„Biały Lotos” Mike’a White’a zgarnął aż 10 statuetek Emmy. Teraz serial HBO Max powraca z drugim sezonem. Jego bohaterowie – przedstawiciele jednego procenta najbogatszych – spędzają urlop pod słońcem Sycylii. Zdrady, złośliwości, zbrodnie – tu wszystkie grzechy popełnia się z wdziękiem.
– Życie jest trudne, nawet jeśli jest łatwe – mawiała jedna z głównych bohaterek „Sześć stóp pod ziemią” (2001-2005), jednego z najlepszych seriali w dorobku HBO. Świadoma swojego przywileju – biała, bogata, bezpieczna – próbowała wytłumaczyć, że życie jednego procenta, albo i promila tego procenta, też nie jest wolne od bólu, rozczarowania i straty.
Ten cytat mógłby posłużyć za motto „Białego Lotosu” Mike’a White’a, w którym piękni i bogaci znieważają się, zdradzają i zabijają. Pierwszy sezon niektórzy uznali za zjadliwą satyrę na oderwanych od rzeczywistości bogaczy, inni za niemal czułą obronę człowieczeństwa tych, których naprawdę niełatwo polubić. W drugim sezonie żądło ironii odrobinę się stępiło. I może paradoksalnie wyszło to serialowi na dobre.
Drugi sezon „Białego Lotosu”: Powrót Tanyi, czyli Jennifer Coolidge
Tym razem turyści spędzają lato w luksusowym hotelu White Lotus na Sycylii, co czyni „Biały Lotos” jeszcze ciekawszym dla europejskiego widza, który dodatkowo może pośmiać się z amerykańskiej ignorancji – nikt tu nie wie nic o jakiejkolwiek tradycji, a antyczny amfiteatr w Taorminie pełni funkcję pocztówkowego tła na równi z plażowym parasolem.
White powtarza pomysł z poprzedniego sezonu – już w pierwszej scenie dowiadujemy się, że nie wszyscy włoski tydzień przeżyli. Czyje ciało Daphne (Meghann Fahy z „Dziewczyn nad wyraz”) odnalazła w morzu? To zobaczymy dopiero w ostatnim odcinku. Śledztwo musimy więc prowadzić na własną rękę, a jak to w klasycznym kryminale w klimacie Agathy Christie bywa, podejrzanym może być każdy. Każdy ma tu motyw, każdy jest wystarczająco zdesperowany i mimo pozorów spełnienia, na tyle nieszczęśliwy, by nie przejmować się konsekwencjami.
Daphne – piękna żona młodego bogacza – przyleciała do Włoch z mężem, Cameronem (Theo James), samcem alfa, lekko tylko oświeconym neandertalczykiem, który z jednej strony słucha małżonki we wszystkim, a z drugiej, oczywiście, puszcza ją kantem. Babcockowie zaprosili na Sycylię jego przyjaciela ze studiów, Ethana Spillera (Will Sharpe), nerda, który dopiero niedawno się dorobił, i jego żonę, prawniczkę mizantropkę Harper (Aubrey Plaza grająca dorosłą wersję April z „Parks and Recreation”). Od pierwszego toastu prosecco wiadomo, że swinging wisi tu w powietrzu. A jeśli nie seks, to zbrodnia.
Ten sam turnus wybrali mężczyźni z rodziny Di Grasso. Cytujący „Ojca chrzestnego” dziadek (F. Murray Abraham, czyli Salieri z „Amadeusza”) po śmierci żony pragnie odnaleźć swoje sycylijskie korzenie. Jego syn (Michael Imperioli) po tacie odziedziczył skłonność do zdrady, ale w przeciwieństwie do niego nie potrafi się dobrze ukrywać, więc jego małżeństwo się rozpada. Najmłodszy z rodu – naiwny i niewinny Albie (Adam DiMarco) poprzysiągł sobie, że nie będzie taki jak dziadek i ojciec. Chce traktować kobiety z szacunkiem, uciec od toksycznej męskości, zawsze uzyskiwać zgodę. Dziwi się, dlaczego kobiety deklarują, że szukają przyzwoitych mężczyzn, po czym zakochują się w draniach.
Na wakacjach Albie zaprzyjaźni się z Portią (Haley Lu Richardson), nową asystentką ulubienicy publiczności, jedynej bohaterki obu sezonów „Białego Lotosu”, Tanyi (Jennifer Coolidge), znów bezskutecznie poszukującej miłości.
„Biały Lotos”: Słodko-gorzka diagnoza społeczna
Miłość, męskość i miliony to wiodące tematy „Białego Lotosu”. W miłość nikt tu nie wierzy – w jednych małżeństwach brakuje seksu, w innych szczerości, jedne związki są oparte na porozumieniu, inne na przemilczeniu, jedne relacje niezdrowe są na pozór, inne gniją od środka. Słuchając rozmów bohaterów o złości, zazdrości i zdradzie, czujemy się, jakbyśmy podsłuchiwali znajomych w najintymniejszych chwilach. Bardzo chcemy zatkać uszy, a jednocześnie nie chcemy uronić ani słowa. White pokazuje najniższe, a jednocześnie najbardziej ludzkie instynkty. Ujawnia grzechy – to, że chcemy czuć się lepsi od innych, wytyka błędy – to, że obgadujemy przyjaciół za ich plecami, obnaża lęki – to, że nie jesteśmy dość dobrzy.
Jednocześnie w swoim serialu opowiada o skali mikro i makro. Wewnętrzne zmagania są odbiciem problemów społecznych i odwrotnie. Bohaterowie nie potrafią się wyciszyć, bo nie pozwala im na to sytuacja na świecie (niezależnie od tego, czy rezygnują ze śledzenia wiadomości jak Babcockowie, czy czytają wszystko, co wpadnie im w ręce, jak potępiający ich za obojętność Spillerowie). I sytuacja na świecie – kryzys klimatyczny, nierówności społeczne, wojny – popycha ich do nieodpowiedzialnych decyzji. Skoro to już koniec, to przecież nie mamy nic do stracenia? Skoro wszystko przegrane, to dlaczego by nie ugrać jak najwięcej dla siebie? Skoro idziemy na dno, to dlaczego by nie zatańczyć na balu na Titanicu? W trochę podobnym, choć jeszcze dalece bardziej okrutnym tonie, Ruben Östlund nakręcił canneńskiego zwycięzcę, „W trójkącie”. White nie przymyka oczu na dziwactwa klasy próżniaczej, ale daje jej szansę na odkupienie. Jeśli chłopcy nauczą się na błędach poprzednich pokoleń i wypracują nowy model męskości, jeśli małżeństwa nauczą się, że związek to nie power play, lecz partnerstwo, jeśli kobiety nauczą się prawdziwego siostrzeństwa, to może coś się zmieni. „Biały Lotos” nie daje jednak zbyt wiele nadziei.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.