„Buffy: Postrach wampirów” z przełomu lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku z Sarah Michelle Gellar w tytułowej roli pogromczyni potworów budzi nostalgię w trzydziestoletnich dziś widzkach. Ale skandal wokół jego twórcy, Jossa Whedona, każe stawiać pytania o jego wymowę. Czy kultowy serial naprawdę miał tak feministyczne przesłanie, jak nam się wówczas wydawało?
Pierwszy dzień w liceum Sunnydale, oddalonym dwie godziny drogi na północ od Los Angeles. Szesnastoletnią Buffy Summers (Sarah Michelle Gellar) kolejny raz wyrzucono ze szkoły za złe sprawowanie, więc przenosi się do spokojniejszej okolicy. Dziewczyna okazuje się Wybrańczynią, której przeznaczeniem jest „samotne przeciwstawienie się wampirom, demonom i siłom ciemności”, o czym przypomina narrator na początku każdego odcinka. Niestety oprócz nadludzkiej siły ma także pecha – tak się składa, że w Sunnydale skoncentrowana jest demoniczna energia. I to akurat pod ogólniakiem, w którym Buffy ma rozpocząć naukę. W prowincjonalnym miasteczku na każdym kroku czai się zagrożenie: wiedźmy, wampiry, hieny i starożytne mumie tylko czyhają, aby zniszczyć świat. Nad miastem wisi apokalipsa, a nad Buffy – nieustanna groźba śmierci jej i jej najbliższych. Choć dziewczyna chciałaby się skupić na nauce i „mieć normalne życie”, jak ciągle powtarza, to los przeciętnej nastolatki nie jest jej pisany. Trup wypada z szafy (a w zasadzie szkolnej szafki) na samym początku pilotażowego odcinka i tak już pozostanie do końca serii. Na szczęście, mimo targających nią wątpliwości, Buffy ze swoją świtą zawsze przybędzie w porę. Możemy odetchnąć z ulgą.
Blondwłosa siła kobiet
Motyw prowincjonalnego miasteczka, które okazuje się zagłębiem niesamowitości, eksplorują dziś mniej lub bardziej udane produkcje utrzymane w konwencji paranormal high school, na czele z takimi hitami, jak „Wednesday”, „Tajemnice Smallville” czy „Chilling Adventures of Sabrina”. Ich bohaterki często przypominają Buffy: są młode, bystre, predestynowane do roli liderek. W „Buffy” to kobiety mają moc. Jak tłumaczą twórcy, postać pogromczyni miała pozostawać w opozycji do biernych piękności z popularnych w latach 90. slasherów, których jedynym zadaniem były ładny wygląd, krzyk i widowiskowa śmierć. W przypadku Buffy to potwory miały krzyczeć na jej widok. Serial traktował poważnie swoje dorastające widzki, czyniąc fantastyczne wątki nieoczywistymi metaforami problemów, z którymi często przychodzi się zmagać w okresie dojrzewania. Serial pomaga oswoić się ze śmiercią najbliższych, samotnością, kompleksami. Działa jako niekonwencjonalny manifest przyjaźni, bo to dzięki zaangażowaniu swojej paczki pogromczyni pokonuje potwory. Dodatkowo sama metafora szkoły jako bram piekła wydaje się czytelna, nie tylko dla nastolatków.
Fenomen serii zbiegł się ze wzrostem popularności motywu wampirów w kinie i telewizji. Na kontynuację niektórych wątków nie trzeba było długo czekać – wybraniec serca Buffy, Angel, mroczną aurą przetarł szlaki Edwardowi ze „Zmierzchu” (2008) (który zjawiał się nocą, aby obserwować Bellę, jak śpi – Angel robił to samo). Co więcej, kąśliwe komentarze tytułowej bohaterki wprowadziły do słownika popularne także dziś wyrażenia slangowe.
Nostalgia, zło i słodkie lata 90.
Przy całym sentymencie do „Buffy” trzeba jednak przyznać, że niektóre elementy serii (tak jak i innych produkcji z tego czasu) nie zestarzały się najlepiej. Od pierwszych scen czuć, jak bardzo telewizja poszła do przodu w ciągu ostatnich 25 lat. W zasadzie na każdym poziomie: od sposobu prowadzenia narracji i kreowania bohaterów przez naiwne aktorstwo aż po komiczne efekty specjalne. „Buffy” dość szybko staje się klasyczną operą mydlaną – wszyscy tu ze sobą romansują, bohaterowie kłócą się, trują, umierają, aby następnie w cudowny sposób zmartwychwstać. Schemat jest powtarzalny: każdy odcinek zaczyna się toczoną niby mimochodem walką z wampirami na cmentarzysku, a kończy „nieoczekiwanym” cliffhangerem. Buffy i jej Scooby Gang (bo tak określa się grupę jej przyjaciół) mają zawsze do wykonania jedno zadanie, które najprawdopodobniej bazuje na walce z demonem, także tym wewnętrznym. Choć galeria wrogów jest nadzwyczaj pomysłowa i różnorodna (do moich ulubionych należą modliszka przybierająca postać nauczycielki biologii oraz prehistoryczny pasożyt Bezoar, żyjący w podziemiach liceum), to archetypy pozostają chrześcijańskie – przeciwwagę dla otchłani stanowi Niebo, do którego trafia Buffy w jednym z późniejszych sezonów. Lęk przed piekłem jest tu permanentny, a często przywoływane „zło” i apokalipsa mają wręcz starotestamentowy posmak (który został jednak w odpowiednim stopniu podkręcony przez magię i fantastykę, za co „Buffy” została ostro skrytykowana przez środowiska konserwatywne).
Dziś seria broni się przede wszystkim dzięki sile nostalgii – ale ten sentyment, jak wiemy, bywa fundamentalny i można na nim budować także nowe produkcje (przypadek sukcesu „Stranger Things”). Szczególnie dziś, gdy fascynacja latami 90. jest tak silna. Dotyczy to także mody. Oglądając serial, przenoszę się w świat „Bravo” i „Popcornu”, w których zaczytywałam się jako nastolatka. Detale tworzą to licealne uniwersum: perłowe błyszczyki zawsze starannie nałożone na wargi Buffy, dopasowane sukienki sięgające połowy łydki, bojówki, kozaki do kolan, proste skórzane kurtki w stylu rocker chic… No i fryzury! Blond włosy splecione w dwa warkocze, karbowane pasemka, nierówne przedziałki – prawdziwa podróż sentymentalna do czasów, kiedy wszystkie nosiłyśmy we włosach kolorowe spinki, upinając włosy na czubku głowy (albo odgarniałyśmy grzywkę charakterystyczną, falistą opaską). Każdy z bohaterów ma swój styl – Willow nosi fikuśne kapelusze i dziergane swetry z golfem, a tleniony wampir Spike jest cudownie punkowy. Te ponadczasowe stylizacje, z których dziś czerpią młodsze pokolenia, to zasługa projektantki kostiumów Cynthii Bergstrom. Powrót do tych trendów można obserwować na wybiegach największych projektantów.
Różne definicje feminizmu
„Buffy” zaskakuje śmiałością ukazywania niektórych wątków – gdy Willow odkrywa w sobie magiczne moce, zaczyna też rozumieć swoją tożsamość seksualną. Ewolucja jej postaci nawet z dzisiejszej perspektywy wydaje się świeża. Poza tym na palcach jednej ręki można zliczyć przedstawicieli innych niż biała grup etnicznych, którzy zyskują widoczność dopiero pod koniec sagi. Fantazja w ukazywaniu seksualności ewoluuje: na początku licealne hormony dawkowane są oszczędnie, za to sporo tu staroświeckich zachwytów nad ładnymi dziewczynami, które dziś często uznalibyśmy za niesmaczne. Serialowi daleko też do nurtu body positivity – często padają komentarze w stylu: „Biodra Cordelii są szersze, niż myślałam”. Pomimo rzekomego feminizmu wpisanego w ideę serialu kobiety bywają traktowane przedmiotowo (Xander przez wszystkie sezony spogląda na Buffy jak na łakomy kąsek).
Owa rozbieżność nie dziwi, gdy zna się współczesny kontekst – w ostatnich latach obsada serialu wysunęła oskarżenia pod adresem twórcy, Jossa Whedona, zarzucając mu niewłaściwe zachowanie na planie. Podobno rzucał obraźliwe komentarze pod adresem aktorek, przyznał się też do romansów z członkiniami ekipy. Jego ambicja, aby tworzyć telewizję promującą niezależne, silne kobiety, to zatem tylko jedna – ta piękniejsza – strona monety, w tym biznesie wciąż zbyt często rzucanej przez mężczyzn.
Trudno jednak zaprzeczyć, że „Buffy” na dobre zmieniła myślenie o serialu telewizyjnym z kobietą w roli głównej. Skandal wokół Whedona nie był w stanie ograniczyć wpływu Buffy na popkulturę. Umiejętność przeplatania absurdalnego dowcipu z horrorem, zaangażowanym dramatem i wartkimi scenami akcji sprawia, że Buffy pozostaje autentyczna w swojej konwencji – i to zapewnia jej, nomen omen, wampirzą nieśmiertelność.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej