Kasia „Effy” Sawczuk i Mattia Rosinski: Do celu z przystankami
Eteryczni, wrażliwi, swoją muzyką sięgający do najgłębszych emocji. Kasia „Effy” Sawczuk i Mattia Rosinski z zespołu BEMY, artyści młodego pokolenia, którzy na co dzień tworzą polsko-francuski związek, debiutują w nowej roli – jako bohaterowie słuchowiska „Powiedz mi to jeszcze raz” zrealizowanego dla Storytel. Nam opowiadają o wspólnym projekcie, przystankach w drodze do celu i definicji miłości.
Jakie słowa chcielibyście usłyszeć jeszcze raz w swoim życiu?
Kasia Sawczuk: Gdy byłam dzieckiem, wskakiwałam na moją mamę, a ta mówiła wtedy o mnie: „Moja małpiatka”. Więc chyba po prostu te.
A jakie słowa was wzmacniają? Wierzycie w afirmację?
K.S.: Wierzę w afirmacje. Jest taki podcast „Chodź na słówko”, który wszystkim polecam, są tam medytacje na sen. Jedną z moich ulubionych jest ta z afirmacjami szczęścia, spokoju i miłości. Myślę, że to pomaga budować wiarę w siebie. Razem z Mattią jesteśmy też fanami książki „Fenomen poranka”, w której był poruszony nie tylko temat afirmacji, lecz także wizualizacji. Ostatnio usłyszałam, że przed wejściem na scenę, kiedy się stresujesz i boisz, że zapomnisz kroków czy słów, gdy zamkniesz oczy i wyobrazisz sobie ten występ, który za chwilę ma przyjść, łatwiej uspokoisz bicie serca. Coś takiego praktykowałam teraz podczas Festiwalu w Sopocie.
Mówimy o Sopocie, a to już bardzo blisko Helu – miejscu akcji słuchowiska Storytel „Powiedz mi to jeszcze raz”, w którym zagraliście razem z Mattią. Ile z was jest w postaciach głównych bohaterów – Poli i Milo?
M.R.: W moim wypadku sporo, po pierwsze ze względu na polsko-francuskie pochodzenie – dosyć unikalną mieszankę narodowości. U Milo widzę też podobną do swojej barierę językową. To, że nie mówię w swoim ojczystym języku na co dzień, czasami bywa trudne. Są dni, kiedy idzie mi świetnie, ale są też takie, kiedy czuję się jak dukające dziecko.
Milo jest też bardziej spontaniczny od Poli – na trzy dni przed ślubem organizuje wyjazd nad morze. Czy u was w związku te energie rozkładają się podobnie?
M.R.: Oboje jesteśmy bardzo spontaniczni, ale Kasia jest tą bardziej szaloną osobą.
K.S.: To zasadnicza różnica między mną a moją bohaterką, a jeśli chodzi o podobieństwa, to równie mocno cenię moją rodzinę i bardzo liczę się z jej zdaniem. Z rodzicami mam przyjacielskie stosunki i są oni „wyborem pierwszego kontaktu”, tak jak u Poli – gdy grunt usuwa jej się spod nóg, w pierwszym odruchu dzwoni do taty. Poli nie czytam jako osoby zbliżonej do mnie, ale rozumiem, skąd biorą się nurtujące ją pytania. Obydwie dorastałyśmy na przełomie lat 90. i 2000., kiedy niby tak wiele kulturowo się w Polsce zmieniło, ale nadal najważniejsze było to, co pomyślą o nas inni. Byliśmy uczeni, że lepiej się nie wychylać, nie ryzykować, by się nie sparzyć. W takim duchu zostałam wychowana i tej potrzebnej życiowej odwagi musiałam się nauczyć sama.
Z opowiadania dowiadujemy się, że „ojciec Poli pod poczuciem humoru kryje swoje uczucia”. Wy mówicie o tym, co czujecie, wprost?
K.S.: À propos ukrywania uczuć, mam taką refleksję i jestem ciekawa perspektywy Matti – to chyba wynika z wiary katolickiej, w której jesteśmy mocno ugruntowani i w której pokutuje system kar. Gdy popełnisz błąd, ponosisz karę – musisz odpokutować. I podobnie jest z polską edukacją czy wychowaniem w polskich domach: jeśli rozmawia się o uczuciach, to w kategorii przyznawania się do błędu. Przeważa system kar.
M.R.: Moi rodzice – Polacy, którzy wyjechali do Francji – są artystami i prowadzili bardzo otwarty dom. Mieli udane życie towarzyskie, co może mieć wpływ na relacje rodzinne. Mam wrażenie, że podobnie – nie pokazywali zbyt wiele, żeby mnie i mojego brata chronić. Za to kultura francuska jest inna. Relacje między obcymi, np. znajomymi tej samej płci, mogą być bardzo bliskie. Widać to zarówno w sposobie witania się, jak i mówienia, że kocha się drugą osobę. To wszystko otwiera człowieka, uczy go bliskości, nawet fizycznej, z drugą osobą.
W „Powiedz mi to jeszcze raz” różne postacie różnie interpretują miłość. Kuba mówi, że najlepsze jest zakochiwanie się, a nie samo kochanie, tata Poli, że najważniejsze jest kochanie pomimo różnic, a Sylwia, że kochając drugą osobę, trzeba i tak stawiać siebie na pierwszym miejscu i nie spychać swoich potrzeb na dalszy plan. A jaka jest wasza definicja miłości?
K.S.: Chyba po prostu podążam za intuicją, szczerym wyznawaniem tego, co się czuje. W partnerstwie stawiam na komunikację. Jednak największy wysiłek wkładam w pielęgnowanie miłości do samej siebie.
M.R.: Dla mnie miłość to zaufanie i ogromny szacunek do drugiej osoby.
To projekt, który choć powstał w znanym wam obojgu środowisku – w studiu przed mikrofonem – ma zupełnie inny charakter. Jakie umiejętności były pomocne w nagrywaniu słuchowiska?
K.S.: Największym wyzwaniem było opowiedzenie wszystkiego tak, by słuchacz mógł wyobrazić sobie tę przestrzeń. Pewne rzeczy trzeba było mocniej zaakcentować, nie tylko głosem, ale również ciałem, bo w słuchowisku pozbawieni jesteśmy m.in. zmysłu wzroku, a oczy są jednym z ważniejszych narzędzi aktorskich w kontakcie z partnerem czy widzem.
A coś was zaskoczyło?
K.S.: Mnie bardzo zaskoczyło to, jak Mattia szybko odnalazł się w nowej dla niego sytuacji. Był niesamowicie przygotowany.
Brałeś lekcje z dykcji albo z polskiego?
M.R.: Nie. Wziąłbym, gdybym nie grał Franko Polaka, ale w tym wypadku stwierdziłem, że im jest gorzej, tym lepiej (śmiech).
Nagraliście też utwór i teledysk do opowiadania „Powiedz mi to jeszcze raz” o tym samym tytule – jest waszym pierwszym wspólnym projektem, który ujrzał światło dzienne.
K.S.: Wiesz, że kilka miesięcy wcześniej zaprosiłam Mattię do dogrania się na moją płytę? Tak miało po prostu być. Tylko Storytel przyspieszył ten proces i podarował nam ciekawy temat. Podeszliśmy do tego z otwartością i daliśmy się porwać tej historii. Pracując nad utworem ustaliliśmy, że chcemy zahaczyć o ten pierwszy etap zakochania, w którym dopamina aż się gotuje w człowieku. Sięgnęliśmy do naszych wspomnień sprzed sześciu lat i notatek z tamtego okresu. Nagraliśmy top line i wszystko leżało jak ulał. Było w tym coś magicznego.
M.R.: To było ciekawe doświadczenie, wrócić do początków naszej relacji, w której nigdy nie robiliśmy nic na siłę. Wspólne mieszkanie też przyszło bardzo naturalnie, mimo że w Polsce raczej jest tendencja do tego, by wydarzyło się to szybciej niż później (śmiech). Podobnie jest ze wspólnym numerem – po prostu poczuliśmy, że to odpowiedni moment.
K.S.: Realizacja projektu dla Storytel miała kilka etapów. Pierwszym były nagrania głosowe w studiu. Potem rejestrowaliśmy na Helu obraz do trailera razem z Dorotą Szulc i wspaniałą ekipą zdolnych ludzi. Na tej „fali miłości" polecieliśmy na wspólne wakacje. Audiobook „Powiedz mi to jeszcze raz” sprowokował między nami ciekawe rozmowy, bo padają w nim pewnego rodzaju pytania, które gdzieś potem nurtują człowieka. Przegadaliśmy w sumie kilka nocy i któregoś ranka, kiedy w końcu się wyspaliśmy, Mattia wziął do ręki gitarę i zupełnie spontanicznie nagraliśmy demówkę na telefon, w szafie.
Sześć lat to całkiem długi staż. Mieszkacie razem, śpiewacie razem, nagrywacie razem. Macie jakiś swój sposób na to, żeby to działało, żeby się nie wypalić?
K.S.: To był tak intensywny rok, że mam poczucie, że wręcz cały czas się mijaliśmy. Ja studiowałam i pracowałam, Mattia skupiał się na swoim albumie, więc Storytel spadł nam trochę z nieba, bo w końcu mogliśmy spędzić trochę czasu razem.
M.R.: Myślę, że trudno o wypalenie, gdy ma się tak dynamiczne życie jak my. Poza tym dajemy sobie ogromną przestrzeń i nie boimy się odrębności.
Odhaczacie kolejne plany z check listy, czy czekacie na to, co przyniesie wam los?
K.S.: Trochę tak, a trochę tak. Przestałam marzyć, za to wyznaczam sobie cele, które powolutku realizuję, i często widzę, że niektóre przystanki, które pojawiają się po drodze, prowadzą mnie w zupełnie inne rejony. Chyba idę z jakimś prądem. Przestałam się stopować w pewnych kwestiach, tylko dlatego, że mam sztywno ustalony kurs na marzenia, które chce osiągnąć. Po prostu zaczęłam się otwierać i mniej się zastanawiać.
M.R.: To bardzo ciekawe, co mówisz, też powinienem tak myśleć, bo chyba za bardzo marzę, a w życiu trzeba zachować odpowiedni balans między wielkimi marzeniami a mniejszymi celami, które realizuje się krok po kroku.
K.S.: Kiedy dążyłam do realizacji tylko tego, co wielkie, przestałam zauważać te małe, drobne rzeczy, które na co dzień do mnie przychodzą. To właśnie je ostatnio zaczęłam pielęgnować. I chyba jestem szczęśliwsza.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.