Produkujemy za dużo ubrań – mówi Julie Pelipas, wieloletnia szefowa działu mody ukraińskiego „Vogue’a”, założycielka platformy Bettter, ambasadorka fundacji „No More Plastic” i panelistka tegorocznego Business Fashion Environment Summit. Rozmawiamy o zrównoważonym rozwoju.
Kiedy zrozumiałaś, że nasza planeta jest w niebezpieczeństwie?
Już jako nastolatka zwróciłam uwagę na to, jak z każdym rokiem obniżał się poziom wody w Morzu Azowskim. Na własne oczy widziałam, jak wysycha i umiera. To postępowało tak szybko i dramatyczny, że wyczułam, że dzieje się coś niedobrego. Pytałam o to moich dziadków, którzy wyjaśnili mi, jaki wpływ na morze ma jego zanieczyszczenie i jaką rolę pełnią w tym pobliskie fabryki.
W branży mody pracujesz od dwóch dekad. Jakie masz odczucia z nią związane?
Mój stosunek do branży mody zmienił się na przestrzeni lat. Na początku była to miłość absolutna – poświęcenie i pełne oddanie. Kiedy zaczynałam, modę postrzegałam w kategorii sztuki, nieustającego źródła inspiracji, niezwykłego zwierciadła odbijającego życie społeczne. Praca w „Vogue’u” była dla mnie najlepszą szkołą, ale też miejscem, w którym dokonała się we mnie transformacja. Z dość naiwnego postrzegania mody jako pięknego świata w zrozumienie, jak wielką, komercyjną jest maszyną. Byłam świadkiem tego, jak wiele kreatywnych, genialnych umysłów miało problem z wejściem i utrzymaniem się w tym, często bezwzględnym, systemie. W „Vogue’u” nauczyłam się realiów i polityki branży mody. W ostatnich czterech latach pracy w redakcji zaczęłam być realistką i podjęłam decyzje, by działać zgodnie ze sobą i swoim sumieniem. Zaczęłam wprowadzać temat zrównoważonego rozwoju na strony magazynu. Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy ten temat podnosili. Cieszę się, że miałam tak niesamowity team i przestrzeń, by tę wiedzę szerzyć.
I to wtedy wpadłaś na pomysł, by założyć Bettter?
Przez ostatnie trzy lata pracy dla ukraińskiego „Vogue’a” myślałam o alternatywnym systemie mody. W głowie zadawałam sobie pytanie, co zrobić, by wyleczyć chociaż jego część. Jako realistka wiem, że nie da się go zupełnie zmienić. W grę wchodzą za duże wpływy i pieniądze. Zawsze przerażało mnie to, jak gigantyczne są ilości deadstocku, czyli towaru, który przed wycofaniem ze sprzedaży nigdy nie był przymierzany ani noszony. Produkujemy za dużo. Sezony zmieniają się za szybko, przez co projektanci są zmuszeni pokazywać nowe kolekcje, gdy jeszcze nie sprzedali poprzednich. Wtedy zaczęłam zastanawiać się, czy naprawdę zawsze musimy zaczynać produkcję od zera? Dlaczego nie wykorzystać tych produktów, które już mamy? Wtedy zaczęłam planować i projektować platformę upcyklingową.
Miałaś wątpliwości przed wystartowaniem z własną marką?
Milion razy zadawałam sobie pytanie, czy jestem pewna, że produkt, który planuję stworzyć, jest naprawdę potrzebny. Pracując w tej branży, podróżując, poznając projektantów i masę nowych marek, zdajesz sobie sprawę z tego, jak niewielka liczba ludzi jest naprawdę utalentowana i chce wprowadzić na rynek coś świeżego i odkrywczego. Wiele z nich kieruje się chęcią zdobycia sławy czy pieniędzy, powielając istniejące już rzeczy. Często byłam tym zirytowana, miałam ochotę powiedzieć – stop! Nie róbcie tego! Dlatego wielokrotnie analizowałam i podawałam w wątpliwość własną inicjatywę. W efekcie zdecydowałam się zbudować Bettter jako platformę, nie markę modową.
Co to znaczy, że Bettter jest platformą?
W Bettter nie chodzi tylko o ubrania, ale o edukację. Naszą misją jest zmiana globalnego systemu produkcji chociaż o 20, 30 procent i popchnięcie go w kierunku upcyklingu. Wierzę w to, że zaniechanie produkcji nowej odzieży od zera i wykorzystanie tej, którą już mamy, pomogłoby w zatrzymaniu kryzysu klimatycznego. Zbudowanie Bettter w formie klasycznej marki modowej byłoby o wiele prostsze. Ale to nie była ścieżka, którą obrałam. Zdecydowałam się pójść trudniejszą. Musieliśmy stworzyć nowe systemy, technologie, opracować algorytmy. Przygotowanie Bettter zajęło lata. Ciągle eksperymentujemy i się rozwijamy. Chcemy pracować jak otwarte laboratoria dla wszystkich, którzy chcą się uczyć i sprawdzić w upcyklingu. Nigdy nie będzie więc jednego dyrektora kreatywnego marki. Nie nazywam siebie projektantką. Za Bettter stoi grupa kreatywnych umysłów, które chcą uratować wyrzucone tkaniny (w przeciwnym razie zostałyby zniszczone). Z mojej perspektywy Bettter powinno być otwartym systemem z ogólnodostępnymi danymi.
Na platformie można kupić ubrania. Przede wszystkim garnitury, z których słyniesz.
Garnitur to nasz podstawowy produkt, na co wpływ miał mój gust. Jestem wysoka i szybko zdałam sobie sprawę, że garnitur to doskonały sposób na ukrycie związanej z tym nieśmiałości. Dodaje mi pewności siebie. Konstrukcja męskiego garnituru jest niezwykle mądrze opracowana. Każdy mężczyzna w garniturze będzie wyglądać jak James Bond. Kobiece konstrukcje skupione są na tym, by podkreślić krągłości sylwetki. Podchodzą do ciała w mocno dekoracyjny sposób. To niezwykle głupie. Przez to, jeśli nie masz doskonałej sylwetki, będziesz w takim garniturze wyglądać po prostu śmiesznie. Dlatego zapożyczam męski sposób szycia i wykorzystuję go na damskich projektach.
Wspominałaś już o algorytmach. Pomagają ci nie tylko w zminimalizowaniu śladu węglowego, mądrego zaplanowania wysyłek, ale też w samym projektowaniu. Na czym to polega?
Opracowane algorytmy pomagają nam dopasować garnitur do konkretnych wymiarów klientki, znaleźć odpowiednie proporcje. Komercyjny system S, M, L nie bierze pod uwagę szerokości ramion, bioder czy długości rąk. Nasz algorytm pomaga dopasować model do konkretnego typu sylwetki. Wciąż usprawniamy tę technologię.
Jeśli mówimy o upcyklingu, liczba wyprodukowanych sztuk danego modelu musi być mocno limitowana. Czy kobiety powinny się spieszyć z zakupami na waszej stronie?
Bywa, że produkujemy tylko kilka sztuk jednego projektu. Nie pracujemy z fabrykami tkanin, ale na tkaninach, które już istnieją, więc liczba jest konkretna i skończona. Niekiedy kobiety piszą do nas, że przegapiły drop i czy moglibyśmy ponownie wyprodukować daną rzecz. Niestety, nie jest to możliwe. Możemy jedynie wykorzystać algorytm danego modelu, ale stworzyć go z innej, podobnej tkaniny. Przyzwyczailiśmy się, że wszystko jest łatwo dostępne – w każdym momencie i w każdych ilościach. Trudno jest przyjąć, że kiedyś zasoby się kończą. Bolało mnie, gdy po wypuszczeniu pierwszej kolekcji „Drop 0” całość została skopiowana przez jedną z koreańskich marek. Nie robiłam wokół tego szumu, bo byliśmy małą firmą, dopiero startowaliśmy, a ja nie miałam za sobą armii prawników. Ale byłam mocno zirytowana.
Jesteś ambasadorką fundacji No More Plastic. Jakie zmiany wprowadzasz do codziennego życia, by walczyć z globalnym ociepleniem?
Zaczynam od najprostszych rzeczy, takich jak używanie wielorazowych butelek, kubków do kawy, toreb zakupowych, po większe decyzje, jak np. spędzanie wolnego czasu na oczyszczaniu najbliższego środowiska ze śmieci albo minimalizowanie podróży. A jeśli już jestem zmuszana wsiąść do samolotu, przekazuję środki na fundacje, które redukują ślad węglowy danego lotu. Mam nadzieję, że tego typu firmy będą coraz bardziej popularne. Moja koleżanka zbudowała w Ukrainie skuteczny system zarządzania odpadami, w którym za niewielkie pieniądze zmieszane śmieci poddawane są recyklingowi. Ludzie są leniwi, nie lubią zmian, ale gdyby taki system był w twoim budynku, na twoim osiedlu, nie musiałabyś się tym przejmować. Co roku spędzam wakacje na Hydrze w Grecji, gdzie jest ogromy problem z zarządzaniem odpadami. Chciałabym się z nią tam niedługo wybrać, by im pomóc.
Zależy ci na edukowaniu innych. Wykorzystujesz do tego media społecznościowe. Jaki masz do nich stosunek?
Wywodzę się z klasycznego dziennikarstwa. Pracuję w branży już dwadzieścia lat i obserwowałam, jak rozwijały i zmieniały się media w moim kraju – budowały się stacje telewizyjne, gazety i magazyny. Przeżyłam cyfrową rewolucję, gdy zaczęliśmy zaniedbywać tradycyjne media. Wiem, że dzisiaj nie da się uciec od mediów społecznościowych. Są potężnym narzędziem do przekazywania informacji, edukacji i uświadamiania innych. Nigdy nie postrzegałam moich kanałów jako elementu autopromocji, nie zabiegałam o liczbę obserwujących. Po prostu nie jestem taką osobą. Dlatego nie ubiegałam się o niebieski znaczek obok mojego nazwiska. Tego lata zrobiłam sobie kilkutygodniową przerwę od mediów społecznościowych. I szczerze mówiąc, miałam wątpliwości, czy powinnam wracać. Może lepiej większą wagę skupić na prawdziwym życiu? Mam przecież dzieci, rodzinę. Przez wojnę musieliśmy uciekać z Ukrainy, zbudować nowy dom za granicą, przyzwyczaić się do innego systemu edukacji. Ale jednak społeczna odpowiedzialność popchnęła mnie do tego, by wrócić i głośno mówić nie tylko o tym, co dzieje się w Ukrainie, ale i o ekologii. Przez treści związane z wojną moje konto było już kilkakrotnie blokowane. Denerwują mnie te algorytmy, które pozwalają botom bez ograniczeń zgłaszać moje treści i marginalizują mój przekaz. Byłam bliska utraty konta na zawsze.
Wspomniałaś o Grecji. Twoja rodzina jest z nią związana?
W Mariupolu, w którym się urodziłam i wychowywałam, żyłam w dużej greckiej społeczności. To miasto zbudowane przez Greków. Z babcią rozmawiałam w języku starogreckim, płynie we mnie starogrecka krew. Stąd też moje nazwisko i wygląd. W Mariupolu miałam swoją małą Grecję – jedliśmy, żyliśmy i uprawialiśmy ogród zgodnie z tą kulturą. Ale jestem Ukrainką i utożsamiam się z Ukrainą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.