Już czwarty tydzień spędza z dwójką dorastających córek. Kocha je i wspiera z całych sił, ale często ogarnia ją frustracja. – Wszystkie trzy non stop siedzimy w domu. Każda przed ekranem, w słuchawkach, pogrążona w swoim świecie. Trudno w takiej sytuacji skupić się, złapać oddech i odrobinę dystansu – przyznaje w rozmowie z Vogue.pl 40-letnia samodzielna mama.
Od kiedy zamknięto szkoły, siedzimy w domu. Powoli tracę rachubę, który to już tydzień. Moje córki mają 12 i 16 lat, jedna chodzi do szkoły podstawowej, druga do liceum. Są samodzielne, jeszcze niedawno wychodziły po drobne zakupy albo na spacer z psem, ale odkąd zaostrzono przepisy, nie ruszają się z domu. Mamy maseczki, rękawiczki, płyny odkażające, a drzwi otwieramy łokciem. Jesteśmy restrykcyjne, może do przesady, ale jedna z moich dziewczynek jest przewlekle chora i jeszcze do niedawna przyjmowała leki obniżające odporność.
Nie mamy wypracowanego rytmu codziennego funkcjonowania. Na początku próbowałyśmy wstawać wcześnie, jeść wspólne śniadanie, ale szybko straciłyśmy motywację. Dlaczego? Bo jesteśmy na to za bardzo zmęczone. Zalewa nas lawina obowiązków.
Około 9 rano zaczynają się lekcje, czasami zadania rozsyłane są przez e-maile, czasami dzieciaki łączą się z nauczycielami przez komunikatory. I wtedy pojawiają się problemy techniczne, np. zwalnia nam sieć, ponieważ wszystkie pracujemy online. Ten stan jest permanentny. Ostatnio nauczyciel przez godzinę nie mógł połączyć się z klasą. Wszyscy siedzieli przed ekranami i gadali, skończyło się solidną pracą domową.
Taki tryb wymaga dojrzałości. Moja młodsza córka na początku czuła się bezradna i przytłoczona. Gdy dostała do zrobienia 86 zadań z matematyki, przyszła zapłakana, mówiąc, że nigdy w życiu przez to nie przebrnie. Potrzebowała pomocy w rozplanowaniu pracy. Zrobiłyśmy grafik, ale mimo to nad lekcjami siedzi też w weekend. Materiału jest po prostu za dużo.
Ja, choć jestem freelancerką, mam to szczęście, że dostaję zlecenia i pracuję. Redaguję, piszę, przeprowadzam wywiady online, a ponieważ wi-fi ma najlepszy zasięg akurat w salonie, który jest też moją sypialnią, to wszystkie trzy siedzimy w nim non stop. Każda przed ekranem, w słuchawkach, pogrążona w swoim świecie. Trudno się skupić, trudno złapać oddech i odrobinę dystansu, kiedy przydarzają się tak dziwne sytuacje. Myślę nad czymś głęboko i nagle orientuję się, że starsza córka mówi głośno po łacinie. Okazuje się, że na lekcji została wywołana do odpowiedzi.
Upływ czasu wyznaczają nam spacery z psem. Do tej pory przynajmniej częściowo zajmowały się tym dziewczynki, ale teraz jako niepełnoletnie nie mogą samotnie opuszczać domu. Obowiązki – spacer, wynoszenie śmieci czy wszystkie zakupy – spoczywają więc na mnie. Problem w tym, że od ciągłego siedzenia i z powodu silnego napięcia odezwały się moje dawne problemy z kręgosłupem. Każdy ruch jest problemem. Właściwie funkcjonuję na leżąco. Udało mi się dostać e-receptę na leki przeciwbólowe, ale to ja muszę pójść do apteki, by je wykupić.
Po południu staramy się jeść wspólny obiad, ale jest raczej szybki, bo później dziewczynki odrabiają lekcje. Wieczorem, kiedy ja staram się nadrabiać pracę, one czytają albo spotykają się ze znajomymi online, np. grają w kalambury albo chińczyka. To jest moment, kiedy mogą podładować akumulatory, ale widzę, że nie na długo. Córkom brakuje przyjaciół, czują narastającą frustrację. Starsza chodzi po mieszkaniu jak lew w klatce, młodsza zamyka się w sobie.
Jeszcze niedawno dzieciaki mogły pomagać starszym sąsiadom, np. robiąc zakupy. Uważam, że to uczyło je wzajemnej odpowiedzialności, zacieśniało więzy i było bardzo wychowawcze. Teraz zostały zamknięte w domach, zagonione do nauki i pozostawione same sobie. Areszt domowy jest dotkliwy dla każdego, dla nastolatka także. A może szczególnie. To upokarzające, gdy trzeba o wszystko prosić dorosłego, o kupno podpasek chociażby. Starsze dzieci mają przesyt rodziców. A przecież im też doskwierają skrajne poczucie bezsilności w życiu, lęki przed tym, co się wydarzy, i samotność.
Nie wiem, czy umiem córkom w tym pomóc, staram się.
A ja? W hierarchii rzeczy ważnych, o które staram się dbać, jestem na ostatnim miejscu. W tygodniu pracuję, ile się da, w weekendy studiuję zaocznie psychologię. Teraz online, więc nie mam żadnej odskoczni. Właściwie jedyne dorosłe osoby, które spotykam na żywo, to kurierzy albo sprzedawcy w sklepie. Mają maski i rękawiczki. I starają się skrócić kontakt ze mną do minimum (śmiech). To jest naprawdę trudne. Mam wrażenie, że utknęłam w potrzasku, i nie wiem, jak przetrwać kolejne tygodnie.
W trudnych chwilach staram się myśleć o tym, że mam dużo szczęścia. W pewnych kwestiach jestem uprzywilejowana: teoretycznie mamy spore, bo 70-metrowe mieszkanie i samochód. Mogę jakoś pracować, a dziewczynki są już samodzielne. Nie umiem sobie wyobrazić, co by się wydarzyło, gdyby chodziły teraz np. do przedszkola, albo jak wyglądałoby moje życie, gdybym w tym czasie była zamknięta w domu z mężczyzną, z którym mi się nie układa. Jest mi obcy albo gorzej — przemocowy, nadużywający alkoholu. To byłoby prawdziwe piekło. Tymczasem jestem sama, a to znaczy, że choć samodzielnie zmagam się z trudnościami, żyję tak, jak chcę.
Na pewno pomaga mi też charakter. Jestem introwertyczką. Umiem zaszyć się w domu bez ludzi. Nie usycham szybko bez kontaktów towarzyskich.
Potrafię sięgnąć też po mindfulness. Umiem świadomie oddychać, czuć, że jestem tu i teraz, nawet przy tak banalnych czynnościach jak zmywanie naczyń. Umiem opanować myśli. Nie wybiegać zanadto do przodu, nie oceniać tego, co się dzieje. Przyjmować fakty i przekierowywać myśli. Dla rozrywki czytam książkę blogerki Janiny Bąk, bo rozumiem jej poczucie humoru.
Kiedy chcę być sama, po prostu zamykam się w łazience, ale szybko widzę kocią łapę, która wsuwa się pod drzwi.
Dobrze zrobiłby mi wyjazd na działkę do lasu, ale tam jest jeszcze za zimno, poza tym nie ma internetu. Wizja wyjazdu za miasto to chyba jedyna z nielicznych rzeczy, które dają mi nadzieję.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.