Znaleziono 0 artykułów
26.02.2023

Ukraińcy rok po wybuchu wojny na pełną skalę: Duma i złość

Fot. Getty Images

Czasami jak przyjeżdża się do takiego miejsca, które jest bardzo doświadczone konfliktem zbrojnym, właśnie jak Bachmut czy Siewierodonieck, to ma się poczucie, że ci ludzie są ze stali – mówi reporter Paweł Pieniążek, autor wydanej właśnie książki „Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji”.

„Mąż ogolił się i powiedział:
– Idę.
– Jesteś pewien? – pyta Tetiana.
Wiedziała, że to formalność, bo rozmawiali o tym wielokrotnie.
– Tak – stwierdził.
Więcej nie dopytywała. Razem pojechali na komisję poborową”. Poranek 24 lutego 2022 roku, opisany przez Pawła Pieniążka w jego najnowszej reporterskiej książce „Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji”, w wielu ukraińskich domach wyglądał podobnie do tego u czterdziestotrzyletniej Tetiany Chimon i jej męża.

– Zaangażowanie obywatelskie od samego początku inwazji na pełną skalę było gigantyczne, a wojna w Ukrainie to prawdopodobnie przykład największego współcześnie zaangażowania społeczeństwa w walkę i obronę kraju – mówi reporter Paweł Pieniążek. – To coś zupełnie innego, niż widziałem w trakcie innych konfliktów, podczas których pracowałem: w Syrii, Iraku czy Afganistanie. Dzięki gigantycznej liczbie ochotników, którzy byli gotowi oddać życie za swój kraj – w wielu miastach Ukrainy ustawiły się ogromne kolejki chcących zaciągnąć się do wojska, i ogromnej liczbie osób, które od razu zaczęły pomagać żołnierzom – dostarczać jedzenie, kupować leki czy po prostu przynosić na posterunek ciepłą herbatę, jak robiła jedna z kobiet, które spotkałem w Kijowie, Rosjanie trafili na opór, którego się nie spodziewali – tłumaczy. Opowiada, jak w pierwszych dniach wojny na pełną skalę, kiedy pojedyncze rosyjskie pojazdy wjeżdżały na podwórka w Charkowie czy Kijowie, to były przez cywilów obrzucane koktajlami Mołotowa i ostrzeliwane. – Chersoń protestował od samego początku, jak tylko Rosjanie weszli do miasta. W wielu innych miejscowościach ludzie nie bali się wychodzić z flagami ukraińskimi do rosyjskich władz okupacyjnych, wykrzykując, żeby się wynosili. Ukraina pokazała opór, dzięki któremu nie powiódł się plan Putina, by w trzy dni zająć Kijów, a ta wojna na pełną skalę jest nierozstrzygnięta od roku i Rosjanie mierzą się z dużymi problemami.

Fot. Getty Images

Pieniążek zwraca też uwagę na fakt, o którym wiele osób dziś już nie pamięta – że przed inwazją Rosji na pełną skalę Ukraińcy mieli do swojego państwa krytyczny stosunek. – To taki paradoks, że podczas wojny wzrosło – dotychczas niskie – zaufanie do państwa. Ukraińcy, nawet jeżeli myśleli o emigracji, nawet jeśli wkurzało ich mnóstwo rzeczy w ich mieście, to byli gotowi, i wciąż są, walczyć za swój kraj – opowiada. Jak mówi Swietłana, jedna z bohaterek jego książki: „Nie czuję już strachu, tylko dumę i złość”.

Każdy pomaga, jak może

– Ten obywatelski opór to według mnie niesamowity fenomen, który w Ukrainie jest kontynuowany przynajmniej od 2013 roku, od protestów na Majdanie – rozwija swoją opowieść Pieniążek. – Na kijowskim placu Niepodległości zbudowano barykady i stworzono miasteczko namiotowe, które było niemal państwem w państwie: były ochrona, służba zdrowia, kuchnia. Powstała sieć wolontariuszy, która dbała, by niczego tam nie brakowało. W 2014 roku, kiedy rozpoczęła się wojna w Donbasie, czyli tak naprawdę aktualna wojna, tamta grupa wolontariuszy rozszerzyła kręgi. Tak powstały powiazania, które poniekąd przyczyniły się do takiego ogromnego wybuchu aktywności społecznej w 2022 roku – wyjaśnia reporter.

Kijowska restauracja Dubler razem z innymi lokalami wydawała posiłki dla potrzebujących i służb mundurowych (Fot. Paweł Pieniążek)

Po roku wolontariusze wciąż w Ukrainie działają, choć nieraz w innej formie. – Zmieniła się specyfika i dynamika pomocy, bo nie jest już aż tak masowa, lecz bardziej konkretna, precyzyjna. Są też inne potrzeby. W pierwszych dniach wojny pełnoskalowej armia zwiększyła się kilkukrotnie, więc problemy były ze wszystkim: z mundurami, z wyposażeniem, z jedzeniem. Pierwsze dni były trudne, ale państwowe wsparcie zaczęło działać, żołnierze dostają wszystko w miarę regularnie – opowiada Pieniążek. – Część pomagających osób odpadła, a wiele z tych, które wciąż to robią, zaczęło też do pewnego stopnia dzielić swoje życie i pomagają na przykład na pół etatu, bo wróciły do pracy. Największym problemem jest tak naprawdę podtrzymywanie pomocy dla wojskowych, bo ze środków zagranicznych zazwyczaj nie można tego robić – pieniądze, które są otrzymywane z grantów, muszą być przeznaczone na pomoc cywilną. A na przykład w samym Charkowie ludzie potrzebują pomocy w znacznie mniejszym stopniu, bo działają sklepy, można znaleźć pracę, a wojna toczy się nieco dalej, na obrzeżach obwodu charkowskiego, więc tam i na wojskowych skupia się pomoc – wyjaśnia, dodając jednocześnie, że w takich miastach jak Bachmut ludność cywilna i żołnierze cały czas opierają się głównie na pomocy wolontariuszy.

Dwanaście miesięcy wojny niemożliwej

Gdy Tetianę z Charkowa pytano w lutym 2022 roku, czy się spakowała lub zrobiła zapasy na wypadek rosyjskiej inwazji, odpowiadała, że „to XXI wiek, taka wojna jest niemożliwa”. Katerynie, innej bohaterce „Oporu” Pieniążka, „trudno było uwierzyć, że wojna może wybuchnąć, gdy na zewnątrz jest tak cudnie”. Gdy ze znajomymi wyjeżdżali z miasta, po tym jak rosyjskie czołgi przekroczyły ukraińską granicę, podtrzymywali się wzajemnie na duchu i umówili, że płaczą po kolei, bo jeśli będą rozpaczać wszyscy naraz, nigdzie nie dojadą. Po roku okazuje się, że świat się nie skończył, życie toczy się dalej.

Tetiana Hołubowa zajmuje się pomocą dla mieszkańców Charkowa. Noce często spędza w piwnicy (Fot. Paweł Pieniążek)

– To jest ten paradoks, że Ukraińcy żyją w rzeczywistości wojennej od 2014 roku, ale przez osiem lat ta wojna był zregionalizowana i dla wielu z nich jakby nie istniała. Do części osób dotarło w 2022 roku, że brak wcześniejszego zaangażowania, żeby przyspieszyć jej zakończenie, był poniekąd powodem, że ona działa się w 2022 roku. Teraz wojna znowu się regionalizuje – ofensywa Kijowa raczej się teraz nie zapowiada i wygląda na to, że rosyjskie działania będą wzmocnieniem ataków na Donbasie i obwodzie zaporoskim, czyli głównie będą to walki na wschodzie kraju. To też powoduje, że życie w Kijowie trwa, wydawałoby się, normalnie. Zagrożenie oczywiście jest, bo są ataki rakietowe i wszystko się może wydarzyć w każdej chwili, ale jest to bardziej poczucie zagrożenia – opowiada Pieniążek.

Ale perspektywy Ukraińców są różne. – W Kijowie jest trochę łatwiej przywyknąć do wojny, bo co innego żyć w podwyższonym ryzyku, a co innego żyć w takich miejscach, gdzie wojna toczy się w najgorszej odsłonie, jak w Bachmucie. To jest najdłuższa bitwa tej wojny. Jak się jest na miejscu, to widzi się ludzi, którzy zostali, jakieś 6 tysięcy osób z 80 tysięcy mieszkańców, którzy są naprawdę wykończeni. Codziennie muszą chodzić po drewno, po wodę, po pomoc humanitarną, a każde wyjście do takiego miejsca jest ogromnym ryzykiem i każde może się skończyć śmiercią, bo walki tam nie ustają – tłumaczy Pieniążek.

Fot. Getty Images

Są więc Ukraińcy, którzy trwają w takiej sytuacji. – Jak się miesiącami siedzi pod ostrzałem, to on robi na tobie zupełnie inne wrażenie. Możliwość adaptacji to jedna z najbardziej wyróżniających człowieka zdolności, więc ludzie przyzwyczają się do takich warunków. Nie są to oczywiście realia, do których należy przywyknąć, ale się da. To, co jednego dnia wydaje się najstraszniejsze na świecie, bo gdzieś usłyszałeś wybuch, to potem, jak ci świszczy rakieta nad głową, to już się nie boisz, bo rozpoznajesz te dźwięki i rozumiesz, że leci gdzieś dalej – mówi reporter. – Czasami jak przyjeżdża się do takiego miejsca, które jest bardzo doświadczone konfliktem zbrojnym, właśnie jak Bachmut czy jak Siewierodonieck, który opisuję w książce, to ma się poczucie, że ci ludzie są ze stali.

Kiedy wojna się skończy

Do Ukrainy Pieniążek jeździ od lat i jak mówi, były momenty, kiedy myślał, że w Kijowie zna więcej ludzi niż w rodzinnej Warszawie. Perspektywa, że Kijów może już nie być taki, jaki znałem, była w pierwszych dniach wojny na pełną skalę bardzo trudna dla mnie osobiście – przyznaje. Ale choć w „Oporze” bohaterstwa jest sporo, patosu – wcale. Pieniążek skupia się na człowieku, pokazuje, z czym zmaga się każdego dnia, opisuje codzienność wojny i to, jak czeka się na jej koniec.

Paweł Pieniążek (Fot. Kuba Celej)

– Niezależnie od tego, czy ktoś wyjechał, czy został w Ukrainie, to ludzie, gdy wyobrażają sobie, co zrobią, gdy wojna się skończy, najczęściej mówią, że pojadą do swojej rodziny i bliskich, obejmą się, porozmawiają, razem zjedzą. Bardzo proste rzeczy. Mnie chyba najbardziej wzruszyło, jak jeden z kijowian powiedział, że jak przyjedzie jego córka, to zabierze ją na barszcz na Andrijiwskij Uzwiz, znaną i zarazem historyczną ulicę w Kijowie – opowiada Pieniążek. – Z kolei jedna kobieta z Kijowa powiedziała mi, że bardzo by chciała, jak skończy się wojna, wracać samolotem do domu. Nie chodzi o to, żeby dokądś pojechać, tylko żeby wrócić. Kiedy samolot podchodzi do lądowania i ona widzi Kijów, to czuje, że jest w domu. Rzeczy, na które często nie zwracamy uwagi w codziennym życiu, kiedy ktoś nam nagle je odbiera, stają się wyjątkowo ważne.

Książka Pawła Pieniążka „Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji” ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Fot. Laura Bielak
Katarzyna Rycko
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Ukraińcy rok po wybuchu wojny na pełną skalę: Duma i złość
Proszę czekać..
Zamknij