującego wówczas chaosu i przemożnego lęku redaktorki ukraińskiego „Vogue’a” zdołały opisać swoje doświadczenia z pierwszych godzin tragedii, jaka nawiedziła ich kraj. Dziś mija rok od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Od alarmu przeciwlotniczego, który zawył o świcie 24 lutego 2022 roku, wiele się zmieniło. – Nie wiem, jak ująć to wszystko słowami – zwierzyła mi się Marina, która wraz z koleżankami z „Vogue Ukraine” zgodziła się podzielić swoimi przemyśleniami z ostatnich dwunastu miesięcy.
Violetta Fedorova, redaktorka prowadząca Vogue.ua
Rok temu, 25 lutego, ewakuowałam się do Użhorodu w najdalej na zachód wysuniętej części Ukrainy. Podróż do najbezpieczniejszego wówczas miejsca w kraju zajęła 30 godzin, bez snu i odpoczynku. Region osłaniają Karpaty, co ogranicza zasięg ataków. Samo miasto leży tuż przy granicy ze Słowacją i kilkadziesiąt kilometrów od Węgier. Mój partner stąd pochodzi, więc uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli tu zostaniemy. Chciałabym wrócić do Kijowa, ale czuję, że wciąż panuje tam atmosfera zagrożenia. W pewnym momencie byłam już gotowa na powrót, ale 10 i 17 października doszło do dwóch ostrzałów. Rakiety eksplodowały 300-400 metrów od mojego kijowskiego domu. Więc zostałam w Użhorodzie. Przez kilka miesięcy stolica pogrążyła się w mroku przez ciągłe przerwy w dostawach prądu. Tu, w zachodniej Ukrainie, spokojniejszej, znacznie łatwiej mi pracować. Od najbliższego lotniska dzielą mnie tylko 4 godziny drogi, podczas gdy z Kijowa znacznie trudniej się wydostać. Co stanie się w przyszłości? Trudno orzec. Patrzymy krótkodystansowo.
„Vogue Ukraine” nie przestał działać nawet na jeden dzień. Na vogue.ua publikowaliśmy materiały już 24 lutego o dziewiątej rano. Przybyło nam pracy, odkąd nie wersja drukowana, lecz nasza strona internetowa stała się kluczową platformą dla wszystkich redakcyjnych projektów – zarówno treściowych, jak i reklamowych. Ci z nas, którzy dotychczas zajmowali się papierowym wydaniem magazynu, szybko przywykli do digitalu. Istotna zmiana dotyczyła publikowanych materiałów, skupionych w większym stopniu na kwestiach społecznych. Wojna jest teraz częścią naszego życia. Musieliśmy więc pogodzić tę bolesną rzeczywistość z DNA „Vogue’a”. Mam nadzieję, że udało nam się znaleźć złoty środek.
Wydaliśmy też specjalną książkę „9 ½ Years of Vogue in Ukraine”. Stworzona została przez koleżanki i kolegów, którzy wcześniej zajmowali się drukowanymi numerami. Nasz dyrektor artystyczny, Serhij Kovalov, wyselekcjonował najlepsze kadry z sesji zdjęciowych z ostatnich 9,5 lat. Ta monografia to nasz powód do dumy. 21 lutego 2023 roku ukraiński „Vogue” świętowałby dziesiątą rocznicę istnienia, ale Rosjanie pokrzyżowali te plany, odbierając nam całe miesiące – stąd niepełna dekada w tytule. Rosja nas nie złamie – kontynuowaliśmy i będziemy kontynuować pisanie o ukraińskiej kulturze, sztuce i modzie. Zespół „Vogue Ukraine” dowiódł, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Pracowaliśmy ze schronów, znajdowaliśmy prąd i dostęp do internetu nawet podczas odcięcia energii, promowaliśmy ukraińskich projektantów w Paryżu – wszystko po to, by nasz głos był nadal słyszalny.
Ostatni rok uzmysłowił mi, że jestem silniejsza niż podejrzewałam. Szybko zdołałam wziąć się w garść, przeorganizować życie w nowym miejscu i dołożyć sobie obowiązków, aby wspomóc materialnie naszych żołnierzy. Niemniej jednak, wojenny stres nieustannie dawał o sobie znać. W przeciągu tych dwunastu miesięcy stawało się jasne, że wojna rychło się nie skończy i musimy przygotować się na maraton – emocjonalny, fizyczny, a także dotyczący zasobów. Dlatego wsparcie ze strony zachodnich państw wiele dla nas znaczy. Bez tego wsparcia Rosja zapewne byłaby już u ich granic. Ukraina i Ukraińcy walczą o swoją egzystencję; dziwią mnie opinie, że to walka między NATO a Rosją. Dostawy broni z Zachodu pomagają i utrzymują nas przy życiu. Jeśli przyjrzeć się rosyjskim działaniom na okupowanych terytoriach, łatwo spostrzec, że Rosjanie natychmiast wykorzeniają wszystko, co ukraińskie. Ta wojna dotyczy naszego przetrwania i dlatego przyjmiemy każdą pomoc.
Daria Slobodianyk, redaktorka działu kultury Vogue.ua
W ubiegłym tygodniu spacerowałam po Kijowie ze znajomą, ukraińską aktorką Ritą Burkovską. Nasza trasa prowadziła przez Szklany Most Kliczki. To urokliwa, nowoczesna kładka nad historycznym parkiem na Wzgórzu Włodzimierza, w samym centrum stolicy, powstała w 2019 roku z okazji jubileuszu założenia Kijowa. Budowę zainicjował burmistrz Witalij Kliczko, dlatego też most nosi jego imię. „Chodźmy zobaczyć, czy cokolwiek z niego zostało” – zachęcała Rita. „Cokolwiek” odnosiło się do tego, co pozostało po eksplozji rosyjskiej rakiety, która trafiła w most 10 października 2022 roku. Nietrudno znaleźć nagranie wideo z tego zdarzenia. Okropny widok: najpierw błysk jasnego światła, potem uderzenie i pomarańczowo-czerwone kłęby ognia. Pocisk uszkodził konstrukcję, formując w ziemi wyrwę. Człowiek, którego widać na filmie, szczęśliwie uniknął tragedii.
Od ataku minęły cztery miesiące. Udało nam się przejść kładką, bo – w co trudno uwierzyć – była jak nowa! Jej naprawa zajęła półtora miesiąca. Jedynie drobne szczerby w metalowej ramie wciąż przypominają o tamtym strasznym październikowym poranku. „Teraz możemy nawet po niej skakać” – stwierdziła Rita. Zaśmiałyśmy się, by nie zebrało się nam na płacz. Chodziłyśmy po mieście, rozmawiając o tym, że Rita, ja i wszyscy Ukraińcy jesteśmy jak ten most: szybko odzyskujemy siły, a nasze rany pozostają niemal niewidoczne, ponieważ jesteśmy niczym ze stali. Wydaje się, że możemy znieść znacznie więcej. Tylko ci, którzy dobrze nas znają, dostrzegą smutek, a czasem i przerażenie w naszych oczach.
Dziś mija rok, odkąd trwa wojna, która objęła całą Ukrainę. Wojna w pełni zmieniła moje życie, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że u mnie po staremu. Nadal przebywam w Kijowie w dzielnicy Padół, w wymarzonym mieszkaniu, do którego z mężem wprowadziliśmy się krótko przed inwazją. Co sobotę kupuję kwiaty na Żytnij Rynoku i jem śniadanie z przyjaciółmi. Odwiedzam też centra sztuki (bo tutejsze muzea pozostają zamknięte, a kolekcje ukryte), chodzimy do kina i na spektakle operowe, czego nie mogę sobie odmówić. Mój mąż stale dyżuruje w Głównym Wojskowym Szpitalu Klinicznym w Kijowie. W ciągu ostatniego półrocza miał tylko dwa wolne weekendy, co i tak mnie bardzo cieszyło, gdyż na co dzień – jako wcielony do wojska – mieszka w szpitalu. Żyję, przyzwyczaiłam się do nalotów, wiem, jak rozpoznać, czy pocisk uderzył obok mojego domu. Przetrwam i będę żyć, bo to moja powinność jako Ukrainki.
Wciąż pracuję, choć wojna rozproszyła koleżanki i kolegów z redakcji po całej Europie. Musieliśmy opuścić nasze biuro na 18. piętrze wieżowca, który nie należy już do najbezpieczniejszych miejsc. Mimo to ukraiński „Vogue” działa, w ciągu ostatniego roku zwiększyliśmy liczbę odsłon na stronie do 3 milionów. Uruchomiliśmy własny podcast, wydaliśmy dwie książki, a także zorganizowaliśmy w Paryżu prezentację ukraińskiej mody. Stworzyliśmy cykl projektów poświęconych kulturowemu dziedzictwu Ukrainy, przeprowadziliśmy setki wywiadów z żołnierzami i wolontariuszami, a teraz koncentrujemy wysiłki na publikacji pierwszego od wybuchu wojny drukowanego wydania. Jestem przekonana, że zapisze się ono w annałach tak jak październikowy numer brytyjskiego „Vogue’a” z 1945 roku – ten z widokiem spokojnego nieba na okładce. Niestety, błękit nad Ukrainą wciąż przecinają zabójcze rosyjskie rakiety i uzbrojone drony Shahed. Wiem jednak, że nasz wojenny numer będzie zawierał historie zwycięstwa, bo do niego dążymy.
Wojna wywróciła moje życie do góry nogami. Zmieniła mnie. Mam wrażenie, że całkowicie przestałam ufać światu. Czasem nie wierzę, że są jeszcze na tej ziemi bezpieczne miejsca. Jak mogą istnieć, skoro bomby spadają na budynki mieszkalne, parki, przedszkola czy muzea; skoro rakieta zabija pięcioletnie dziecko idące z mamą na lekcję tańca w samym centrum Winnicy. Stałam się twardsza, jakby ze stali, a jednocześnie poruszają mnie te najdrobniejsze rzeczy, z których składa się nasza codzienność. „W styczniu w Kijowie otworzyło się 20 nowych kawiarni i restauracji” – czytam w gazecie i płaczę, bo mowa o moim niezłomnym mieście, gdzie życie płynie, pomimo ostrzałów i awarii prądu. „Wystawa odbyła się przy świetle świeczek” – mówił znajomy po powrocie z wernisażu, na którym goście oglądali eksponaty, korzystając z latarek. Tamtego dnia znów zbombardowano linie energetyczne. „Poczekaj, aż skończy się alarm” – powiedziano mi w salonie kosmetycznym, do którego byłam umówiona przed sylwestrem. Rakiety uderzyły w hotel nieopodal. Schroniłam się na stacji metra i słuchałam, jak wszystko drży. Kiedy odwołano alarm, weszłam do salonu, gdzie przywitały mnie wiwaty. Rozpłakałam się, ponieważ zdałam sobie sprawę, że ci „zwykli” superbohaterowie chcą żyć tym bardziej, im bardziej Rosjanie pragną ich śmierci. Tacy właśnie są Ukraińcy, tacy jesteśmy.
Przed 24 lutego ubiegłego roku nie wyobrażałam sobie, że rzeczywistość może być tak okrutna, a jednocześnie wojna ujawniła, że świat jest pełen życzliwości. Pamiętam dokładnie, jak pierwszego dnia inwazji odezwał się do mnie przyjaciel, polski dziennikarz i dokumentalista Łukasz Kowalski, z którym 10 lat temu spędziłam wspaniały czas we Lwowie i Odessie. „Przyjedź dzisiaj, spotkamy się na granicy” – napisał. Dziękuję ci, Łukaszu, za gotowość i pomocną dłoń. Następnego dnia dostałam wiadomość od PR menadżerki z Polski, z którą rozmawiałam parę razy w sprawach zawodowych. „Mam u siebie wolne miejsce, przyjedziesz?” – napisała Marianna. Nigdy nie poznałyśmy się osobiście, a mimo to chciała mnie ugościć. Znajomi z Antwerpii, Berlina i Walencji – wszyscy byli gotowi otworzyć dla mnie swoje domy, jakby mówili: „Nie jesteś sama”. Nie przyjęłam żadnego z tych szczodrych zaproszeń. Nie widziałam siebie opuszczającej ojczyznę.
Gdy podróżowałam w celach służbowych z jednego miasta Europy do drugiego, moim pierwszym przystankiem zawsze była Polska: niezależnie, czy Kraków, który odwiedzałam kilkukrotnie przed wojną, czy dynamiczna Warszawa, w której całkowicie się zakochałam. Szczerze mówiąc, w Warszawie czułam się jak w domu: wszędzie żółto-błękitne flagi, na ulicach słychać język ukraiński, a w niemal każdej kawiarni wisi plakat o zbiórce funduszy dla Ukrainy. Ze wszystkich europejskich państw Polska przyjęła największą liczbę moich rodaków. Choć minął już rok, ogromna wspólnota obywateli Polski nadal wspiera nas i pomaga podczas tej wojny.
Ukraińcy to wojownicy, nie tak łatwo ich złamać. Jednak nie przetrwalibyśmy, gdyby nie wasze zaangażowanie. Dlatego ani my, ani wy nie możemy tracić sił. Zbyt wiele już osiągnęliśmy.
Marina Shulikina, redaktorka Vogue.ua
Miniony rok utkwi mi w pamięci jak mało który. Z trudem próbuję nadać sens wydarzeniom z 24 lutego 2022 roku. Kto wie, może nie starczy mi życia, by je zrozumieć. Myślę, że upłynie wiele lat, zanim wszyscy zdamy sobie sprawę, przez co musieliśmy przejść. Odgłosy strzałów bez ustanku przypominają o śmierci i zniszczeniu. Każdego dnia zastanawiasz się, czy to nie ty staniesz się kolejną ofiarą. Przecież nie wiesz, kiedy wybuchnie następna bomba ani gdzie trafi nabój. Wydaje się, że żyjesz pożyczonym czasem w niekończącym się koszmarze, z którego nie sposób się wydostać.
Ernest Hemingway pisał: „Świat łamie każdego, ale potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania”. Ukraińcy mają siłę dalej walczyć o lepsze jutro. Codziennie przez ostatnich 12 miesięcy przechodziliśmy transformację. Każda rakieta, każda tragedia coś w nas zmieniła. Ten rok to kalejdoskop emocji: strachu, furii, smutku, nadziei, rozczarowania, pewności siebie, przejmującego bólu i czystej radości. Najeźdźcy rozerwali nasze życie na strzępy. Musieliśmy więc wykrzesać z siebie energię i wypatrywać lepszej przyszłości. Nie pozwoliliśmy, by przeciwności losu zgasiły naszego ducha.
Wojna do cna zmieniła mnie i moje życie. Wprawdzie myślałam, że stawię czoła każdemu wyzwaniu, przeszkodzie i bólowi, ale przez pierwsze trzy miesiące inwazji czułam się całkowicie zagubiona i odrętwiała. Wykonywałam jednak swoją pracę, wiedząc, że musimy sobie jakoś radzić w nowej rzeczywistości. Wraz z innymi Ukraińcami zaczęłam też działać jako wolontariuszka. Nauczyliśmy się żyć wewnątrz chaosu, bo walki nie ustają.
„Vogue” również uległ przemianie, raportując o wojnie i jej konsekwencjach. Nigdy bym nie przypuszczała, że moja praca dla magazynu modowego skupi się na pisaniu o śmierci ludzi, zniszczonych życiach czy miastach zrównanych z ziemią. Widok miejsc zbrodni pozostawił trwały ślad w mojej psychice. Czuję się zobligowana do informowania innych o prawdziwym obliczu inwazji i podchodzę do tego zadania bardzo poważnie. Słowa to moja amunicja, pisanie to broń. Nawet, gdy piszę o modzie czy kulturze, robię to z myślą o ludziach potrzebujących odskoczni, chwili wytchnienia od ponurej rzeczywistości. Ale – pomimo trudów, z jakimi przyszło nam się zmierzyć – odnosiliśmy też zwycięstwa, napawające nas dumą i radością. Odnotowywaliśmy każdy sukces – niezależnie od tego, czy mały, czy duży.
To wzruszające, jak świat solidaryzuje się z Ukrainą. Ludzie z jego rozmaitych zakątków połączyli się, by udzielać wsparcia. Ten globalny pokaz jedności stanowi promyk światła w mrocznych czasach. Utwierdza nas w przekonaniu, że wartości, o które walczymy, są powszechnie uznawane. Dlatego też wyrażamy wdzięczność za pomoc okazywaną przez sojuszników i przyjaciół.
Ostatni rok można uznać za studium człowieczej wytrwałości i miłości. Przypomniał nam o sile narodu, godności, odwadze i determinacji. Poznaliśmy na nowo piękno naszych miast, niewyczerpaną życzliwość ludzi i bogactwo naszej kultury. Idziemy z podniesioną głową ku przyszłości, powtarzając sobie, by nigdy się nie poddawać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.