Roma Gąsiorowska: Łatwy sukces nie istnieje
Mówi, że jest przede wszystkim człowiekiem, a dopiero potem aktorką. Z Romą Gąsiorowską, producentką, menedżerką kultury i mamą, rozmawiamy o poszukiwaniu równowagi.
Jak dojrzałaś do tego, że chcesz być aktorką?
Nigdy nie zastanawiałam się, jaki zawód uprawiać, tylko raczej, jakim być człowiekiem i jak patrzeć na świat. Gdy miałam 15 lat, zaczęłam się zastanawiać nad światem i życiem, interesować filozofią, szukać swojego potencjału. Byłam bardzo aktywna. Dużo malowałam, tańczyłam, pisałam poezję, codziennie oglądałam musicale, wyśpiewując piosenki razem z aktorami. Chciałam rozwijać różne pasje, gdy czułam, że coś jest moje i chcę się w tym sprawdzić, to to robiłam. W liceum trafiłam do teatru plastycznego, bardzo alternatywnego. Wiele się wtedy nauczyłam, także o sobie. Szkoła teatralna była naturalną konsekwencją tej pasji, ale z początku okazała się rozczarowaniem. Spodziewałam się innych doświadczeń, a w teatrze klasycznym, o którym nic nie wiedziałam, zajmowałam się głównie słowem. Brakowało mi tańca, projektowania kostiumów, pracy z ciałem. Był we mnie potencjał, którego nie wykorzystywałam.
Już na studiach zaczęłaś pracować w zawodzie?
Tak, miałam duże szczęście, bo już na pierwszym roku debiutowałam w filmie. Potem trafiłam do Terenu Warszawa, eksperymentalnego projektu Grzegorza Jarzyny, a następnie do jego warsztatu przy Teatrze Rozmaitości. Zafundował mi bardzo intensywną edukację aktorską i wiele wyzwań w niestandardowych przestrzeniach. Musiałam na przykład odegrać przypominający żebraninę w autobusie monolog Sarah Kane w „Łaknąć”. Teren Warszawa to było niestandardowe podejście do zawodu, robiliśmy projekty eksperymentalne w trzy tygodnie, a nie w klasycznym trzymiesięcznym systemie prób. Takie tempo mi odpowiadało, miałam do czynienia z aktorami, którzy na tamten moment wyznaczali trendy w aktorstwie, którzy dzielili się z nami swoimi obserwacjami i metodami swojej pracy. To mi dało wiarę, że moja osobowość i to, kim jestem, jest w tym wszystkim największą wartością, uwierzyłam w siebie. Wtedy moje myślenie o tym zawodzie się ukonstytuowało. Aktorstwo zaczęło mi dawać ekstremalne doświadczenia, czułam, że ze swoją osobowością mogę rozkwitać. Od początku pracowałam z fantastycznymi reżyserami i bardzo zdolnymi ludźmi, na pierwszym roku studiów pod swoje skrzydła wzięli mnie Jerzy Stuhr, Mikołaj Grabowski, zaczęłam robić międzynarodowe produkcje. Miałam propozycje pracy, jeszcze zanim skończyłam szkołę i dostałam potwierdzenie, że to, co robię, ma sens. Poczułam, że ten zawód jest dla mnie, a ja dla niego.
A po studiach?
Moja kariera zaczęła się rozwijać w zawrotnym tempie, robiłam kilka produkcji filmowych rocznie i pracowałam w najlepszym z warszawskich teatrów, czyli TR Warszawa. Mimo tego potwierdzenia ze środowiska filmowego i teatralnego, że jestem na właściwym miejscu, miałam wewnętrzną potrzebę realizowania siebie dużo szerzej. Zawsze widziałam siebie jako artystkę interdyscyplinarną, nie jako aktorkę. Chciałam eksperymentować z innymi dziedzinami sztuki i znalazłam się w środowisku przyjaciół ze świata sztuki, którzy też czuli taką potrzebę wyrażania siebie. Wpadliśmy na pomysł wspólnej inicjatywy, która dawała nam taką możliwość, a która stała się zaczątkiem mojej drogi, na której jestem dziś w zupełnie innym miejscu, ale realizując tę samą ideę w postaci W-arte!. Po skończeniu szkoły założyliśmy stowarzyszenie, w którym wymienialiśmy się wiedzą i krążyliśmy wokół różnych dziedzin sztuki. Zaczęłam wtedy stylizować sesje fotograficzne, projektować kostiumy, umacniałam umiejętności strategiczne, organizacyjne, przywódcze. Ostatecznie upewniłam się, kim jestem i kim chcę być. Potem pochłonął nas wszystkich mainstream, bo zawód, który uprawiałam jako pierwszy, dostarczał mi coraz to nowych, ciekawych wyzwań, eksploatujących mnie w pełni i nie było już przestrzeni na dodatkowe offowe działania, które przynoszą satysfakcję, ale nie dają możliwości zarabiania pieniędzy. Świadomie zaczęłam budować swoją pozycję na rynku, żeby po kilku latach wrócić do idei dawania innym możliwości rozwoju, wspierania artystów innych dziedzin, edukacji i produkcji. Wtedy powstała platforma artystyczno-edukacyjna W-arte!, na której zaczęłam wcielać w życie swoje wizje łączące modę, sztukę i kreację.
Aktorstwo to misja?
Tak powtarzali mi profesorowie w szkole. Teraz się o tym nie mówi, a aktorzy rzadko to czują, bo rynek się skomercjalizował. Najtrudniejszy był moment, w którym taka komercjalizacja rynku następowała – to się działo na moich oczach i z moim udziałem. Teraz z perspektywy czasu widzę w tym wartość, bo udało mi się doświadczyć jeszcze tego świata bez komercji, a jedynie z misją. Pamiętam moje starsze o pięć lat koleżanki, traktowane z wielkim szacunkiem aktorki, będące u szczytu kariery, które pierwsze powiedziały „tak” dla serialu czy dla reklamy, i ich zmagania z opiniami ambitnego środowiska. Teraz to już nikogo nie razi, a wręcz trzeba młodym, wchodzącym w zawód aktorom uświadamiać, że to nie na tym polega, że ten zawód to nie blichtr i splendor, ale ciężka praca, poświęcenie i bardzo dużo pokory w drodze do osiągnięcia sukcesu. Świat się zmienił, widz się zmienił, oczekiwania w stosunku do nas się zmieniły. Ambitni aktorzy, w tym ja, musieli się uczyć funkcjonowania w świecie komercji, a jednocześnie zacząć dbać o swoją markę, wizerunek. Było mi to zupełnie obce, ale musiałam się w tym odnaleźć, nauczyć funkcjonować i wejść w inny rytm myślenia o zawodzie, bo jasne było, że świat już z drogi komercji raczej nie zawróci. Jednocześnie rozwijałam swoją wizję W-arte!, zajęłam się modą, stworzyłam kilka kolekcji, wideo-arty, wystawę. Ciągnęłam wątek siebie jako artystki interdyscyplinarnej i poukładałam sobie zawód aktora. U szczytu kariery otworzyłam własną szkołę aktorską AktoRstudio. Do tego potrzeba było dużo odwagi. Ja ją w sobie odnalazłam i dzięki temu jestem w miejscu, w którym jestem, i rozwijam siebie na wielu polach.
Czy pamiętasz taki moment, w którym poczułaś, że jesteś aktorką?
Zawsze podchodziłam do aktorstwa z dystansem i brakiem oczekiwań, miałam poczucie, że spotykają mnie ciekawe rzeczy, i byłam za to wdzięczna. Gdy jest rola, to pracuję nad nią, a gdy nie ma, robię coś innego. Dla mnie priorytetem są moje dobre samopoczucie i kondycja psychofizyczna. Jestem więc przede wszystkim człowiekiem, a dopiero później aktorką.
Chyba więc nie pamiętam takiego jednego momentu, kiedy poczułam, że jestem aktorką. Ja się nią stałam bardzo „na miękko” i nigdy nie myślałam, że na tym poprzestanę. Wręcz miałam taki moment w szkole, kiedy byłam na pierwszym roku, że poczułam, że to nie dla mnie, że to mnie za dużo kosztuje i nie chcę. Ale dostałam wtedy dużo wsparcia od pedagogów i potwierdzenie, że ten zawód mnie potrzebuje, że mam odpowiednią wrażliwość i talent. Nie był to łatwy proces i trzeba było nauczyć się odpowiednich narzędzi, aby czuć się w tym komfortowo. To było od początku ekstremalnie trudne, bo już w okresie dojrzewania zaczęłam interesować się tym, jak osiągnąć harmonię, a weszłam w zawód, który wymagał ode mnie czegoś przeciwnego – obnażania emocji. Czułam, że jestem w dobrym miejscu, ale jednocześnie musiałam nauczyć się w tym funkcjonować. Na szczęście nigdy nie miałam wąskich marzeń o konkretnej roli czy teatrze, bez którego nie będę spełniona. Moim naturalnym środowiskiem był teatr plastyczny, interesowały mnie wszystkie dziedziny sztuki krążące wokół.
A jak sobie radzisz z rozpoznawalnością?
Kariera aktorska to różne etapy. Pamiętam, gdy zaczęłam być rozpoznawalna po swoim pierwszym dużym serialu, ludzie podochodzili do mnie na ulicy. Nie wiedziałam, co z tym zrobić, nikt nie dał mi narzędzi. Czułam, że muszę ponieść konsekwencje. Nie było to łatwe. Trzeba było to oswoić. Teraz już nie mam z tym problemu, zupełnie naturalnie to traktuję i nie jest to dla mnie ciężarem. Mogłabym znaleźć kilka takich momentów przełomowych, bo ten zawód, mimo że wymagający, bardzo dużo uczy. Ciężko pracuję, by profesjonalnie podejść do każdego wyzwania. Mam w sobie dużo pokory, nie uważam, żeby cokolwiek mi się należało. Dzięki aktorstwu dowiedziałam się, że mogę wszystko, mam wrażliwe wnętrze, dużo empatii, a gdy przychodzi najtrudniejszy moment, rzucam się na głęboką wodę. Ten zawód wymaga ode mnie bycia ekstremalnie silną, drapieżną osobą, co pogłębia moją potrzebę wyciszenia. To pozornie nieprzystające elementy, ale u mnie zagrały. Myślałam, że jestem aktorką, bo mnie to spotkało, ale moja osobowość po prostu do tego zawodu pasuje. Nie żałuję żadnego swojego projektu, filmu, serialu. Nie mam poczucia, że coś było nieudane albo niepotrzebne. Ze wszystkiego wyciągnęłam naukę i szłam dalej. Gdy już weszłam na szczyt, zaczęłam myśleć o założeniu rodziny, mimo że środowisko mi to odradzało. Wiedziałam, że kino o mnie nie zapomni.
Jak dzieci wpłynęły na twój rozwój?
To jest odrębny proces poznawania siebie. Oczywiście zmienia się optyka, bo nie można myśleć już tylko o własnych sprawach. Ale przede wszystkim aktorstwo to bardzo antyrodzinny zawód. Dziecko potrzebuje rytmu, a w tym zawodzie go nie ma i nigdy nie będzie. Wychodzimy do pracy, gdy inni rodzice wracają do domu. Gdy gramy w filmie, nie ma nas przez miesiąc, a gdy w serialu, to przez pół roku. W domu, w którym dwoje rodziców to aktorzy, życie rodzinne to sport ekstremalny. My z Michałem (Żurawskim, przyp. red.) na szczęście mamy tego świadomość i bardzo dbamy o to, żeby organizować pracę w taki sposób, by jak najwięcej być z dziećmi. Nie pomijać ważnych dla nich wydarzeń, codziennie dbać o to, żeby być na bieżąco z tematami dla nich ważnymi, rozwiązywać z nimi problemy, przyjaźnić się z rodzicami ich przyjaciół. Jednak wyrzuty sumienia zostają, mama ma je zawsze, bez względu na wykonywany zawód, to natura kobieca. Dziś kobiety pracują i tak wygląda świat. Ja uważam, że to jest super – mama spełniona to szczęśliwe dziecko. Moja mama dużo pracowała, a ja nie miałam poczucia, że coś mi przez to umyka. Widziałam silną, niezależną kobietę i byłam z niej dumna. Wszystkie aktorki powiedzą to samo – trzeba wyluzować, nauczyć się, że nie robimy dzieciom krzywdy, one się przyzwyczają. Trochę przykro, że ten świat tak funkcjonuje, ale odnajduję się w tym, choć są momenty, kiedy odrzucam projekt, jeśli go nie czuję, i intensywniej zapadam się w macierzyństwo, skupiając się na AktoRstudio i W-arte!, gdzie już swobodniej dysponuję swoim czasem.
A jak dzieci reagują na twoją popularność?
Ludzie czasem proszą mnie o autograf, pani w sklepie wyznaje uwielbienie dla postaci, ktoś robi zdjęcia. Dla mnie to jest bardzo miłe, a dla dziecka dosyć abstrakcyjne. Staram się to tłumaczyć, ale nie przywiązywać wielkiej wagi do tego. Traktować to bardzo naturalnie. Dzieci chcą mieć mamę dla siebie. Bardzo o to zabiegają. One chcą być niezależnymi osobami. Skupiam się więc na tym, żeby nasza relacja była czysta, bezpieczna. Daję wiedzę i edukację, a gdy przyjdzie czas wyboru dalszej drogi, będą miały wybór. Moja córka jest do mnie bardzo podobna pod względem energii i pomysłów, już jest stylistką i kreatorką mody, ale kocha zwierzęta i mówi, że będzie weterynarzem. Patrzę na nią i myślę, że raczej performerką w Nowym Jorku (śmiech).
Macierzyństwo przestawia priorytety?
Nic nie przyjdzie do mnie samo, muszę być otwarta, czujna i skupiona, a jednocześnie dbać o swoje spełnienie i szczęście, bo wtedy dzieci też będą spełnione i szczęśliwe. To fantastyczne, jak wiele wiedzy mamy na wyciągnięcie ręki, można się uczyć, umacniać, by być lepszym rodzicem. To nie tylko dbanie o rozwój osobisty, lecz także obowiązek w stosunku do dzieci. Macierzyństwo umocniło mnie w świadomym rozwoju. Wyznaję filozofię, że jestem poniekąd „w służbie dziecku”, opieram swoje metody wychowania na „rodzicielstwie bliskości” i systemie montessori. To nie jest najłatwiejszy sposób na rodzicielstwo, ale budowanie w tym zwariowanym świecie bezpiecznej komórki rodzinnej to dla mnie i Michała priorytet. Uważam też, że łatwy sukces nie istnieje. Jeśli osiągamy coś w prosty sposób, to brak temu fundamentów, które budowane są przez błędy i naukę. Gdy rozwój jest stabilny, można dokonywać świadomych wyborów, opierać na tym kolejne etapy swojego życia. To jest właśnie dojrzałość i doświadczenie. Mówi się, że rodzina to siła, ale nikt nie wspomina o tym, jak zmieniają się priorytety w momencie pojawienia się dzieci. Nakładamy na siebie kolejne role, próbujemy się w tym odnaleźć, a tempo współczesnego życia nie ułatwia rodzicielstwa. Przez pierwszych kilka lat życia dziecka u nas wszystkich pojawia się tyle stresogennych tematów – kredyty, edukacja, za małe mieszkanie, poukładanie związku na nowo, a nie ma narzędzi, którymi można to wszystko posklejać do kupy. Lubię uczyć się od innych, unikając w ten sposób błędów, ale mam też poczucie, że jako osoba publiczna mogę dzielić się swoją filozofią z innymi. Warto pokazywać, że macierzyństwo nie jest proste, być prawdziwym i czerpać siłę z każdej nauki i porażki. Ja mam siłę dlatego, że nad nią pracuję, nikt mi jej nie dał. Macierzyństwo to taka wielka księga, którą można zapisać w różny sposób, ale moim zdaniem kobieta jest niesamowitym, pełnym potencjału stworzeniem i chciałabym, żebyśmy wszystkie znały swoją wielką wartość i przestały sobie umniejszać, źle siebie traktować. Wsłuchane w to, kim jesteśmy, możemy żyć pełnią życia, tu i teraz, a nie kiedyś i gdzie indziej, szczerze wchodzić w relacje, nie zostawiać niezałatwionych spraw. Ja staram się tak żyć od lat, a jeśli mogę kogoś zainspirować, to fantastycznie. Jestem na etapie, kiedy chcę się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem i chcę do tego angażować inne osoby, dlatego powstała książka „Całe szczęście jestem kobietą”, a już na jesień warsztaty dla kobiet, które organizuję i biorę w nich udział jako mentorka. To ważny dla mnie czas, kiedy moja filozofia życia slow fast life dociera coraz szerzej i w ten sposób wspiera.
To jeszcze raz, czym dla ciebie jest dojrzałość?
Sposobem patrzenia na świat, ale raczej na pewno nie ma związku z wiekiem. Bierze się chyba z poszukiwania prawdy o sobie samym. To nie zawsze jest łatwe, trzeba sobie zadać wiele pytań, zaakceptować odpowiedzi i skonfrontować się z prawdą. Wyznaczyć etapy rozwoju i konkretne cele, pracować nad nimi. Najgorsze, co można zrobić, to żyć cudzym życiem, wyobrażeniem na temat siebie, udawać kogoś innego. Dojrzałość to według mnie wzięcie odpowiedzialności za swoje emocje i decyzje, poniesienie ich konsekwencji, a potem funkcjonowanie w tym kontekście z innymi ludźmi. Człowiek dojrzały nie przerzuca swoich niedokończonych spraw, frustracji na własny temat, złych emocji na innych.
Co powiedziałabyś sobie dwudziestoletniej, na początku drogi zawodowej?
Sądzę, że wszystko, co mnie spotkało, każde doświadczenie, nawet bolesne, było mi potrzebne. Chciałabym więc powiedzieć sobie, że powinnam ufać intuicji, że jestem cudowna i mam duży potencjał. Jako dwudziestolatka nie mogłam w to uwierzyć. Długo pracowałam nad tym, co mam, i długo nie byłam pełna swojej wartości. Najważniejsze to wiedzieć, kim się jest. I iść po swoje, nie zastanawiając się, co inni o tym myślą. Niczego nie żałuję, ale dodałabym sobie odwagi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.