Kto mówi prawdę? Czyja historia wydaje się bardziej przekonująca? Jak narracja budowana od różnych stron pokazuje wiele wersji wydarzeń? Na platformę Apple TV+ trafił serial „Sprostowanie” z Cate Blanchett w reżyserii Alfonso Cuaróna. Do ostatniej sceny nie wiadomo, co stało się naprawdę.
„Wielkie kłamstewka” (2017) przeszły do historii telewizji (a w każdym razie pierwszy sezon tego serialu Davida E. Kelleya), bo w mistrzowski sposób łączyły pogłębioną psychologię, trzymającą w napięciu historię kryminalną i lekkość, którą produkcja po części zawdzięczała doborowej obsadzie (Nicole Kidman, Reese Witherspoon, Laura Dern, Shailene Woodley, Zoë Kravitz). Ekranizacja powieści Liane Moriarty z łatwością mogłaby jednak z kategorii prestige TV przesunąć się w kierunku guilty pleasure, gdyby nie pewien niezbędny dystans twórców i aktorek. „Wielkie kłamstewka” momentami przypominały klimatem „Gotowe na wszystko” – paradoksalnie dzięki tej bezpretensjonalności uniknięto przekroczenia granicy kiczu. Wiele kolejnych produkcji, także samego Kelleya, próbowało powtórzyć sukces przeboju z 2017 r. Czasami udawało się lepiej, jak w przypadku „Małych ognisk” z Reese Witherspoon (2020), czasem gorzej, jak w „Od nowa” z Nicole Kidman i Hugh Grantem, gdzie tego, co Amerykanie określają mianem pulp, było w nadmiarze.
Od serialu „Sprostowanie” z fantastyczną Cate Blanchett nie można się oderwać
„Sprostowanie” na Apple TV+ balansuje na cienkiej granicy między programem premium a operą mydlaną jak z Hallmarku. Serial ratują talenty – reżyserski Alfonso Cuaróna, który każdą z narracji pokazuje inaczej, oraz aktorskie – Cate Blanchett w roli Catherine Ravenscroft oraz dawno niewidzianego Kevina Kline’a jako jej antagonisty Stephena Brigstocke’a. Pochwały należą się także Leili George grającej młodą Catherine, Louisowi Partridge’owi za kreację polaryzującej postaci Jonathana, Lesley Manville („The Crown”) wzruszającej w roli jego matki, oraz Kodiemu Smit-McPhee’emu, który jako wrażliwy syn Catherine wygrywa młodzieńcze lęki. Od reszty ekipy odstaje Sacha Baron Cohen jako mąż Catherine. Aktor nie potrafi się zdecydować, czy wciąż najlepiej czuje się jako Borat, czy idzie w kierunku stuprocentowo poważnej kreacji ze „Szpiega” (2019).
Produkcję grzebie jednak sensacyjny ton, który pozostaje stałym punktem łączącym różne narracje. Utytułowana reporterka i dokumentalistka Catherine wiedzie idealne życie uprzywilejowanej przedstawicielki elity. Designerski dom, liczne nagrody, lojalny mąż. Problemy sprawia 25-letni syn Nicholas – dopiero co wyprowadził się od rodziców, pracuje jako ekspedient, nadużywa narkotyków. Catherine się obwinia – może za dużo wyjeżdżała, może trudno budowało jej się relację z dzieckiem, może myślała za dużo o sobie. Nie spędza jej to jednak snu z powiek.
Prawdziwy kłopot pojawi się dopiero wraz z przybyciem pewnej przesyłki. W kopercie Catherine znajduje książkę, której fabuła przypomina jej przeżycia sprzed lat. Napisała ją Nancy, matka chłopaka, z którym Catherine miała styczność na wakacjach 20 lat temu. Jonathan wówczas utonął w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a matka posklejała z fragmentów – sekcji zwłok, jego pocztówek, zdjęć znalezionych na kliszy – opowieść o femme fatale, która skrzywdziła jej bogu ducha winne dziecko. Gdy książka i zdjęcia ujrzą światło dzienne, Catherine może stracić wszystko. Zostać scancelowana, oskarżona o zatajenie prawdy o wypadku, który mógł nie być wypadkiem, opuszczona przez męża. Wiedząc, że jej los zmienił się bezpowrotnie, dąży do konfrontacji ze sprawcą – Stephenem, ojcem Jonathana, wdowcem po Nancy, emerytowanym nauczycielem, którego życie skończyło się właściwie w chwili utonięcia chłopaka.
„Sprostowanie” to głos w ważnej sprawie, ale czy można traktować go poważnie?
Cuarón równolegle snuje kilka narracji – z perspektywy Jonathana, z kart książki napisanej przez Nancy, z projekcji Stephena, z odmętów wspomnień Catherine. Reżyser posługuje się nie tylko retrospekcjami, lecz także głosem narratorki (Indira Varma), która komentuje zachowania Catherine i Stephena, dokuczając im, próbując w oczach widzów podkopać zaufanie do nich, pokazując ich ciemne strony. Nieprzypadkowo ona wykonuje zawód dziennikarki i dokumentalistki – zazwyczaj to ona snuje opowieść, a on nauczyciela – tego, którego trzeba słuchać.
Teza o tym, jak trudno dociec prawdy, jak łatwo ulec percepcji, ile błędnych wniosków można wysnuć z pozornie oczywistych „dowodów”, wyłożona już w pierwszych scenach serialu, szybko powszednieje, ulega banalizacji, a w końcu zaczyna drażnić. Zwłaszcza że ostatecznie – nie zdradzając zbyt wiele – „Sprostowanie” (nie do końca dokładny tytuł – po angielsku „Disclaimer” – nawiązuje do notki w książce: „Podobieństwo do prawdziwych osób jest nieprzypadkowe”) – okazuje się serialem o victim blaming. Ten wydźwięk zostaje jednak zakopany pod toną fałszywych tropów. Co twórcy próbują powiedzieć? Że fakty trudno zrekonstruować? Że prawda wychodzi na jaw po latach? Że prawda krzywdzi? Czy może że ostatecznie wyzwala? Można „Sprostowanie” na podstawie powieści Renée Knight potraktować jako lekcję krytycznego myślenia – nie ufajmy fake newsom, słuchajmy wszystkich stron sporu, oddzielajmy prawdę od percepcji. Tyle że ta nauka wydaje się publicystyczna, przyczynkarska, niepogłębiona. Cate Blanchett zasługiwałaby na lepszy serial.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.