Epilepsja, na którą cierpiał Andrzej Wróblewski, wiąże się ze szczególnym rodzajem pamięci. Czasami mózg osób dotkniętych chorobą jest w stanie „zamrażać” pewne obrazy. Robić swoiste fotografie. Być może tak było również w jego przypadku – mówi Magdalena Ziółkowska, współkuratorka wystawy „Tatry. Wróblewski, Karłowicz, Wyczółkowski” w krakowskim Muzeum Manggha. Z nią i z kuratorem Wojciechem Grzybałą rozmawiamy o górach w twórczości i życiu artysty.
Kiedy Wróblewski po raz pierwszy poszedł w Tatry?
WG: W 1948 wykonał, jak to napisał, „rajzę” przez Katowice, Bytom, aż do Zakopanego. Poszedł też na wycieczkę w góry. Wszystko to wpisał do swojego kalendarzyka, więc wiemy to na pewno, ale czy wcześniej też odbywał takie podróże, trudno powiedzieć. Bo jest artystą, po którym niewiele zostało: kilkanaście zdjęć, dyplomy, legitymacje, parę listów do matki czy od Andrzeja Wajdy oraz kalendarzyki z lat 1948–1956.
Badając życie Andrzeja Wróblewskiego, artysty, który zmarł niezwykle młodo, w 1957 roku, nie mamy pamiętników, teczek z listami, wywiadów ani notatek. Nie mamy nawet relacji rodziny, bo jego matka Krystyna, która zmarła w 1994 roku, nigdy publicznie nie wypowiadała się o synu. Stworzyła mit, w którym obecna była tylko jego twórczość.
MZ: Możemy zastanawiać się, czy Wróblewski znał Tatry na przykład z dzieciństwa, bo choć wychowywał się w Wilnie, wiemy, że podróżował z rodzicami nad Bałtyk czy do letniskowych miejscowości. Teoretycznie mogli spędzać na przykład wakacje w Zakopanem. Ale to tylko przypuszczenia.
Pewne jest za to, że po wycieczce wiosną 1948 roku szybko nastąpiły kolejne. Coraz dłuższe i coraz bardziej wymagające, na przykład zimą 1949 Wróblewski poszedł w tygodniową trasę, prawdopodobnie w pojedynkę. Analizując fakty biograficzne z tego okresu, możemy potraktować te górskie wędrówki jako ucieczkę. W jego życiu pojawia się wiele napięć i wątpliwości. Otwarcie sprzeciwiał się sposobowi nauczania na akademii, wziął urlop zdrowotny, odizolował się w pracowni.
MZ: Gdy studiował malarstwo z grupą młodych i wówczas niepokornych, między innymi z Andrzejem Wajdą czy Konradem Nałęckim, założył Grupę Samokształceniową. Bardzo nie podobało mu się ukierunkowanie uczelni oraz metody edukacji. Patrzył na kapistów, z których rekrutowali się wykładowcy, i głośno zadawał pytania: „Jak tworzyć po wojnie? Jakiego języka używać w nowej rzeczywistości?”.
Krytyka systemu oznaczała konflikt, i to taki, który zaistniał w krakowskich dziennikach. W efekcie w 1950 roku Eugeniusz Eibisch ustąpił z funkcji rektora Akademii. Dziś trudno wyobrazić sobie, żeby studenci czy absolwenci mieli taki wpływ na uczelnię.
Ta niezgoda Wróblewskiego wynikała z bardzo osobistej potrzeby eksperymentowania. Artysta pod koniec lat 40. skupiał się na poszukiwaniach własnego środka wyrazu. I kiedy we wrześniu 1948 roku wziął urlop zdrowotny, zaczął okres wytężonej indywidualnej pracy. Wajda opowiadał, że słynne „Rozstrzelanie” i inne prace z cyklu wojennego właśnie wtedy widział w jego pracowni.
Myślę, że Tatry, malowane tuszem w marcu 1952 roku, też wpisują się te poszukiwania. To rozważania nad kształtem realizmu, choć punkt wyjścia i bagaż doświadczeń artysty były zupełnie inne niż przy pracy nad tymi wcześniejszymi.
To, co pokazujecie na wystawie, dużo mówi o atmosferze i sposobie pracy – serie bardzo podobnych kompozycji na tanim papierze, malowanym plamami czarnego tuszu. Tu nie ma miejsca na namysł czy poprawki. Jest zamaszysty gest, koordynacja ręka – oko. Oraz liczba prac. Możemy wyobrazić sobie artystę kompulsywnie malującego ich stosy.
WG: Kiedy aranżowaliśmy wystawę, często wdawało nam się, że prace się powtarzają. W tej seryjności, co jest naturalne, pojawiają się także słabsze egzemplarze. Zdarzyło się, że po umieszczeniu w oprawie, już na etapie wieszania, dochodziliśmy do wniosku wraz ze współkuratorką Anną Król, że którąś z prac trzeba usunąć, bo nic nie wnosi lub wręcz rażąco różni się artystycznym poziomem od innych. Ale kiedy ustawiliśmy je jedna przy drugiej, wzdłuż ściany, nagle okazało się, że wspólnie tworzą jakość – oddają realny proces twórczy. Ich zbiór w takiej właśnie formie pozwala prześledzić ruch ręki, ewolucje tematu, sposób myślenia i decyzje. Kolejne prace stawały się kolejnymi kartkami ze szkicownika. Kolejnymi krokami artysty.
Czy malował z natury?
MZ: Tego nie wiemy. Z jednej strony Wróblewski mógł przecież podróżować z plecakiem, w którym zmieściłyby się i blok, i buteleczka tuszu. Z drugiej wydaje się jednak, że niektóre prace to powidoki tego, co zapamiętał, czasem sklejane z kilku wspomnień. Rzadko pojawiają się konkretne przestawienia, które można rozpoznać, jak na przykład Kasprowy Wierch czy Zmarzły Staw Gąsienicowy.
Ale jest na to pewna hipoteza. Epilepsja, na którą cierpiał Andrzej Wróblewski, wiąże się ze szczególnym rodzajem pamięci. Czasami mózg osób dotkniętych chorobą jest w stanie „zamrażać” pewne obrazy. Robić swoiste fotografie. Być może tak było również w jego przypadku.
Faktem jest, że po tusz jako technikę do dzieł przeznaczonych na wystawy sięgał rzadko – tylko w dwóch cyklach, składających się odpowiednio z dziewięciu i sześciu prac, w których odnosił się do bieżących wydarzeń, jak powódź w Holandii i śmierć Stalina. Tą techniką wykonał także kilkanaście widoków ukazujących budowę Nowej Huty. To były kronikarskie tematy i niemal reporterskie ujęcia, emocjonalne i traktowane impresyjnie. Bazą były często zdjęcia prasowe i kroniki filmowe. Należy podkreślić, że tuszu używał także do tworzenia osobistych notatek z życia codziennego, zwłaszcza portretów żony Teresy i syna Kitka, urodzonego w maju 1954.
Wróblewski nie zaprezentował swojego cyklu „Tatry” na żadnej wystawie. To prace, które powstały dziesiątkami, ale trafiały do szuflady. Po latach też niespecjalnie interesowały historyków sztuki.
WG: Wróblewski za życia wystawiał stosunkowo mało. Zgłaszał swoje obrazy do konkursów, brał udział w wystawach zbiorowych. Mówimy o zbiorze około kilkudziesięciu prac. Dopiero rok po jego śmierci odbyła się wystawa monograficzna, zaprezentowana w Krakowie, Warszawie, Łodzi i Sopocie. Za życia miał tylko dwie bardzo małe wystawy – jedną zorganizował Andrzej Wajda, drugą Marek Oberländer. Z żadnej nie zachowała się ani jedna dokumentacyjna fotografia. Na żadnej nie było Tatr.
Ale to wcale nie znaczy, że do ich przedstawień nie przywiązywał wagi, o czym świadczy przygotowane przez artystę portfolio. To zbiór własnoręcznie sfotografowanych prac własnych, które Wróblewski wkleił w album. O tym, jak ważne były dla niego te górskie widoki, świadczy, że sąsiadują one z takimi dziełami jak „Szofer” czy kilka wersji „Rozstrzelań”.
MZ: Kilka lat temu cykl ten został zaprezentowany w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, które posiada największą kolekcję górskich widoków Wróblewskiego. Wystawa w Muzeum Manggha jest jak dotąd ich najobszerniejszym pokazem, gdyż udało nam się pozyskać wiele prac ze zbiorów prywatnych oraz tych znajdujących się w instytucjonalnych zbiorach jako pojedyncze dzieła. Ale warto spojrzeć na temat gór nieco szerzej – dlatego pokazujemy abstrakcyjne krajobrazy z 1948 roku wraz z fragmentem dziennika artysty, w którym wspomina wycieczkę do Wieliczki i krajobraz zmieniający się na jego oczach w geometryczne figury.
To bardzo profetyczne, artysta, który ginie w górach, właśnie górami zamyka swoje portfolio.
WG: Na takie gesty romantyczne trzeba uważać. Z jednej strony nie ulec ich sile. Ostatnie słowa, jakie napisał na niewysłanej pocztówce, którą znaleziono w jego plecaku, mówią o tym, że jest dużo śniegu i zawody sportowe. Obiecuje, że napisze później, kiedy będzie miał więcej czasu.
Z drugiej strony takie dygresje przykrywają coś znacznie cenniejszego. Jeśli przyjrzymy się dokładnie tym pracom, w ich masie możemy dostrzec syntetyczne myślenie. W zestawieniu z abstrakcyjnymi pracami jasne staje się, że to niekoniecznie pejzaże, ale ćwiczenie, by uzyskać nową jakość, abstrakcyjną formę i większą dojrzałość artystyczną. „Tatry. Wróblewski, Karłowicz, Wyczółkowski” to tylko pozornie wystawa o tytułowych Tatrach i spotkaniach trójki artystów z górami – o różnych ich motywacjach, kontekście i warsztacie artystycznym. W górach każdy z nich poszukiwał i doświadczał czegoś innego, co próbował przełożyć na osobisty język sztuki.
Wystawę „Tatry. Wróblewski, Karłowicz, Wyczółkowski” można oglądać w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie do 5 listopada 2023.
Kuratorzy oraz aranżerowie wystawy: Anna Król, Magdalena Ziółkowska, Wojciech Grzybała.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.