Jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej edycji Salt Wave Festival opisywało się go jako alternatywę dla zatłoczonych imprez, które przez ostatnie lata zdominowały polską scenę muzyczną. Mimo nieco skromniejszego line-upu organizatorom nadmorskiego festiwalu misja się powiodła.
Na Salt Wave Festival jechałam podekscytowana, ale z niewielkimi obawami: co jeśli zróżnicowany line-up okaże się przypadkowym zbiorem wykonawców? A idea kameralnego festiwalu – przykrywką dla zwyczajnej imprezy? Po dwóch dniach spędzonych na terenie lotniska w Jastarni, gdzie odbył się SWF, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że żadna z tych obaw nie okazała się słuszna. Owszem, organizatorzy mogą wyciągnąć z debiutanckiej edycji imprezy pewne wnioski i ulepszyć kilka jej aspektów. Jeśli to zrobią, Salt Wave może się już niedługo stać obowiązkowym przystankiem na muzyczno-wakacyjnej mapie Polski i Europy.
Na początek zaskoczenie. O godzinie 17:00 ze sceny wybrzmiały mocno elektroniczne i energetyczne dźwięki setu granego przez zespół Kamp!. Wspólnie z nieliczną jeszcze grupą festiwalowiczów (zagęściło się po 19:00) uznaliśmy, że twórczość chłopaków znacznie lepiej sprawdziłaby się po zmroku i z przytupem mogłaby zakończyć pierwszy dzień imprezy. Nie znaczy to oczywiście, że piątek na Salt Wave Festival muzycznie kulał. Przeciwnie, wokalny popis dała Kasia Lins, a najlepszy występ wieczoru należał do Jacoba Banksa. Obdarzony mocnym, niskim głosem brytyjski wokalista słynie z utworów balansujących na pograniczu głębokiego soulu i rytmicznego r’n’b i przeplatanych elektronicznymi lub nawet drum’n’bassowymi akordami.
Drugi dzień festiwalu z pewnością bardziej przypadł do gustu miłośnikom mocnych bitów i rytmicznych utworów. Wystąpili między innymi Oscar Jerome i Rosalie., ale prawdziwa muzyczna uczta zaczęła się w momencie, gdy na scenę weszli Justyna Święs i Kuba Karaś z zespołu The Dumplings. Duet, który ogłosił niedawno, że robi sobie przerwę i wkrótce ruszy w pożegnalną trasę koncertową, po raz kolejny udowodnił, że młodzi polscy twórcy naprawdę czują muzyczne trendy. Udany miks liryki i elektroniki (pokłony dla Karasia) oraz wyjątkowy wokal Święs fantastycznie wybrzmiewały zarówno w najbardziej autorskich kompozycjach duetu, jak i w coverach: „Running Up That Hill” Kate Bush był prawdziwym majstersztykiem. Wszyscy, którzy w końcówkę wakacji chcieli wejść tanecznym krokiem, nie zawiedli się podczas DJ-skich setów Flirtini i A_GIM-a, którego występ zakończył festiwal. Największe grono fanów przyciągnął jednak PRO8L3M. Hiphopowa, nagrodzona Fryderykiem grupa zagrała swoje najbardziej znane kawałki, potwierdzając, że jak żaden inny zespół tworzy podczas koncertów wyjątkową więź z publiką.
Salt Wave to jednak nie tylko muzyka. Organizatorzy festiwalu do maksimum wykorzystali potencjał lokalizacji: zachodzące słońce, różowe niebo i czyste plaże stworzyły równie romantyczny, co fotogeniczny nastrój. Na brawa zasługuje także strefa gastronomiczna. Było coś dla miłośników comfort foodu (pyszna neapolitańska pizza i burgery), ale też dla wegan, w tym fenomenalne wegańskie tacosy i burrito, z którymi do Jastarni przyjechała ekipa warszawskiego Momencika. Czy warto wrócić tam za rok? Warto, chociażby z ciekawości, czy udany debiut przełoży się na naprawdę atrakcyjne dla zróżnicowanej publiki wydarzenie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.