Czym jest smellbeing, dlaczego w życiu warto praktykować smell walk i jak działa „efekt magdalenki” Prousta? Niezbadanym wciąż zmysłem węchu i woniami, w których żyjemy na co dzień (nie zawsze przyjemnymi), zajęły się Katarzyna Białousz i Anna Budyńska, które niezwykłą podróż po Europie opisały w książce „Ach, zapach!”.
Gdy wzięłam do ręki wasz album, byłam pewna, że czeka mnie perfumiarska – a co za tym idzie – dosyć abstrakcyjna podróż po nutach, akordach i olfaktorycznych kompozycjach. Skąd pomysł, by zająć się tematem zapachów, w których żyjemy?
Katarzyna Białousz: Są takie tematy, które wydają się nam bardzo bliskie, ale są nieoczywiste. Węch to jeden z zaledwie pięciu zmysłów i każdy niby o nim wszystko wie. No właśnie – „niby”. Ten temat fascynował mnie od lat. W 2013 r. z mojej inicjatywy powstała w warszawskim Centrum Nauki Kopernik pierwsza zapachowa wystawa w ramach współpracy Francji, Polski i Niemiec. Powstał do niej też katalog, ale wciąż czułam niedosyt.
Anna Budyńska: W moim przypadku temat zapachów był i jest idealną odskocznią oraz wytchnieniem. Pracuję w mediach i bardzo dużo czasu spędzam przy biurku. Zapachy poprowadziły mnie do przyrody, ludzi i miejsc, do których nigdy bym inaczej nie trafiła.
Ile czasu zajęły wam podróże, które pozwoliły zebrać cały materiał do albumu?
K.B.: Na podróżach, oczywiście z przerwami, spędziłyśmy letnie miesiące podczas dwóch pandemicznych lat, choć książkę zaczęłyśmy planować w zimie przed COVID-em. Ale dla chętnych są i zimowe przyjemności – na przykład zbiory cytryn we Włoszech.
Jak wyglądało zbieranie materiałów?
A.B.: To były głównie samochodowe road tripy. Najdalej udało nam się dojechać do Barcelony, po drodze były Austria, Szwajcaria, Włochy i Francja. Robiłyśmy też mniejsze wypady, np. na wrzosowiska do północnych Niemiec czy Puszczy Białowieskiej, która też była świetnym zmysłowym doświadczeniem i dowodem na to, że żeby cieszyć się zapachami, nie trzeba jechać daleko. I o tym też mówi nasza książka: zapachy są pod naszym nosem.
W pandemii dużo mówiło się o zmyśle powonienia. Musieliśmy doświadczyć anosmii, żeby docenić rolę, jaką odgrywa węch. Piszecie jednak, że wciąż nie wiemy o nim wszystkiego – to najbardziej tajemniczy ze wszystkich pięciu zmysłów.
K.B.: Zaledwie dekadę temu uznawano, że ludzki nos jest w stanie rozpoznać ok. 10 tys. zapachów. Postęp w nauce jest tak gigantyczny, że dziś wiemy już, że mowa jest nie o tysiącach, a milionach, a może nawet setkach milionów zapachów. A dopiero w 1991 r. Richard Axel i Linda Buck, nagrodzeni potem Nagrodą Nobla, odkryli mechanizm działania naszego węchu. Czyli od zaledwie paru dekad wiadomo, jak nos jest w stanie rozpoznać zapach. Takich odkryć jest mnóstwo, ale wiedza ta dopiero zaczyna docierać do mainstreamu.
„Ach, zapach!” to lekcja uważności, która uczy dostrzegania zapachu w codziennej przestrzeni. Zapach kredowego papieru i farby drukarskiej podczas lektury nigdy nie wydawał mi się tak intensywny. Czy wam, po napisaniu tej książki i zdobyciu tej całej wiedzy świat też pachnie intensywniej? A może inaczej?
A.B.: W ciągu dnia bierzemy ok. 20 tys. wdechów, więc jest to 20 tys. okazji, by coś wywąchać, zwłaszcza że przestrzenie bezzapachowe prawie nie istnieją. W zasadzie wszystko dookoła nas pachnie, co czasami może też być problematyczne, przytłaczające. Przestrzenie mogą być zaśmiecone nie tylko wizualnie, lecz także zapachami. Przykładem są niektóre hotele, recepcje czy poczekalnie, gdzie rozpylane są zapachy często po to, żeby np. przykryć woń plastiku. I te zapachy są nierzadko słodkie, intensywne i agresywne, nie zawsze dobrej jakości, czyli chemiczne. Dla mnie są one niekomfortowe.
K.B.: Świadomość otaczających nas zapachów pozwala lepiej kontrolować takie bodźce. Zarówo te negatywne – i im przeciwdziałać – ale też pozytywne. A zapachy to łatwy i dostępny sposób na poprawę nastroju. Niekoniecznie poprzez specjalistyczne produkty zapachowe, ale na przykład idąc do lasu i wdychając leśny koktajl, więc jest to też prosty i bardzo dostępny sposób, żeby zadbać o siebie. Taki smellbeing.
Zwracacie też uwagę na różnice w odbiorze konkretnego zapachu ze względu na kontekst kulturowy, podając za przykład sfermentowane jedzenie. Czy podczas tych wszystkich podróży jakaś sytuacja bądź osoba nadała nowy kontekst znanemu wam zapachowi?
K.B.: W moim przypadku była to lawenda zbierana w Alpach Nadmorskich na czterech różnych wysokościach od 1200 do 1800 m. n.p.m. przez Christophe’a Cottereau i pozyskiwany z niej olejek eteryczny, który nie ma nic wspólnego z powszechnie znanymi lawendowymi suwenirami. To jakby porównać las i choinkę Wunderbaum. Nie dziwię się, że przez stulecia lawenda zrobiła taką furorę.
A.B.: Ja zmieniłam postrzeganie zapachu benzyny po rozmowie z naszym bohaterem, Matthiasem Ebnerem, który jest ambasadorem browaru Weihenstephan we Freising. Powiedział nam, że zapach benzyny kojarzy mu się z… wakacjami, a to dlatego, że jako dziecko spędzał je u swojego dziadka i razem najpierw kosili trawę i potem czyścili kosiarkę spalinową, z której ta benzyna kapała. I stąd ten zapach kojarzy mu się jako coś przyjemnego, sentymentalnego. Obiektywnie to raczej zapach trudny i przykry, natomiast w mojej głowie od razu jest ten ciąg skojarzeń z Matthiasem, kosiarką i wakacjami.
A która ze wszystkich podróży była dla was najbardziej zaskakująca, emocjonująca, może straszna, może ciekawa albo niespodziewana?
K.B.: Najbardziej niespodziewane i intrygujące było dla mnie spotkanie z Ernesto Collado. Ernesto pracował jako aktor, pisał też swoje sztuki, aż w pewnym momencie zapadł na fantosmię – upośledzenie węchu. Czuł tylko jeden zapach, który był do tego zapachem przykrym. Własne doświadczenie skłoniło go do tego, żeby zacząć badać zapachy, odkrywać je. Udało mu się wyleczyć z tej choroby, wąchając rośliny rosnące na wybrzeżu Costa Brava, gdzie mieszka: rozmaryn, czystek, kocankę. To doświadczenie zainspirowało go do tworzenia perfum, które są zapachową emanacją krajobrazów. Z Ernesto badałyśmy zapach morza, który sam w sobie jest zadziwiającą i wspaniałą zagadką olfaktoryczną.
A.B.: Zgadzam się, Ernesto był bardzo entuzjastyczną postacią. Nie tylko wchodził do wody, lecz również kładł się na ziemię, żeby pokazać nam, jak pachną zioła, nie ma dla niego granic w eksplorowaniu zapachów.
A zapach, który okazał się największym rozczarowaniem? Oprócz tego, że w przypadku Anny były to bezwonne wrzosy…
A.B.: Pozwól mi sprostować! [śmiech]. To było tak, że jechałyśmy kilkaset kilometrów i w końcu stanęłyśmy z Kasią pośrodku tego wrzosowiska w północnych Niemczech, stoimy i nic, po prostu nic, zero aromatu. Jak to możliwe? Więc była chwila załamania, ale w momencie, kiedy wyszło słońce i zrobiło się cieplej, ten korzenno-słodki wrzosowy aromat zaczął się uwalniać.
K.B.: Dla mnie może nie tyle rozczarowaniem, co zupełnym zaskoczeniem była tuberoza. Ten zapach jest obezwładniająco słodki, ale jest w nim też niepokojąca, zwierzęca nuta. Zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie, tym bardziej że kwiaty tuberozy są malutkie. To było jedno z większych rozczarowań Maćka [Maciej Cieślak – przyp. red.], naszego fotografa, dlatego że pola tuberozy wyglądają bardzo niepozornie.
W książce odbywacie smell walk po Amsterdamie. A czym pachnie dla was Warszawa, w której mieszkacie i żyjecie na co dzień, i czy Taco Hemingway ma rację rapując, że są to szlugi i kalafiory?
K.B.: [śmiech] I to jest właśnie cudowne, że każdy ma własne zapachowe ścieżki i własne zapachowe wrażenia, chociaż oczywiście istnieją pewne wspólne mianowniki. Nie wiemy, gdzie chodzi Taco Hemingway, ale nasze warszawskie szlaki wiodą często koło Dworca Centralnego i fabryki Wedla, a więc z jednej strony to są perony i smary, z drugiej – czekolada. Dla mnie charakterystyczne na tle innych stolic jest też to, że Warszawa wiosną w wielu miejscach pachnie bzami i jaśminowcem.
A.B.: Dla mnie Warszawa pachnie okolicami Parku Skarszewskiego, w którym biegam. Szczególnie aromatyczna bywa obok fabryki Wedla. Jak mam szczęście i wiatr wieje w odpowiednią stronę, przez dłuższy czas biegnę w czekoladowej chmurze, która płynie od strony fabryki. W parku Skaryszewskim czuć teraz wspaniały zapach rozkładających się opadłych liści, słodko-tytoniowy. Jest tam też ogród różany, w którym do początku listopada kwitły róże. Odmian jest tam kilkanaście, każda róża ma nie tylko inny kształt płatków i kolor, lecz także inny zapach, więc jest to wspaniałe miejsce na trening nosa.
Na końcu wspominacie o „efekcie magdalenki” Prousta. Piszecie, że zapach jest najlepszym nośnikiem wspomnień, pozwala je zakodować, a potem przywołać w dowolnej chwili. Jak pachnie wobec tego wasze najlepsze wspomnienie z dzieciństwa?
A.B.: Nie wiem, czy najlepsze, ale na pewno najwcześniejsze wspomnienie: to zapach popielniczki. Miałam wtedy około dwóch-trzech lat, razem z rodzicami mieszkaliśmy z dziadkiem, który palił papierosy. I to, co uwielbiałam robić, to przychodzić do niego do pokoju i dmuchać w popielniczkę, która stała obok jego łóżka. Uważałam to za świetną zabawę, więc bardzo często to robiłam, oczywiście ku zgrozie reszty domowników. I nawet kiedy teraz o tym mówię, pamiętam, wręcz czuję nie sam zapach wypalanego papierosa, ale właśnie tej popielniczki przy łóżku.
K.B.: Obie mamy mało romantyczne wspomnienia, bo z kolei moim ukochanym zapachem, kojarzącym się z wolnością, dzieciństwem i beztroską, jest zapach liści łopianu. Dosyć wytrawny, wręcz cierpki, roślinny. Łopian rósł przy górskim strumyku w miejscowości Zawoja w południowej Polsce, dokąd w dzieciństwie co roku wyjeżdżałam na wakacje. Najlepszą zabawą było oczywiście wyrywanie tych gigantycznych liści łopianu i robienie z nich różnych części naszej garderoby – albo to były kapelusze, albo jakieś pelerynki. Ich zapachy były tak szalenie intensywne, że do dzisiaj je czuję. Dla mnie to najlepszy sposób na teleportację do beztroskich chwil.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.