Znaleziono 0 artykułów
28.11.2024
Artykuł partnerski

Wellbeing bez kompromisów

28.11.2024
Fot. Pucia Sulej

Twórczynie wellbeingowego kolektywu Projekt Selflove wiedzą, jak ważne jest znalezienie chwili dla siebie w intensywnym dniu. Podczas wyjazdów, które stały się sercem inicjatywy, oraz pop-upowych eventów pokazują, że self-care to nie luksus, ale coś, na co zasługuje każda z nas. Choć mają już na swoim koncie wyjątkowe wydarzenia, jak Dziewczyńskie Kolonie nad Bałtykiem czy zajęcia z jogi w Pałacu Kultury i Nauki, wciąż zaskakują nowymi pomysłami. Siostry Aleksandra i Zosia Jędrzejewskie tworzą przestrzeń, w której uczestniczki mogą zwolnić i skupić się na sobie. 

Czym jest dla was self-care? Jakie rytuały praktykujecie na co dzień? 

Aleksandra Jędrzejewska: Dla mnie self-care to przede wszystkim słuchanie swojego ciała i swoich potrzeb. Staram się szukać dróg, które pomogą mi zadbać o ciało i o głowę, bo jak wiemy, to jeden rozłączny system, który powinien działać razem, w harmonii. Najważniejszą formą self-care, którą stosuję na co dzień, jest cisza. Jestem dosyć zabieganą osobą, bardzo dużo czasu w ciągu dnia spędzam w otoczeniu różnorodnych dzięków, więc kiedy tylko mam możliwość, przebywam w ciszy. W domu nie włączam podcastów, audiobooków czy telewizora, daję sobie chwilę uziemienia. Oprócz tego stale towarzyszą mi standardowe metody, czyli joga oraz pilates. Regularna aktywność fizyczna pomaga mi ukoić układ nerwowy. Jak również sen – wydaje mi się, że dbanie o higienę snu jest nieodłączną częścią dbania o siebie. Jeśli nasz rytm jest zaburzony, to wiele rzeczy przestaje działać w organizmie, więc ważne jest, żeby nie myśleć o śnie jak o marnotrawstwie czasu. 

Zosia Jędrzejewska: U mnie jest podobnie, staram się słuchać swojego ciała i tego, co mi podpowiada. Dla mnie self-care to może być czytanie książki, obejrzenie czegoś fajnego, sen, muzyka. Z aktywnością fizyczną jest różnie. Jak tylko mam możliwość, chodzę na jogę, najczęściej razem z Olą. Samo przebywanie z ludźmi, których lubię, w środowisku, w którym czuję się dobrze, jest dla mnie dbaniem o siebie. Oczywiście celebruję również codzienne rytuały. Jest to np. herbata, którą kocham, i pora na herbatę w ciągu dnia jest dla mnie bardzo ważna. Staram się wstawać wcześnie, bo najbardziej nie lubię działać w stresie od rana, ale to nie zawsze wychodzi i daję sobie na to przyzwolenie. 

A.J.: Wydaje mi się, że u nas są dwa różne światy. Mój jest taki bardzo schematyczny. Wiem, że muszę rano wstać, mieć czas na codzienne rytuały, pójść na trening kilka razy w tygodniu, a u Zosi wszystko jest takie płynne. Jeśli nie ma na coś ochoty, to po prostu tego nie robi. Zosia pod tym względem jest zdecydowanie bardziej spontaniczna i luźna. 

Fot. Pucia Sulej

Wróćmy teraz do waszych początków. Co was zainspirowało do stworzenia tego projektu? Na którym etapie połączyłyście siostrzane siły?

A.J.: Projekt zaczynałam z moją ówczesną wspólniczką. Ona z wykształcenia jest dietetykiem, a ja fizjoterapeutą. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak wiele problemów z ciałem wynika nie z tego, że coś faktycznie się stało, tylko z psychosomatyki. Tak naprawdę ciało woła o pomoc, bo cały organizm jest przeciążony i sygnalizuje nam to różnymi dolegliwościami bólowymi. Pojawiła się w naszych głowach chęć edukowania kobiet. Jednak polecenie komuś, żeby przyjrzał się temu, jak się czuje, co czuje ciało, nie jest wystarczające. Chciałyśmy podzielić się sposobami, które pomagają zadbać o głowę w praktyce, stworzyć idealne warunki do regeneracji i poznania narzędzi, które są bezpieczne i sprawdzone przez nas. W trakcie naszych wyjazdów pokazujemy dziewczynom, co można, i mamy nadzieję, że zostaje to z nimi na dłużej. Od początku chciałyśmy organizować wyjazdy, które będą przeciwieństwem typowo jogowych, podczas których czasem mogła dominować dyscyplina i detoks. Staramy się tworzyć strefę komfortu, w której dziewczyny mogą poczuć się zaopiekowane. Ze względu na moją przeprowadzkę do Warszawy nasze drogi się rozeszły i wtedy oficjalnie dołączyła do mnie Zosia. Od trzech lat jako siostry współtworzymy Projekt Selflove, co okazało się bardzo naturalne, bo razem się wychowałyśmy, mamy podobne poczucie estetyki i podobnie patrzymy na świat. 

Fot. Pucia Sulej

Zawsze zabieracie na wyjazdy inspirujące osoby. Czym kierujecie się przy ich wyborze? Co was inspiruje? 

Z.J.: Jeśli chodzi o joginki, to zawsze wybieramy sprawdzone osoby, u których byłyśmy już na zajęciach. To dosyć małe środowisko, dziewczyny znają się między sobą, więc często jest też tak, że z polecenia poznajemy kolejną joginkę, idziemy do niej na zajęcia i zapraszamy ją na wyjazd. Mamy już całkiem spore grono dziewczyn od jogi. Każda z nich prowadzi zajęcia w trochę innym stylu, więc zawsze przed wyjazdem zastanawiamy się, która najbardziej będzie pasować do danego projektu. Podobnie jest z warsztatami. Na przykład Ada, która prowadziła warsztaty kaligrafii podczas ostatniego, jesiennego wyjazdu, była uczestniczką zeszłorocznych kolonii. Zaprosiła nas wtedy na zajęcia, bardzo nam się spodobało i stwierdziłyśmy, że warto pokazać kaligrafię innym. 

A.J.: Nigdy nie ryzykujemy z osobami, które zapraszamy na wyjazdy. Zależy nam na tym, żebyśmy wszyscy współpracowali ze sobą, żeby wspólnie tworzyć fajną atmosferę. Instruktorki są też częścią wyjazdów. Razem jemy posiłki, spędzamy czas. Dzięki temu stworzyłyśmy już takie nasze grono znajomych, koleżanek, ludzi zebranych wokół tego projektu. 

Z.J.: Dzięki temu na jodze spotykamy uczestniczki, które były z nami na wyjeździe i którym dane zajęcia tak się spodobały, że zaczęły chodzić do konkretnej joginki. To bardzo miłe. 

Jak rozwinął się wasz projekt na przestrzeni lat? 

A.J.: Zaczynałyśmy od wyjazdów i eventów, a aktualnie realizujemy również projekty dla firm, trochę jak mała, wellbeingowa agencja eventowa. 

Z.J.: Mamy określoną estetykę i często firmy odzywają się do nas z prośbą o zorganizowanie eventu lub wyjazdu właśnie w tym klimacie. 

A.J.: Dzięki temu możemy działać w zgodzie ze sobą. Mamy bardzo dużo pomysłów, więc kiedy odzywa się do nas jakaś marka, że chciałaby stworzyć wyjazd w duchu self-care, to po prostu my siadamy, robimy burzę mózgów i wychodzą z tego bardzo wartościowe rzeczy. Myślę, że kluczowe w naszym przypadku jest to, że to nigdy nie była – i mam nadzieję, że nigdy nie będzie – nasza główna praca. Daje nam to ogromną swobodę w tym, żeby działać po swojemu.

Fot. Pucia Sulej

Oprócz Dziewczyńskich Kolonii organizujecie lokalne wydarzenia w Warszawie. Gdzie można was spotkać? 

Z.J.: Najczęściej są to zajęcia jogi, które staramy się łączyć z czymś dodatkowym. Odbywały się już wydarzenia takie jak joga i brunch, joga w immersyjnej przestrzeni w Art Box, czy joga połączona z nauką gry w tenisa.

A.J.: W Warszawie działamy jako pop-upowe studio jogi, jednak zawsze jest to coś więcej niż tylko ćwiczenia. Joga w pięknej przestrzeni albo z widokiem na wspaniałą panoramę Warszawy. Miałyśmy jedno wymarzone miejsce eventowe – Pałac Kultury, w którym udało nam się zrobić event w zeszłym roku. Te lokalne wydarzenia staramy się dostosowywać do okresu, pory roku. W sezonie letnim obstawiamy dachy wieżowców, miejsca z pięknymi widokami na Warszawę albo „Kalimę”, barkę z piaskiem na Wiśle. Natomiast gdy sezon plenerowy się skończy, szukamy miejsc, które nadal są spektakularne, ale pod dachem. 

Jakie są wasze marzenia? W kontekście planów na przyszłość, tę krótszą i trochę dalszą.

A.J.: Chyba najbardziej zależy nam na tym, żebyśmy dalej mogły działać autentycznie i w zgodzie ze sobą. Czerpiemy ogromną radość z rozwijania tego projektu i cieszy nas, że tyle dziewczyn ma ochotę uczestniczyć w naszych wydarzeniach i wyjazdach. Zwłaszcza, że nie sądziłyśmy, że zajawka robiona po godzinach pracy przybierze taką formę i czasem aż trudno uwierzyć, z jakimi partnerami możemy współpracować.

A plany? Kochamy podróżować i chciałybyśmy w przyszłości zorganizować Dziewczyńskie Kolonie poza Polską. Marzy się nam zabranie grupy uczestniczek na łapanie fal w Maroko czy Portugalii.

Wiktoria Melaniuk
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Wellbeing bez kompromisów
Proszę czekać..
Zamknij