Po siedmiu sezonach serialu Amy Sherman-Palladino, emitowanego w latach 2000-2007, wiele nastolatek marzyło o tym, żeby zaprzyjaźnić się z własną matką. Po latach bliska relacja Gilmorek – Lorelei i jej córki Rory – wydaje się odrobinę zbyt symbiotyczna.
Obowiązkowym przystankiem podróży po Kalifornii jest Los Angeles, obowiązkowym punktem programu zwiedzania Los Angeles są studia Warner Bros., a obowiązkowe miejsce na terenie kompleksu to gazebo. Biała, ażurowa, romantyczna altana zagrała w serialu „Kochane kłopoty” Amy Sherman-Palladino. Usytuowana w sercu fikcyjnego miasteczka Stars Hollow (twórczynię zainspirowało Washington w stanie Connecticut, w którym „wszyscy się znali”), stanowiła tło dla miłosnych wyznań, nastoletnich łez i rozmyślań o przyszłości. Gazebo to w Stanach Zjednoczonych instytucja. Stars Hollow do złudzenia przypomina inne popkulturowe prowincje – Hill Valley z „Powrotu do przyszłości” z 1985 r. albo Punxsutawney z wcześniejszego o dwa lata „Dnia Świstaka”. Tam też altana pełniła funkcję axis mundi. O mocy gazebo przekonałam się w hotelu w nadmorskim Santa Barbara, gdzie byliśmy z mężem najmłodszymi gośćmi, popołudniowym rytuałem była kawa i ciasteczka w cieniu altany. – Oh, they have a gazebo, how delightful! – słyszałam zachwyty kolejnych emerytów wygrzewających się w kalifornijskim słońcu.
Nieprzypadkowo więc altana stanęła w centrum Stars Hollow. Kto by nie chciał być sąsiadem Lorelei i jej nastoletniej córki Rory Gilmore, kto by nie chciał wpadać na poranną kawę do przystojnego gbura Luke’a, kto by nie chciał uczestniczyć w lokalnych festynach, konkursach i potańcówkach. Sen o słodkich miasteczkach wyśniła oczywiście mieszkanka metropolii. Amy Sherman-Palladino urodziła się w Los Angeles, jako dziecko tańczyła w balecie, w latach 90. trafiła do zespołu scenarzystów „Roseanne”. Miała 34 lata, gdy razem z mężem Danielem wymyśliła „Gilmore Girls”. Producenci byli tak zachwyceni serialem o matce i córce, żyjących w symbiotycznej relacji, że nie chcieli nawet czytać gotowego scenariusza odcinka pilotażowego. Kupili od Sherman-Palladino kota w worku. Opłaciło się. Serial, w Polsce znany pod tytułem „Kochane kłopoty”, przetrwał siedem sezonów. Chociaż zdaniem fanów tych „prawdziwych” było tylko sześć. Gdy Amy i Daniel nie dogadali się w sprawie umowy z nową stacją, The CW, odeszli, pozostawiając serial w rękach współpracowników. Nie spodobało im się zakończenie, więc w 2016 r. postanowili dla Netfliksa nakręcić czteroodcinkowe zwieńczenie historii Gilmorek – „A Year in The Life”. Kończy się słowami: „Jestem w ciąży”. Historia zatacza koło – teraz to Rory zostanie matką.
Do tej pory była jedną z najgrzeczniejszych córek w historii telewizji. Wcześniej prymuski, takie jak chociażby Andrea Zuckermann z „Beverly Hills, 90210”, rzadko bywały głównymi bohaterkami seriali dla nastolatek. Dla równowagi dla kujoństwa, pedanterii i purytańskości Rory jest śliczna. Ma twarz Alexis Bledel, która w 2000 r. była 15-letnią debiutantką, a w ostatnim sezonie wciąż wyglądała, jakby dopiero co skończyła liceum. Rory wychowuje trzydziestolatka Lorelei (Lauren Graham), przeważnie singielka. Pochodząca z bogatej rodziny buntowniczka zaszła w ciążę w liceum. Nie zdała matury, nie związała się na dłużej z ojcem dziecka Christopherem (chociaż przez siedem sezonów będzie jeszcze wielokrotnie powracać, wezmą nawet z Lorelei ślub w Paryżu), uciekła z domu, a właściwie została wyrzucona. Emily i Richard Gilmore pojawiają się ponownie w życiu córki i dorastającej wnuczki dopiero, gdy Rory ma zmienić szkołę średnią na prestiżowe liceum Chilton. Porządna edukacja ma jej zapewnić wstęp do wymarzonego Harvardu, ale kosztuje krocie. Lorelei umawia się więc ze znienawidzonymi rodzicami, elitarystycznymi snobami, że opłacą szkołę Rory w zamian za cotygodniowe kolacje rodzinne.
Trzecią Gilmorką zostaje więc Emily.
Chociaż każda z bohaterek przeżywa rozterki miłosne, osią serialu są relacje między kobietami, przede wszystkim matki z córką, ale też Lorelei i Emily. Lorelei i Rory wszystko robią razem. Jedzą kawę i fast foody, biorą udział w 24-godzinnym maratonie tanecznym, opowiadają z prędkością karabinu maszynowego o swoich popkulturowych zajawkach (zazwyczaj strona scenariusza przypada na minutę odcinka, tutaj trzeba było napisać trzy razy więcej tekstu).
Lorelei zdaje maturę w liceum dla dorosłych, zakłada wymarzony biznes – pensjonat Dragonfly Inn, zakochuje się w Luke’u (scenarzyści wykonali tu typowy manewr will they, won’t they jak Rachel i Ross w „Przyjaciołach”, wciąż zwodząc widzów obietnicą happy endu). Ale to problemy Rory są najważniejsze. Najpierw nie potrafi zdecydować, czy kocha prostolinijnego Deana, czy bad boya Jessa. Na studiach umawia się z czarującym bogaczem Loganem, by w ostatnim odcinku serialu odrzucić jego zaręczyny. Z tego Lorelei jest dumna – starała się nauczyć córkę, że ona jest najważniejsza. Matka nie chce, by córka uzależniła życie od chłopaków. Potępia ją, gdy traci dziewictwo z Deanem, już wtedy byłym chłopakiem, i to żonatym. Krytykuje, gdy Rory umawia się z Jessem. Obraża na pół roku, gdy córka ma kryzys, bo szef mówi jej, że nie ma zadatków na dziennikarkę i na chwilę rzuca studia.
Lorelei jest jednocześnie matką autorytarną i nadopiekuńczą. Niespecjalnie pozwala jej popełniać błędy na własny rachunek, często unosi się gniewem, nie znosi, gdy Rory się z nią nie zgadza. Jako najlepsza uczennica w klasie – valedictorian – Rory wygłasza przemówienie na zakończenie liceum. – Pokazałaś mi wszystkie ważne kobiety – od Jane Austen do Patti Smith. Ale tak naprawdę zawsze chciałam być tobą – mówi córka, a matka tonie we łzach. Oglądając ten odcinek po latach, rozumiem jeszcze lepiej niż w połowie lat 2000., że dobry rodzic chce, żeby dziecko się buntowało, pozwala mu na samodzielność, lubi patrzeć, jak szuka własnej drogi.
Doceniając wciąż ciepło, dowcip i kameralność „Kochanych kłopotów”, nie polecałabym go matkom. Raczej córkom, żeby pokazać im, że przesadne utożsamienie z matką do niczego dobrego nie prowadzi. Emancypacja jest konieczna. Jedna z podstawowych zasad terapii brzmi przecież: musisz zabić swoich rodziców. Oczywiście tylko w głowie i tylko symbolicznie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.