Aplikacja do potwierdzania zgody na seks, seksualne kontrakty, warsztaty z mówienia „nie” w intymnych sytuacjach. Czy to odzieranie seksu z magii, czy trzeźwa reakcja na ogromną skalę seksualnej przemocy, którą ujawniła akcja #MeToo?
Kiedy idziemy z kimś do łóżka, zazwyczaj liczymy na przyjemność. Raczej nie myślimy o tym, że być może będziemy później czuli niesmak lub nawet, że będziemy musieli dochodzić w sądzie swoich praw. Jednak wiele kobiet ma w związku z seksem co najmniej nieprzyjemne wspomnienia i na fali akcji #MeToo odważyło się wreszcie o nich opowiedzieć. Ich relacje, przytaczane przez mediach na całym świecie, jasno wskazują, że konsensualna zgoda na seks – teoretycznie warunek każdego seksualnego kontaktu – to wciąż głównie teoria.
Z konsensualnym seksem mamy do czynienia, kiedy wszystkie zaangażowane w niego strony zgodziły się z własnej woli na udział w nim i szanują swoje granice. Za konsensualnym seksem powinno stać wyraźnie „tak” – wypowiedziane zawsze, kiedy kontakt jest inicjowany, a także później, w przełomowych momentach tego kontaktu.
– Mamy prawo powiedzieć „nie” w dowolnym momencie i druga osoba bezwzględnie powinna to uszanować – podkreśla seksuolożka Izabela Jąderek. – Niezależnie, czy to ktoś przypadkowy, czy stały partner. Część par tworzy też własne hasła, których wypowiedzenie jest sygnałem, że dana aktywność powinna być natychmiast przerwana. Kontynuacja jest przekroczeniem granicy i przemocą.
Obowiązek małżeński
Choć rewolucja seksualna rozpoczęta w latach 60. miała obalić skostniałe normy i dać wszystkim równe prawa do seksu, to kobiety dalej są traktowane przedmiotowo i najczęściej są ofiarami – z raportu Fundacji STER wynika, że 87 proc. Polek doświadczyło jakiejś formy przemocy seksualnej, a 37 proc. uczestniczyło w aktywności seksualnej wbrew swojej woli.
W 2015 rok Rebecca Traister na łamach „The Cut” opublikowała wciąż aktualny tekst „Why Sex That’s Consensual Can Still Be Bad. And Why We’re Not Talking About It”. Traister sugerowała, że dopóki będą obowiązywały nierówne standardy, a kobiety wciąż będą na słabszej pozycji w seksie, nie może być mowy o ich satysfakcji. Dlatego musimy zacząć dyskutować, nie wstydzić się przyznawać do nieudanych stosunków i wspólnie zredefiniować „bezpieczny seks”. Bo co nam po pozornej liberalizacji obyczajów, skoro nie mają przełożenia na to, co się dzieje podczas samego seksu, któremu wciąż towarzyszą zaciśnięte zęby i strach.
Mamy prawo powiedzieć „nie” w dowolnym momencie i druga osoba bezwzględnie powinna to uszanować – podkreśla seksuolożka Izabela Jąderek. – Niezależnie, czy to ktoś przypadkowy, czy stały partner
Stawić czoło problemowi seksualnej przemocy i sformalizować zgodę na seks postanowili szwedzcy politycy, proponując pod koniec grudnia ustawową regulację, aby m.in. przed każdym stosunkiem obowiązkowo wyrażać słownie zgodę. Wśród prawicowych polityków w naszym kraju zawrzało, bo szwedzki pomysł oczywiście dotyczy także małżeństw. Tymczasem w Polsce seks nadal bywa postrzegany jako „obowiązek małżeński”. Co może się przekładać na to, że 55 proc. (raport Fundacji STER) seksualnych nadużyć wobec kobiet ma miejsce w ich własnych domach, a sprawcami są najczęściej osoby znane ofiarom – byli lub obecni partnerzy.
– Seksualność to nieodłączna dziedzina naszego życia. Podobnie jak praca czy podatki – komentuje Patrycja Wonatowska, seksuolożka, edukatorka seksualna, terapeutka związana z Instytutem Pozytywnej Seksualności. – To, co je łączy, to zbiór pewnych norm. A norma partnerska z seks-zasadami jak najbardziej się w to wpisuje i może raczej pomóc niż zaszkodzić.
Karty na stół
Idąc tropem szwedzkiego pomysłu, holenderski start-up zaprezentował niedawno aplikację LegalFling bazującą na technologii blockchain, pozwalającej zawierać wirtualne umowy (Live Contracts). Twórcy LegalFling twierdzą, że za jej pośrednictwem w prosty i oficjalny sposób będzie można wyrazić zgodę na seks, najpierw udostępniając potencjalnej partnerce lub partnerowi listę swoich seksualnych preferencji. Taki seks-kontrakt możemy zawierać zarówno z osobami poznanymi za pośrednictwem LegalFling, jak i tymi, do których kontakty mamy w telefonie czy komunikatorach typu WhatsApp.
– Elektroniczny kontrakt, dotyczący zgody na seks, nie jest pierwszym pomysłem tego typu – przypomina seksuolożka Izabela Jąderek. – Choćby stowarzyszenie Affirmative Consent Project przygotowało projekt umowy i wprowadziło go kilka miesięcy temu na kampusach brytyjskich uczelni, w odpowiedzi na rosnącą tam liczbę gwałtów. Twórcy takich rozwiązań argumentują, że część spraw dotyczących napaści seksualnych została umorzona z braku dowodów, a sprawcy twierdzą, że ofiara zgodziła się na stosunek. Taki kontrakt pomaga w udowodnieniu, że np. ktoś nie zaakceptował seksu bez prezerwatywy, podczas gdy w jego trakcie miało miejsce jej potajemne usunięcie (stealthing). Wpływa też na zmianę naszego myślenia, że to przede wszystkim po stronie ofiary jest ciężar dowodowy. Wydaje mi się, że taka umowa może dawać poczucie bezpieczeństwa i paradoksalnie pomóc też stronie oskarżonej. To również dobra baza do dyskusji o tym, co w seksie lubimy, a czego nie.
Przy okazji akcji #MeToo okazało się, jak temat zgody jest skomplikowany. Gdzie przebiegają granice, kto je wyznacza? Kiedy subtelne mrugnięcie okiem jest zgodą, a kiedy okazją do przekroczenia?
A jak w świetle prawa można jeszcze zabezpieczyć nasze stosunki? – Dobrym dokumentem jest oświadczenie woli – mówi Aleksandra Włodarczyk, aplikant radcowski. – Możemy w nim zawrzeć zarówno to, na co w seksie się godzimy, jak i to, na co absolutnie nie ma naszej zgody, możemy oświadczyć, że jesteśmy zdrowi itp. Oczywiście przełożenie teorii na praktykę jest trudne, ale jest szansa, że taki sformalizowany przekaz bardziej do nas dotrze. Mimo umowy może być i tak ciężko dowieść, że doszło do przekroczenia, kiedy w akt seksualny były zaangażowane dwie osoby i mamy słowo przeciwko słowu. Taki seks-regulamin przede wszystkim podnosi społeczną świadomość, że trzeba się badać, zabezpieczać, szanować cudze granice, a przekroczenie może mieć konsekwencje. Na początku może być odstraszający, ale im więcej będzie się o tym mówiło, tym bardziej się oswoimy i będziemy odpowiedzialnie podchodzili do życia i zdrowia seksualnego – własnego i cudzego.
– Podoba mi się idea zawierania seksualnych umów, zwłaszcza wirtualnych – przyznaje Aleksandra Nowak, dziennikarka związana z magazynem „G’rls ROOM” promującym pozytywne podejście do seksualności – Wyłożenie kart na stół, czy to podczas rozmowy czy za sprawą takiej umowy, wcale nie musi odzierać seksu z tajemnicy, może być nawet podniecające, a co więcej: w jakimś stopniu obliguje do bycia fair podczas zbliżenia. Normy obyczajowe ewoluowały, coraz częściej umawiamy się przez aplikacje do randkowania, więc dlaczego nie mielibyśmy szukać nowych, lepszych rozwiązań, które zapewnią bezpieczny i satysfakcjonujący dla obydwu stron seks? Cieszę się, że nareszcie mówimy głośno, że bywamy z seksu niezadowolone, że zdarza nam się bać w jego trakcie czy na randkach.
Najważniejsza jest komunikacja
Jak pokazują badania prof. Zbigniewa Izdebskiego, zarówno mężczyźni, jak i kobiety najczęściej obawiają się niechcianej ciąży (odpowiednio 57,5 proc. i 66 proc.) i zakażenia wirusem HIV (40,3 proc. i 41,7 proc.). A jednak niełatwo nam przychodzi zapytanie o aktualne badania czy antykoncepcję. Do tego dochodzi obawa co będzie, kiedy powiemy „nie” partnerowi. Nikt nas nie uczy pytania o zgodę, jak i odmawiania, dlatego pomocne mogą być warsztaty.
Niezdecydowanie nie powinno być brane za dobrą monetę. Jeśli nie ma wyraźnej, entuzjastycznej zgody, to nie ma seksu
– Wiele komplikacji wynika z tego, że często nie dajemy sobie przestrzeni, żeby się zastanowić nad tym, czego pragniemy i jak o to poprosić – twierdzi Agata Loewe, psychoterapeutka i seksuolożka z Instytutu Pozytywnej Seksualności, gdzie organizowane są zajęcia z odmawiania w sytuacjach intymnych. – Domyślamy się, czego inni od nas oczekują. Godzimy się też na pewne niewygody, których często można uniknąć dzięki prostym komunikatom. Zapominamy, że po drugiej stronie stoi człowiek, który podobnie jak my wchodzi w relację z całym pakietem przekonań i nieuświadomionych wewnętrznych konfliktów. Przy okazji akcji #MeToo okazało się, jak temat zgody jest skomplikowany. Gdzie przebiegają granice, kto je wyznacza? Kiedy subtelne mrugnięcie okiem jest zgodą, a kiedy okazją do przekroczenia? Dodatkowo myślę o granicach nie tylko fizycznych, ale też psychicznych. Przejrzysta komunikacja między wszystkimi zaangażowanymi stronami w tych warunkach jest kluczowa.
Niezdecydowanie nie powinno być brane za dobrą monetę. Jeśli nie ma wyraźnej, entuzjastycznej zgody, to nie ma seksu. A dobry seks zawiera w sobie przestrzeń na przyjemność, uważność, szacunek. Z kolei ten zły nie tylko pozostawia po sobie niemiłe wspomnienia, lecz także otwiera drogę do kolejnych, poważniejszych przekroczeń.
– Chciałabym żyć w świecie, w którym moje „nie” spotka się z akceptacją, nie z agresją – mówi Patrycja Wonatowska. – W świecie, w którym nie ma przymusu odbycia stosunku seksualnego z racji nadanej mi roli społecznej, w świecie, w którym moja seksualność może być wyrażana, a nie piętnowana. I wreszcie chciałabym żyć w świecie, w którym na pytanie: „Kiedy się ostatnio testowałaś/testowałeś?”, otrzymam wyniki badań, a nie rozgoryczone spojrzenie.
Dlatego najwyższa pora na dokończenie seksualnej rewolucji na naszych zasadach. Stawka jest zbyt duża, aby stać w miejscu. Stawką jest nie tylko przyjemność, ale również zdrowie i życie. Ustanowienie brakujących norm i wypracowanie mechanizmów ich przestrzegania to nie zamach na seksualną wolność. I tak, seks ciągle jest polityczny, ciągle jest odbiciem relacji zależności i władzy. To barometr równości.
Paulina Klepacz – dziennikarka zainteresowana tematyką seksualności, redaktorka naczelna feministyczno-erotycznego magazynu „G’rls ROOM” i entertheroom.pl
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.