W branży mody anonimowość stała się wysublimowaną strategią marketingową. Wprawdzie nie wszyscy projektanci decydują się na radykalny krok usunięcia się w cień, wielu chętnie korzysta z uwodzicielskiej mocy tajemnicy.
Kilka tygodni temu uwagę mediów przykuł instagramowy profil @checking_invoices. Publikowane tam zdjęcia i krótkie filmy przedstawiają kobietę robiącą zakupy spożywcze, pozującą na tle fontanny, spacerującą ulicą i zjeżdżającą ruchomymi schodami. Ot, proza życia. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ubiór bohaterki: wzorzyste żakiety, kwieciste sukienki skąpane w nasyconych barwach, a przede wszystkim zakrywający każdy milimetr ciała, łącznie z twarzą, obcisły kombinezon w geometryczno-zwierzęcy deseń.
Krzykliwe stroje nie wzbudzają jednak takiego zainteresowania jak pozbawiona oblicza modelka, której przechodnie przyglądają się z osłupieniem. Ze śledztwa, które przeprowadził „Vogue”, wynika, że pod kryptonimem Checking Invoices kryją się dwie Greczynki (stylistka i modelka oraz scenografka i fotografka), które mieszkają we Włoszech. Gdzie dokładnie? Tego, rzecz jasna, nie wiemy.
Same przedstawiają się jako „anonimowy duet osiadły nigdzie”. Geneza ich tajemniczego projektu była prozaiczna: – To jak przymierzanie dla zabawy fantastycznych ubrań w domowym zaciszu. Robiłam zdjęcia przyjaciółce, która nie chciała jednak pokazywać twarzy, więc zakładała na głowę czarną tkaninę. Z czasem improwizowane przebieranki przerodziły się w wymyślne stylizacje ubrań, m.in. od Balenciagi, Halpern, Vetements, Gucci oraz Céline, dając kształt dość niekonwencjonalnemu pokazowi mody. Wysmakowanemu estetycznie i niepozbawionemu humoru.
Anonimowy superbohater
Checking Invoices to nie jedyny owiany aurą tajemnicy internetowy fenomen. W 2011 roku, rzekomo w wyniku nieudanego eksperymentu laboratoryjnego, narodził się Theo-Mass Lexileictous. Podobny do Batmana zagadkowy człowiek w czerni. Schowany za maską lub ciemnym makijażem i ubrany w postapokaliptyczne kostiumy rodem z filmów science fiction przeraża, a zarazem fascynuje. Theo-Mass to w rzeczywistości alter ego cypryjskiego artysty Alexisa Themistocleousa. Jak sam mówi: – Nie jestem superbohaterem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Nie potrafię latać, ocalić świata czy przywrócić sprawiedliwości. Jaką supermocą w takim razie dysponuje? W odpowiedzi na to pytanie pomocne może być prześledzenie jego mrocznego i uwodzicielskiego imaginarium. W sieci zamieszcza fotografie, manifesty, grafiki, animacje i nagrania wideo. Lexileictous to bohater wizualny. Choć pojawił się znikąd i nadal nie wiadomo jak naprawdę wygląda, zdołał zainteresować sobą ludzi ze świata sztuki i mody. Współpracował przy rozmaitych projektach m.in. z Givenchy, SHOWstudio, Thierrym Muglerem, Anją Mlakar czy Reinem Vollengą. Artystyczno-modowe przedsięwzięcia pozwalają Lexileictousowi w nieskończoność kreować wizerunek, szafować tożsamościami i umykać jednowymiarowości. Wciąż pozostaje postacią enigmą.
Wirtuozi sekretu
Ukrywanie tożsamości ma w modzie długoletnią tradycję. Bezsprzecznym mistrzem gry z anonimowością pozostaje Martin Margiela, którego osobiście znają tylko nieliczni, a wielu zastanawia się, czy w ogóle istnieje. „Kim jest ten facet, o którym mówią wszyscy?” – pytał w 1993 roku nagłówek dziennika „The Independent”. Od początku kariery belgijski projektant stronił od publicznych wystąpień i blasku fleszy. Listy podpisywał jako „my”, dom mody. A kreacje sygnował dającą się łatwo odpruć metką. Obsesyjna wręcz dbałość o utrzymanie tajemnicy znalazła ujście na wybiegach, gdzie twarze modelek zasłaniano woalem, perukami, tudzież inkrustowanymi maskami, koncentrując uwagę widzów na koncepcji oraz kroju ubrań. W 2008 roku powstały okulary „Incognito” imitujące czarny pasek, który nakłada się na oczy ofiarom lub oprawcom uniemożliwiając ich identyfikację. Enigmatyczność Maison Martin Margiela przejawia się również w malowanych neutralną farbą wnętrzach butików, białych fartuchach krawców, bądź we flakonach perfum nazwanych po prostu „Untitled”. W opublikowanym przez Margielę słowniku hasło „anonimowość” tłumaczone jest jako reakcja przeciwko wszechobecnemu kultowi gwiazd. Potrzeba, by idee mówiły same za siebie. Postać designera schodzi więc na drugi plan.
Troska o zachowanie prywatności to także domena Rei Kawakubo. Fundatorka Comme des Garçons chowa się za ciemnymi okularami i niechętnie pozuje do zdjęć. Wywiadów udziela sporadycznie, a gdy już się na to decyduje, odpowiada zdawkowo. Gdy gasną światła kończące pokaz, nie kłania się publiczności. Awangardowe projekty Japonki nie należą do ascetycznych. Trudno doszukać się w nich anonimowego onieśmielenia. Mimo to ubrania jej pomysłu – często osłaniające twarz i deformujące sylwetkę – wydają się skrywać jakąś tajemnicę, której znaczenie zna jedynie projektantka. Owocem enigmatycznej postawy Kawakubo stały się też tymczasowe butiki Comme des Garçons (tzw. guerrilla stores) otwarte w Berlinie, Barcelonie, Helsinkach, Lublanie, Singapurze, Sztokholmie oraz Warszawie. Nie umiejscawiano ich w luksusowych domach towarowych, lecz w opuszczonych lokalach (np. w nieczynnym sklepie warzywnym przy ul. Koszykowej). O dokładnej lokalizacji wiedzieli jedynie wtajemniczeni przekazujący ów sekret z ust do ust kolejnym zainteresowanym.
Zamaskowane opowieści
Anonimowość stała się użytecznym narzędziem, a nawet więcej, wysublimowaną strategią kreowania mody. Choć nie wszyscy designerzy decydują się na radykalny krok usunięcia się w cień, wielu chętnie korzysta z konwencji tajemnicy. Najczęściej pojawiającym się enigmatycznym motywem jest maska. Całkowite zakrycie oblicza nie zawsze oznacza wyzbycie się własnej tożsamości (jak działo się to u Margieli przeobrażającego modelki w żywe, bezimienne manekiny), lecz daje możliwość wykreowania nowej persony i odrealnionych narracji.
Richard Quinn oraz Manon Kündig w swoich kolekcjach zasłaniają twarze jedwabnymi chustami we wzory. O ile kwiatowe nadruki z projektów Brytyjczyka zmieniają modelki w ogrodowe nimfy, o tyle wygenerowane komputerowo printy Szwajcarki (horror vacui z lamparcich cętek, samochodów, pawich piór i liści) tworzą strój dla szamanów XXI wieku, tajemnych kapłanów ery cyfrowej. Maski to również częste akcesorium w twórczości Waltera van Beirendoncka, Christophe’a Coppensa czy Thoma Browne’a. Za lateksowymi kominiarkami w stylu lucha libre, chuligańskimi balaklawami w rave’owych kolorach oraz maskami, inspirowanymi folklorem Papui-Nowej Gwinei kryją się nie twarze, lecz opowieści, przedkładające fantazję nad praktyczność mody. – Witaj w szalonym świecie Garetha Pugh zdolnego zdeformować ludzkie ciało niemal nie do poznania – pisała Sarah Mower o kolekcji Anglika, który w 2006 roku roztoczył wizję z pogranicza futurystycznych cyrków i klubów BDSM. Na wybiegu zaprezentował zamaskowane postacie w nadmuchanych kostiumach. Zasłaniając gumowymi maskami ich oblicza i nadając sylwetkom odczłowieczone kształty, Pugh snuł osobliwą historię o bezimiennych monstrach, której nie powstydziłby się najśmielszy fantasta.
Z anonimowością w modzie wiąże się pewien paradoks. Z jednej strony, chroni ona przed przytłaczającym blichtrem, „kultem gwiazd”, o którym mówił Margiela, a także przesuwa punkt ciężkości z osoby projektanta na wytwory jego kreatywności. Z drugiej, aura tajemnicy stanowi skuteczne narzędzie marketingowe. Wie o tym doskonale dom Balenciaga, który w ostatniej kampanii reklamowej pokazał modelki broniące swej tożsamości przed wścibskimi paparazzi. Ale przede wszystkim, sekret rozbudza wyobraźnię. Im głębiej skrywany, tym silniej kusi. Z pełną mocą oddziałuje jednak tylko wtedy, gdy pozostaje nieujawniony.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.