Serce biło mi tak mocno, że myślałam, że jego dudnienie będzie słychać w odbiornikach – śmieje się Gabi Drzewiecka, opowiadając o pierwszym wejściu na antenę po blisko trzyletniej przerwie. Dziennikarka muzyczna wraca ze swoją autorską audycją „Gabinet dźwięku” do radia Chillizet. Rozmawiamy z nią o blaskach i cieniach pracy w mediach, dzieciństwie w Indonezji i o tym, dlaczego czasem po prostu wystarczy zapytać.
– Mam wielki sentyment do lat 90. – mówi Gabi Drzewiecka, która na spotkanie przychodzi w T-shircie z logo zespołu TLC. – Wygląda, jakby był żywcem wyjęty z tamtych lat, ale prawdą jest, że kupiłam go niedawno. Czasy TLC dobrze pamiętam z dzieciństwa. MTV grało wtedy dużo muzyki i było oknem na świat popkultury. Nie zapomnę, jak w 1993 r. po raz pierwszy zobaczyłam teledysk do piosenki „Runaway Train” Soul Asylum. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Muzycy pokazali w nim zdjęcia zaginionych osób – przypomina wideoklip, dzięki któremu udało się odnaleźć 25 z 36 poszukiwanych osób. Gabi Drzewiecka nie zatapia się jednak wyłącznie w sentymencie do lat 90. Jej zmysły wyostrzone są na nowości. – Wykonuję pracę dla tych, którzy chcieliby poznać nową muzykę, ale nie mają na takie poszukiwania czasu. Godzinami szperam i wyszukuję perełki w czeluściach internetu.
„Tęsknię za radiem i kiedyś na pewno do niego wrócę” – to słowa, które przewijają się w wywiadach, których udzieliłaś. Ostatnie trzy lata skupiałaś się na karierze telewizyjnej. Na ile było to czekanie na telefon i odpowiedni moment, by przed radiowy mikrofon wrócić, a na ile sama do tego dążyłaś?
Myślę, że to było połączenie tych dwóch elementów. Kocham radio i wiedziałam, że muszę do niego wrócić. Ten rodzaj pracy ma w sobie coś magicznego. Uwielbiam wynajdywać i wybierać utwory. W trakcie tej przerwy brakowało mi miejsca, w którym mogłabym się nimi dzielić. Wrzucanie piosenek na Instagram mi nie wystarczało. Wiem, że niektórzy robią playlisty na platformach streamingowych, ale to też nie to samo, co granie na żywo. Czułam, że bez odpowiedniego komentarza mija się to z celem. Autorska audycja „Gabinet dźwięku” jest moim ukochanym dzieckiem. Uwielbiam moich słuchaczy i mam z nimi stały kontakt przez media społecznościowe. To bardzo zaangażowana i kochająca muzykę grupa ludzi.
Co czułaś, kiedy po raz pierwszy od trzech lat usiadłaś przed radiowym mikrofonem?
Byłam tak podekscytowana i zestresowana, że jak włączyłam mikrofon przed pierwszym wejściem antenowym, serce biło mi na tyle mocno, że myślałam, że zaraz wyskoczy. Obawiałam się, że jego dudnienie będzie słychać w odbiornikach (śmiech). Trudno było mi opanować głos, bo nie mogłam złapać oddechu. To było dla mnie bardzo emocjonalne. Gdy dostałam pierwsze reakcje i wiadomości od słuchaczy, którzy na bieżąco komentowali puszczane przeze mnie utwory, poczułam, że żyję. To jest właśnie to, co kocham najbardziej.
Przeprowadzałaś wywiady z topowymi muzykami, jak Sting, Jack White czy Bryan Adams. Czy któraś z tych rozmów szczególnie zapadła ci w pamięć?
Jack White jest wspaniałym człowiekiem. To typ gentlemana. Sting to też facet o wielkiej klasie, a Bryan to osoba o wielu twarzach. Świetnie rozmawiało mi się też z Shirley Manson z zespołu Garbage i Edem Sheeranem, który jest niezwykle uroczy. Jednym z wywiadów, które najmilej wspominam, to na pewno ten z Finneasem O’Connellem, bratem Billie Eilish. Na długo w pamięci pozostanie mi spotkanie z Carlosem Santaną. Było pełne emocji i niezwykle inspirujące.
A kto jeszcze jest na twojej liście? Z kim chciałabyś przeprowadzić wywiad?
Zawsze był to Marilyn Manson, którego plakaty wisiały na ścianach mojego nastoletniego pokoju. W kontekście ostatnich wydarzeń i zarzutów, musiałam jednak zredefiniować swoje pragnienia. Chociaż z drugiej strony, może właśnie byłaby to okazja, by go z tym skonfrontować? Lista nazwisk jest długa, ale na pewno chętnie porozmawiałabym też z Nasem, Eminemem, Pharrellem Williamsem, Axlem Rose’em, Anthonym Kiedisem czy też z Brandonem Boydem.
Wychowałaś się po części w Indonezji. Jak twoja rodzina tam trafiła i jaki miało to na ciebie wpływ?
Z rodziną wyjechaliśmy tam na placówkę. Mój ojciec pracował jako radca handlowy przy polskiej ambasadzie. Mieszkałam tam przez cztery lata, między trzecim a siódmym rokiem życia, na amerykańskim osiedlu. W Indonezji chodziłam do przedszkola i zaczęłam szkołę. To były dla mnie różowe lata. Nie tylko dlatego, że ten kraj jest po prostu obłędnie piękny, lecz także ze względu na ludzi, kontakt z językiem i panującą tam wielokulturowość. Pamiętam to zderzenie, kiedy wróciłam do Polski i wszystko wyglądało tu zupełnie inaczej. Dopiero po trzydziestce zrozumiałam, na czym polegała ta różnica. Tam na wywiadówce rodzice słyszeli o tym, z czym masz problem, ale też o tym, jakie są twoje mocne strony. Nauczyciele odczytywali twoje pasje, by pomóc ci rozwijać się w kierunku, który będzie odpowiedni. W polskiej szkole, do której trafiłam, podkreślało się zazwyczaj to, z czym sobie nie radzisz. To burzy pewność siebie.
Musiałaś się jej nauczyć na nowo?
Tak, musiałam ją sobie znowu wypracować. Byłam bardzo pewnym siebie dzieckiem, ale po powrocie do Polski zaczęłam wątpić w siebie i swoje umiejętności. Długo zajęło mi, by ponownie poukładać sobie w głowie pewne kwestie. Pewność siebie to coś, co zdecydowanie można w sobie wypracować. Nie trzeba się z nią urodzić.
Jakie jest twoje najmilsze wspomnienie z Indonezji?
Pamiętam, jak stałam przed naszym domem, kiedy z nieba spadła potworna ulewa. To była pora deszczowa. Rozłożyłam ręce i pozwoliłam wodzie po mnie spływać. Ta ściana deszczu była prawdziwą przyjemnością, bo wciąż było upalnie, a słońce mocno prażyło.
To tam zrodziła się twoja miłość do muzyki? Kiedy zrozumiałaś, że to może być twój zawód?
Muzyka zawsze mi towarzyszyła. Podobnie pewnie jak wielu osobom. Pamiętam, jak z innymi dzieciakami siedzieliśmy w osiedlowym basenie w Indonezji, a w pobliskim barze w telewizji leciało MTV. Świat muzyki i teledysków czarował. To, że może to być moim zawodem, zrozumiałam dopiero później, na studiach. Wcześniej myślałam, że będę projektantką mody, ale przeszkodą okazał się brak umiejętności szycia i rysowania, czyli tego, co jest raczej niezbędne w tym zawodzie (śmiech). Zauważyłam jednak, że muzyki słuchałam w inny sposób niż reszta moich znajomych. Od początku chciałam o danym zespole czy muzyku dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe. Uwielbiałam szperać, czytać, dowiadywać się. Szukałam informacji w gazetach muzycznych. Najciekawsze rzeczy wycinałam i wklejałam do segregatorów i zeszytów. Od zawsze uwielbiałam też robić playlisty. W liceum dręczyłam znajomych, którzy mieli nagrywarki, by pomogli mi wypalić własne składanki.
To prawda, że aby dostać się do telewizji, wystarczyło napisać jednego e-maila?
Choć niektórzy w to nie wierzą, właśnie tak było. Na stronie kanału 4fun.tv znalazłam kontakt do dyrektora produkcji i wysłałam do niego e-maila, w którym napisałam, że chciałabym pracować przy programach muzycznych. Nie miałam żadnego doświadczenia, więc podkreśliłam to, co moim zdaniem było moim największym atutem, czyli biegła znajomość języka angielskiego. Kilka dni później dostałam zaproszenie na casting, który mówiąc w wielkim skrócie, wygrałam. E-mail wciąż jest w mojej skrzynce. Czasami wystarczy po prostu wziąć sprawy w swoje ręce i zapytać.
W dziennikarstwie są dwie szkoły. Niektórzy twierdzą, że do wywiadów trzeba się odpowiednio przygotować, inni wolą iść na żywioł, by wszystkiego dowiedzieć się z rozmowy. Jakie jest twoje podejście?
Nie wyobrażam sobie pójść na wywiad nieprzygotowana. Oglądam, czytam i przeglądam wszystko, co tylko znajdę na temat osoby, z którą mam przeprowadzić wywiad. Spędzam na tym kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt godzin. Moim zdaniem odpowiednie przygotowanie jest kluczowe, by przeprowadzić dobrą rozmowę. Ludzie inaczej do ciebie podchodzą, kiedy widzą, ile poświęciłaś im czasu. Dla przykładu – przed wywiadem z zespołem Tears for Fears przeczytałam powieść napisaną przez jego gitarzystę i wokalistę, Rolanda Orzabala. Czytałam ją do później nocy. Nie zdążyłam o nią zapytać, ale wiedziałam, że jeśli padnie tytuł książki, będę wiedziała, o czym Orzabal mówi. W takich momentach można zaplusować. Tak samo przygotowuję się do dziesięciominutowej rozmowy, jak do godzinnej.
Miałaś kiedyś dość tej pracy?
Samej pracy nie, bo to moja pasja. Od początku ciężko pracowałam. Wielokrotnie przeprowadzałam wywiady, np. o drugiej nad ranem, potem robiłam transkrypcję, redagowałam i gotowy materiał puszczałam na stronie internetowej. Robiłam to bez wynagrodzenia, bo była to moja inicjatywa. Zbierałam wtedy doświadczenie, które pomagało mi się rozwijać. Jeśli coś sprawiało, że miałam dość, to nie sama praca, ale ludzie, na których trafiałam na różnych etapach.
Wolisz prowadzić audycje poranne czy wieczorne?
Zdecydowanie wieczorne. Właściwie w każdym radiu jest tak, że do godziny 19 lub 20 są pasma. Wtedy playlista przygotowywana jest przez dyrektora muzycznego. To dlatego, że w ciągu dnia mamy być towarzyszem codzienności naszych słuchaczy. Dopiero wieczorem przychodzi czas na audycje autorskie, kiedy dziennikarze sami mogą wybierać, co prezentują na antenie. Dlatego w „Gabinecie dźwięku” można usłyszeć utwory bardziej dynamiczne z gatunku elektroniki, dream popu, hip-hopu, soulu czy R’n’B. Oczywiście, gram też dużo spokojnych utworów. Mój „Gabinet” jest bardzo zróżnicowany. Wieczór rządzi się swoimi prawami.
Tworząc „Gabinet dźwięku”, chciałaś, by czym się wyróżniał?
Lubię mieszać kawałki popularnych artystów z tymi zupełnie jeszcze nieznanymi. Często wyszukuję takich, którzy nagrywają swoje kawałki w domowym studiu, często nie mają jeszcze kontraktu płytowego. Czasem proszę ich o nagranie kilku słów, by puścić je na antenie. Lubię takie osobiste wstawki.
Wspominałaś o wyszukiwaniu informacji i książkach. Jaka zrobiła ostatnio na tobie wrażenie? Jaką mogłabyś polecić?
Najczęściej czytam biografie muzyków. Ostatnio wydana autobiografia Dave’a Grohla „The Storyteller” jest naprawdę genialna. Polecam również biografię Aviciiego, która napisana jest jak niezwykle wciągająca powieść. Nie ma kompletnie znaczenia, czy lubisz jego muzykę, czy nie. Lektura na pewno wyjaśnia, że to nie narkotyki zabiły tego artystę.
Jeśli słuchasz muzyki na wakacjach, potrafisz się odciąć? Nie zanotować utworu, który wydaje ci się ciekawy?
Niestety nie. Przez to, że kocham to, co robię, mocno zaciera się granica między pracą a czasem wolnym. Na wakacjach wpadam często na najlepsze pomysły. Jakiś czas temu, choć brzmi to nieco pretensjonalnie, kiedy pływałam w oceanie, przyszła mi do głowy koncepcja na nowy autorski projekt, nad którym właśnie pracuję. Mam tyle planów i marzeń, że czasem nie nadążam sama za sobą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.