Znaleziono 0 artykułów
19.08.2022

Sarah Burton: Do ostatniego szwu

19.08.2022
Fot. Lola & Pani

Gdy przejmowała stery po Alexandrze McQueenie, wszyscy mówili tylko o tym, jaka Sarah Burton nie jest. Punktowali, czego jej brakuje i jak bardzo nie może się z nim równać. Nikt, oprócz bliskich współpracowników, nie zauważał jej niewątpliwych zalet – głębokiej relacji z Lee, rozumienia tożsamości marki, lojalności. Tego, że łączyła skromność asystentki, zdolności przywódcze prezeski i techniczne umiejętności couturierki. 

Branżowe media wątpiły, że zdoła w te buty wejść. Ona też wątpiła. Strach, niemoc i żałoba, które czuła po stracie mentora, nie pomagały. Kiedy 11 lutego 2010 roku Lee Alexander McQueen odebrał sobie życie (powiesił się w szafie na pasku od spodni), świat jak zwykle w takich chwilach po prostu się zatrzymał. Prace nad kolejnym sezonem musiały jednak trwać. Burton, choć obgryzła już wszystkie paznokcie, wzięła się w garść i kolekcję skończyła. Wtedy pojawiły się propozycje – jedna od Gucci Group – ówczesnego właściciela McQueena, który postanowił kontynuować dzieło Lee po jego śmierci. Druga – od konkurencji. Jeden z dużych domów mody (niestety, nie wiadomo który) złożył jej kontrofertę – to samo stanowisko dyrektor kreatywnej, ale nowy, czysty start, ucieczkę od traumy. Burton odejść nie mogła – czuła tak silną powinność i przynależność do marki, że nie widziała siebie nigdzie indziej. Do zespołu McQueena dołączyła jeszcze na studiach. Była już po kursie z podstaw sztuki na Politechnice w Manchesterze, w Central Saint Martins uczyła się na specjalizacji nadruki. Gdy była na trzecim roku, na staż do McQueena wysłał ją wykładowca Simon Ungless, prywatnie przyjaciel Lee, który czuł, że ta dwójka doskonale do siebie pasuje. „Idź, spróbuj” – rzucił. Był rok 1996, Burton miała 21 lat (w tym roku kończy 48), lubiła wyzwania, potrzebowała adrenaliny i autorytetu. Nieraz dzwoniła przerażona do mamy z małego studia przy Hoxton Square. Wtedy też bała się, że nie da sobie rady. Ale dawała. Nawet na początku, gdy Lee potrafił zostawić ją samą z sylwetkami luźno upiętymi na manekinach i rzucić: „Muszę już wyjść, dokończysz to?”. Nie wiedziała jak, ale prowadził ją instynkt. Miała to we krwi, rozumiała McQueena i szybko się uczyła. Po roku stażu dostała stałą pracę, po kolejnych trzech latach – stanowisko szefowej działu damskich projektów. 

Do dziś wspomina uczucie, które towarzyszyło jej codziennie, kiedy przychodziła rano do studia – uzależniające. Prawie biegła, by zobaczyć, co Lee stworzył w nocy. On pracował non stop, ona dziś – choć ceni życie prywatne i postrzega je za prawdziwy luksus naszych czasów – też nie bardzo potrafi się od pracy oderwać. Wszystko, co robi, robi także dla niego, z szacunku do talentu, z przyjacielskiej powinności, by założycielską wizję kontynuować i rozwijać. Powtarzała to wiele razy, choć wywiadów udziela rzadko i niechętnie. Internet wie o niej niewiele – nie gości w podcastach, nie przemawia na konferencjach,
nie pojawia na lajwach i nagraniach wideo. Jeśli rozmawia z prasą to może raz w sezonie – wybiera jeden z topowych papierowych tytułów jak „Vogue” czy „The New York Times”. Nie znosi przyjęć i sesji zdjęciowych. Ciekawskiej prasie zdarzało się nieraz koczować pod jej domem – tak było na pewno w czasach, gdy przygotowywała suknie ślubne dla księżnej Kate. Dzięki nim przebiła się też do świadomości masowej publiczności. Szkoda, bo to chyba najmniejsza jej zawodowa zasługa. 

Fot. Lola & Pani

Nie mówi zbyt dużo. Trochę z nieśmiałości, trochę z przekonania, że lepiej pozwolić kolekcjom mówić samym za siebie. Klientom i klientkom zostawić miejsce na to, żeby mogli je poczuć, zrozumieć po swojemu. W końcu McQueen jest o emocjach – tych dla widzów i tych dla zespołu. Jej pracę można więc śledzić w zasadzie wyłącznie poprzez kolekcje, które współtworzy. „Współ” ma tu fundamentalne znaczenie, bo Burton rzadko mówi „ja”. Woli „my”. To w kolektywie, a w zasadzie rodzinie, którą zbudowali pracownicy marki, widzi największą jej wartość. To „współ” to dla niej czysta istota mody. W studio projektowym McQueena pracują ludzie z całego świata – każdy jest inny i co innego wnosi. Większość jest tu od wielu lat i tak jak ona pracowali z Lee, wszyscy wiedzą, co robić. Skład współpracowników spoza firmy też się raczej nie zmienia. Od lat kampanie marki robi David Sims, lookbooki mąż Sary – David Burton, za stylizacje odpowiada Camilla Nickerson. To bliskie grono nie jest jednak hermetyczne. Burton lubi zapraszać nowe osoby, jak choćby Jonathana Frazera, który w pandemii zrealizował dla marki film zamiast konwencjonalnego pokazu. Symboliczne wideo powstało o świcie nad brzegiem Tamizy – miejskiej linii życia. W jednym ujęciu widać nawet miejsce pogrzebu Lee, czyli katedrę Świętego Patryka – takich symboli jest tu kilka. Te współprace to coś głębokiego. Nie chodzi tu o model kooperacji, który upodobały sobie konkurencyjne marki. Nie o rachunek zysków – logo plus logo daje sukces sprzedażowy, ale o rzeczywiste tworzenie wspólnoty z rzemieślnikami, innymi działami firmy, mieszkańcami i przestrzenią miasta, uczniami szkół wyższych i zawodowych.

Fot. Lola & Pani

Sarah lubi chować się w rzuconym przez kolektyw cieniu. Jak mówi sama, nigdy nie była „cool” czy szczególnie przebojowa. Nie była ani najmodniejszą, ani najbardziej popularną dziewczyną w szkole. Z ojcem księgowym, mamą nauczycielką muzyki oraz czwórką braci i sióstr wychowała się wśród natury – na wsi w Cheshire we wschodniej Anglii. W weekendy bywali w Manchester Art Gallery. Tam Burton naoglądała się prac prerafaelitów, tam widziała Ofelię Johna Everetta Millaisa, co później podobnie jak książki sióstr Brönte i poezja Samuela Taylora Coleridge’a miało posłużyć jej za inspirację. Z domu wyniosła wartości, które towarzyszą jej do dziś – pracowitość, szczerość, uczciwość, pewną „pogodność”, bo dzieciństwo miała błogie i szczęśliwe. Już wtedy wiedziała, że marzy się jej kariera w świecie mody. Lubiła się przebierać, szkicowała, kupowała „Vogue’a”, wyrywała zdjęcia Richarda Avedona i rozklejała je na ścianach jak plakaty. Z typową kreatorką mody na pierwszy rzut oka niewiele ma wspólnego. Można przejść koło niej na ulicy czy usiąść obok w metrze i nawet jej nie zauważyć. Ten specyficzny introwertyzm, brak rozbuchanego ego i niechęć do hierarchii świadczą o jej klasie jako współczesnej szefowej. W swoim pokoleniu i lidze Burton to jedna z najlepiej przygotowanych do tej roli postaci. Ma głębokie zrozumienie dla inkluzywności, zna swoją rolę w podtrzymywaniu lokalnych tradycji rzemieślniczych, chętnie dzieli się wiedzą i doświadczeniem. 

Fot. Lola & Pani
Fot. Lola & Pani

Dziś jest pewna siebie, ale otwierała się powoli – organicznie. Kilka lat po śmierci Lee zaczęła odważniej robić swoje. Głównie dlatego, że tego właśnie by chciał – żeby marka szła naprzód. Zrozumiała, że nie ma sensu ignorować tego, co ich różni, bo wiele między nimi wspólnego. Jego duch dalej wisi w powietrzu. W studiu McQueena nadal pracuje się przy wielkim krojczym stole, nadal się debatuje i siedzi nocami. Inny jest jednak nastrój debaty. Burton nie ma w sobie mroku Lee, jest bardziej praktyczna, jej polityczny przekaz jest inny, skoncentrowany na sprawach społecznych. Wciąż, tak jak założyciel domu mody, piękna szuka tam, gdzie nikt by się go nie spodziewał, zgłębia sposoby na to, by ze skromnych, podstawowych tkanin, jak denim, bawełniana popelina czy poliester tworzyć ubrania na granicy couture. Używa też niekonwencjonalnych materiałów, które w McQueenie były od początku, czyli drewna, metalu, gumy. Te bardziej konwencjonalne poddane uważnej obróbce też zupełnie zmieniają charakter, jak choćby postrzępione frędzle z organzy z ostatniego sezonu. Stworzone z setek pociętych kawałeczków materiału, z których każdy był cierpliwie masowany dłońmi projektantów, by odpowiednio się postrzępić i pozwijać – inaczej takiego efektu nie udałoby się uzyskać. Czas to też duży temat w kolekcjach McQueena. Bywa, że Burton ogranicza się do kilkunastu sylwetek. Nie ilość, ale jakość. Jeśli na coś nie ma w tym domu mody miejsca to na brak precyzji. „Nigdy nie kończymy” – mówi. Zdarza się, że wypieszczona sylwetka idzie pod nóż albo ląduje w piwnicy. Czasem czeka na inny sezon, czasem przechodzi radykalną metamorfozę. To nie jakiś chory perfekcjonizm, raczej stan flow, ciągłego krytycznego podważania, artystycznego poszukiwania odpowiedniej faktury i formy. Każda ma stać się relewantną opowieścią o naszych czasach i kobiecości, która nie jest jednorodna. O tę kobiecość właśnie w tym wszystkim chodzi.

Fot. Lola & Pani

Jej symbolem i symbolem Anglii jest róża – jeden z głównych kodów marki. Jesienią i zimą 2022 Burton własnoręcznie skanowała i skalowała żywe kwiaty, by potem przenieść je na malarskie nadruki na tkaninie. Wyglądały trochę jak misterne akwarele, trochę jak rozlewająca się krew. Ta wybitna kolekcja to tożsamość marki w pigułce, bazuje na wszystkich ważnych dla niej kontrastach. Są tu kruchość i siła, historia i współczesność, surowość i miękkość, naturalność i technika. Kolekcje McQueena odzwierciedlają również pewną zmienność i nieprzewidywalność świata wokół. Wiosną i latem 2022 roku Burton zainspirowała się widokiem z okna pracowni – dynamicznym charakterem nieba. Wzięła na warsztat pogodę – czasem sielską, czasem mroczną. Na rozłożyste suknie nadrukowała różowo-szare obłoki na tle błękitu i skłębione na czerni chmury burzowe. Jedna z sukienek sama wyglądała jak chmura, na innych kryształy skrzyły się jak krople deszczu. Jakkolwiek romantycznie by to brzmiało, ubrania Burton mają w sobie tylko tyle delikatności, ile potrzeba, by zrównoważyć ostre, perfekcyjnie poprowadzone linie męskiego krawiectwa, których Lee uczył się na Savile Row, a których ona nauczyła się od niego. Zarysowane ramiona, podkreślone talie, rozłożyste spódnice, gorsety – bez tego 
nie ma McQueena.

Alexander McQueen jest iście brytyjski – czerpie z zamierzchłej historii, rzemieślniczych tradycji Zjednoczonego Królestwa, z ulicznego stylu subkultur, nawet z folkloru. Wnikliwe oko dostrzeże na tych projektach wiele symboli małych miast i miasteczek oraz tradycyjnych wyrobów lokalnych. Są tu kraty punków, kilty, uprzęże jak z sex shopu, delikatne koronkowe koniczyny naszyte na skórzane płaszcze, wnętrza muszli, zaręczynowe łyżeczki tradycyjnie rzeźbione kiedyś zamiast pierścionków, wspomniane róże (biała to symbol Yorków, czerwona Lancasterów). Na zdobieniach można dojrzeć mewy z Blackpool, kormorany z Liverpoolu, sowy z Leeds. Od 2017 roku Burton zabiera swój dział projektowy na badania terenowe – do Walii, Irlandii, wsi na północy Anglii, Kornwalii, Wiltshire, do bliskiej McQueenowi Szkocji. Tam poznają zwyczaje rzemieślnicze i zdobnicze tradycje regionu – nie chodzi w tym wyłącznie o technikalia, ale o ludzi, kontekst, nastrój. Znajomość techniki też się przydaje, jak wtedy, kiedy wybrali się do młyna Williama Clarka założonego w 1737 roku. To ostatnie w Królestwie miejsce, gdzie len poddaje się szlachetnej tradycyjnej obróbce – nasącza go roztworem wody i skrobi ziemniaczanej i ściska drewnianymi tłokami przez 120 godzin. Na potrzeby domu mody proces nieco zmodyfikowano – poddane mu zostały nie same tkaniny, ale gotowe ubrania podszyte perkalem – dokładnie pięć sylwetek z pokazu. Zgodnie ze sztuką trzeba by je jeszcze wysuszyć w promieniach południowego słońca i blasku księżyca w pełni – tym samym wybielić i dodać im i tak już wyraźnego blasku. Te wycieczki to wspaniałe doświadczenie – to one zazwyczaj decydują o charakterze kolekcji. Poza tym, który projektant odwiedza skansen, by zobaczyć, jak sieje się len, a potem przędzie z niego nitkę. Chodzi też o współpracę z rzemieślnikami i o wspólne odkrywanie.

Fot. Lola & Pani

„Rzemiosło to droga do nirwany” – mówiła Burton w 2020 roku. Z każdą kolejną kolekcją do tej nirwany się zbliża. Tę możliwość otwiera też innym. Burton udowadnia, że marka luksusowa na granicy couture może być otwarta i demokratyczna. Nie tylko na klientów i klientki różnych kształtów, kolorów i tożsamości, lecz także na młodych, ciekawskich, tych, którzy marzą o karierze w świecie mody, i na tych, którzy nie mają z nim nic wspólnego. W 2011 roku wraz z Andrew Boltonem otworzyła firmowe archiwa i przygotowała wystawę Savage Beauty – najchętniej odwiedzaną w ponad 140-letniej wtedy historii muzeum MET. W 2019 roku otworzyła dla wszystkich zainteresowanych dwa butiki – londyński na Bond Street i ten w Szanghaju. Powstały w oparciu o ten sam koncept – można tu swobodnie wejść i zobaczyć, jak powstają drapowane z jednego kawałka tkaniny suknie-kwiaty, perfekcyjne marynarki na czerwonych podszewkach szyte ze skosu z widoczną na karku metką „Made in England”, kurtki typu bomber pokryte printami w stylu kabuki. Poza tym od 2020 organizuje akcję McQueen Creators Project z krawieckimi tutorialami – żeby uczyć się od najlepszych, nie trzeba nawet wychodzić z domu, a od 2021 roku prowadzi program edukacyjny dla uczniów New Art School Initiative.

Burton, choć jej markę trudno nazwać na razie ekologiczną, myśli o życiu swoich ubrań w drugim obiegu. Korzysta z tkanin z firmowych archiwów i deadstocków, jako pierwsza podpisała umowę z Vestiaire Collective, zgodnie z którą za każdą sprzedaną w drugim obiegu rzecz McQueena można dostać zniżkę na zakupy w butiku. Wierne klientki zacierają ręce. Burton swoich archiwalnych ubrań McQueena nie sprzedaje. Ona, która obsesyjnie stawia siebie na ostatnim miejscu, szczególnie potrzebuje tych miękkich zbroi. Z sezonu na sezon coraz bardziej ją wzmacniają. 


Artykuł znajdziecie w kwietniowym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia online

Kamila Wagner
  1. Moda
  2. Historia
  3. Sarah Burton: Do ostatniego szwu
Proszę czekać..
Zamknij