Maria Kłosińska prowadzenia własnej firmy uczyła się od przedsiębiorczych sióstr. Justyna prowadzi Charlotte, a razem z młodszą Basią także supermodny warszawski bar Wozownia. Sama Marysia szerzy modę vintage w sklepie Klunken na Pradze, ale nie rezygnuje też z pracy kostiumografki.
Rozmawiamy przez telefon, bo nie zdążyłyśmy się spotkać przed twoim wyjazdem. Poleciałaś do Turcji, ale nie na wakacje, tylko do pracy…
Tak, przebywam od trzech tygodni na farmie pod Izmirem, gdzie pracuję w polu, opiekuję się zwierzętami, pomagam prowadzić gospodarstwo. To taki detoks, odpoczynek, ucieczka od warszawskiej rzeczywistości. Znalazłam to zajęcie na portalu World Wide Opportunities on Organic Farms.
Kto pod twoją nieobecność zajmuje się sklepem?
Mój chłopak, Paweł, wysyła paczki klientkom. A ja dwie godziny dziennie zajmuję się sklepem online. Zaletą prowadzenia sklepu, który jest po części internetowy, jest to, że można pracować z drugiego końca świata. Chętnie z tego korzystam.
Zawsze chciałaś prowadzić butik vintage?
A wiesz, że tak? To było moje marzenie od liceum. I spełniłam je dwa lata temu.
Obserwujesz wzrost zainteresowania modą vintage, od kiedy więcej się mówi o ekologii?
Może trochę, ale nie tak bardzo, jak bym sądziła. Niektórym osobom ubrania z second handu nadal niesłusznie kojarzą się z czymś przechodzonym… Te osoby, które kupowały u mnie od początku, robią to nadal. Ale wciąż za dużo ludzi kupuje w galeriach handlowych. Przyznaję, że ja też czasami się łamię…
Sklep stacjonarny na warszawskiej Pradze działa kilka razy w miesiącu. Takie jest twoje założenie?
Raczej konieczność. Sklep to mój biznes, ale mam też drugą pracę, której poświęcam więcej czasu. Spełniam się jako kostiumografka przy reklamach. Fajnie funkcjonować w dwóch światach – komercyjnym i offowym. To daje równowagę.
Oba te zawody opierają się na wykorzystaniu miękkich umiejętności.
Tak, satysfakcję na planie filmowym daje odnajdywanie się wśród ludzi, często bardzo różnych. Musisz się z nimi dogadać. Jeśli nie, to wypadasz z gry. A trudno się tego nauczyć. Tę otwartość na innych trzeba mieć w sobie. A to jest wyzwanie zwłaszcza wtedy, gdy jesteś dwudziestoletnią dziewczyną i otaczają cię głównie faceci po czterdziestce… Najważniejsza jest chęć przebywania z innymi ludźmi. Jeśli nie lubisz ludzi, plan filmowy nie jest dla ciebie. Praca nie kończy się przecież o 17. Często spędzasz na zdjęciach 15 godzin bez przerwy.
Praca w reklamie wymaga pokory?
Tak, bo to praca zespołowa. Nie zawsze udaje się zrealizować pomysły poszczególnych osób. Działamy na wspólny efekt. To burzliwy rynek. Dużo się dzieje, spoczywa na tobie duża odpowiedzialność, także za innych. Czasami trudno wytrzymać tempo. Dla artystów to może być wyzwanie, bo wymagane jest szybkie podejmowanie decyzji. Czasami, może paradoksalnie, przydaje się większe ego, potrzebne do tego, żeby przekonać innych do swoich racji.
Decyzyjność jest ważna także w prowadzeniu własnej firmy.
Tak, zwłaszcza że konsekwencje tych decyzji spadają wyłącznie na mnie… W sklepie przydałby mi się inwestor. Mam mnóstwo planów rozwojowych, ale ograniczeniem są pieniądze. I chciałabym mieć więcej czasu na promocję. Ale to nie znaczy, że chciałabym prowadzić sklep w pełnym wymiarze. Nie jestem w stanie określić się, która praca jest dla mnie ważniejsza. Dobrze mieć plan B, oczywiście. Ale najważniejsza jest dla mnie kreatywność, która płynie z odmiennych doświadczeń.
Mówi się często, że do świata reklamy wstęp jest trudny, bo to branża oparta na znajomościach.
To hermetyczne środowisko. Pracuję w branży od czterech lat, a jestem drugą kostiumografką, a nie pierwszą. Proces zdobywania doświadczenia trwa. I zdarza się, że reżyser chętniej zatrudnia koleżankę niż równie zdolną osobę, której nie zna. Czasami mam poczucie, że warto byłoby to zmienić. Choć z drugiej strony rozumiem, że dobrze jest współpracować z osobą, którą dobrze znasz.
Potrzebne są do tej pracy studia czy wystarczy doświadczenie?
Znajomość trendów, intuicja, ale przede wszystkim doświadczenie. Reklama rządzi się swoimi prawami. Nawet jeśli wejdziesz do tego świata jako uznana projektantka, polegniesz, nie znając zasad gry.
Taka praca to spełnienie marzeń wielu dziewczyn.
Gdy jako piętnastolatka statystowałam w filmie, dowiedziałam się, na czym polega zawód kostiumografki. Nie wyobrażałam sobie siebie w tej pracy, bo nie znałam nikogo z branży. Poszłam na historię sztuki z myślą, że będę kuratorką, pracowniczką muzeum albo instytucji kultury. Na pewno chciałam się związać w jakiś sposób ze światem sztuki.
Rodzice pomagali ci w wyborach życiowych?
Pokazywali mi, co mogę robić, chociażby zapisując na balet, który pokochałam. Potem uczyłam się malarstwa w Atelier Foksal. Z siostrą Basią chodziłyśmy też na taniec. Potem sama wymyśliłam sobie kurs varsavianisty. Rodzice chcieli, żebyśmy były wciąż otwarte na nowe doświadczenia, nigdy nie przestawały się uczyć.
Rodzice są związani ze światem sztuki albo biznesu?
Tata jest dziennikarzem, mama polonistką, cała rodzina humanistów. O biznesie nauczyć mnie nie mogli.
Ale mogły nauczyć cię siostry.
Tak, mam trzy starsze siostry. Justyna prowadzi Charlotte i razem z Basią bar Wozownia. Najstarsza Aśka jest psychologiem. Ale właściwie żadna z nich nie ogranicza się do biznesu. Pierwszą prawdziwie przedsiębiorczą osobą w rodzinie był mój szwagier, Tomek.
Pomagałaś Justynie w prowadzeniu Charlotte?
Tak, to była szkoła życia. Miałam 20 lat, gdy zostałam kierownikiem sali. Liczyłam pieniądze, robiłam tabelki w Excelu, dbałam o samopoczucie gości. Teraz gdy do sklepu przychodzą ludzie, nie siedzę z boku, tylko wchodzę z nimi w interakcję.
Siostry polegają na wsparciu rodziny?
Prowadzą wspólnie biznesy ze swoimi chłopakami i się nawzajem wspierają. Ja mogę zawsze liczyć na mojego chłopaka, który wybiera ze mną np. zdjęcia na Instagram.
Siostry zachęcały cię do założenia biznesu?
Tak, a ja uwierzyłam w to, że marzenia mogą się spełnić. Ale uczyły mnie też work life balance. Obserwując mamę i starsze siostry, zdobywałam doświadczenia. Każda z nich jest oczywiście na trochę innym etapie, ale każda ma poukładane życie osobiste. Wszystkie pracowałyśmy od najmłodszych lat. Dwie siostry mają już trójkę dzieci, trzecia na razie jedno.
Pochodząc z dużej rodziny, masz pokusę, żeby też zostać mamą gromadki dzieci?
Chciałabym mieć raczej więcej niż mniej dzieci (śmiech). Dwójkę–trójkę na pewno! Mama powtarza zawsze, że nie wyobraża sobie innego życia. Rodzice mieli oczywiście wsparcie swoich rodziców. Są bardzo dumni z tego, co osiągnęłyśmy: niezależność finansową, spełnienie marzeń, konsekwencje podążania własną drogą.
A wychowanie w domu pełnym kobiet pozwoliło ci uwierzyć, że możemy wszystko?
Tak, skąd czerpać tę naukę, jeśli nie od najbliższych? Mama zawsze pracowała zawodowo, godząc pisanie słowników dla PWN-u z wychowaniem dzieci. Jest dla mnie wzorem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.