Sonia Nowak: W obecnym systemie jesteśmy skazane same na siebie
Osoby, które ćwiczą pole dance, nie chcą być kojarzone ze striptizem, więc wybierają sobie te elementy, które im pasują, i nazywają je sportem. Uprawianie sportu świadczy o samodyscyplinie i budzi społeczne uznanie, podczas gdy rozbieranie się w klubie jest postrzegane jako niemoralne – mówi Sonia Nowak, striptizerka i domina, która pracuje w branży seksualnej od 2012 r., a od sześciu lat działa też jako aktywistka. Edukuje o prawach osób pracujących seksualnie w Polsce (a właściwie o ich braku) i krzywdzących modelach prawnych, walczy z piętnem, jakiego doświadczają sexworkerki i sexworkerzy, działa również w kolektywie Sex Work Polska.
Kiedy wyautowałaś się jako pracownica seksualna?
Kiedy wyjechałam na wymianę studencką do Londynu w 2016 r. To wtedy zaczęłam m.in. publikować posty z klubu, w którym tańczyłam na rurze. Poczułam siłę i swobodę, co wiązało się z tym, że Londyn jest otwartym, zupełnie innym kulturowo miejscem w kwestii podejścia do ciała i seksualności niż Polska. Przykładem są tzw. walk-in clinics, do których można przyjść w dowolnej chwili, bez rejestracji i przebadać się pod kątem chorób przenoszonych drogą płciową.Kluby w Londynie działają jak wszystkie inne punkty usługowe – mogą się reklamować, więc praca w nich jest jawna i widoczna. Tancerki mają podpisane umowy o samozatrudnienie. Każdy klub ma kadrę menagarów, czasem nawet i choreografów, i tzw. house mom, czyli osoby, które opiekują się pracownicami i pracownikami.
Głównym bodźcem do tego, aby otwarcie mówić o mojej pracy, było działanie tamtejszego kolektywu East London Strippers Collective, do którego się zapisałam. Organizował on różne wydarzenia, które miały na celu podnoszenie świadomości i zwalczanie stygmy pracy striptizerek. Kolektyw pojawił się na panelu dyskusyjnym z Amnesty International, współdziałał z organizacjami feministycznymi. Jednym z cyklicznych eventów były imprezy tematyczne z pokazem striptizu. Ludzie z zewnątrz mogli poznać osoby pracujące w klubach, zobaczyć, jak wygląda ich show, porozmawiać z nimi. Innym wydarzeniem było rysowanie tancerek na żywo. Pokazując, że osoby pracujące seksualnie są takie same jak oni, walczyliśmy z krzywdzącymi stereotypami.
W Polsce o pracy seksualnej nadal mówi się z zawstydzeniem.
To prawda, ale coś się zaczęło zmieniać. Pierwsze publiczne dyskusje o pracy seksualnej zaczęły się w 2015 r., gdy Sasza Różycka wydała książkę „Wenus bez futra”. To była pierwsza wyautowana osoba, o której słyszałam w Polsce. Dziś jest coraz więcej publikacji i wywiadów z osobami pracującymi seksualnie. Od 2014 r. działa również kolektyw Sex Work Polska, wspiera osoby pracujące seksualnie i podejmuje działania na rzecz naszej społeczności. W Londynie dużo więcej działo się w tej kwestii w przestrzeni publicznej. Gdy wróciłam do kraju, chciałam, by ludzie zrozumieli, czym jest praca seksualna, i żeby zaczęli postrzegać ją w kontekście pracy. Do tego potrzebna jest jednak edukacja i podnoszenie świadomości. Proces zmiany zaczyna się już w sferze języka, dlatego mówię „wyautowałam się”, a nie „przyznałam się”, jakbym była czemuś winna. Dzięki temu więcej osób może mieć odwagę, by otwarcie mówić o swoich doświadczeniach.
Trudno było ci wyautować się przed bliskimi w Polsce?
Bałam się ich reakcji – zgorszenia, zawodu, ale dostałam wsparcie i ogromną akceptację. Dla moich rodziców najważniejsze było moje bezpieczeństwo. Gdy powiedziałam mamie, że tańczę na rurze, zapytała mnie tylko: „A umiesz?”. Tata z kolei stwierdził, że cieszy się, że potrafię się sama utrzymać i lubię to, co robię, i nie obchodziło go, co o moim zawodzie myślą inni.
Czy w twojej pracy bywa niebezpiecznie?
Oczywiście zdarzają się incydenty, klienci potrafią być natarczywi, nieprzyjemni lub pod wpływem różnych substancji, ale już nauczyłam się sobie z tym radzić. Poza tym w klubach, w których pracuję, jest ochrona. Bywa, że klientowi wydaje się, że skoro płaci za usługę, to może zrobić wszystko.
Co dziś dla branży usług seksualnych jest priorytetem?
Obok zmiany świadomości i postrzegania sexworkingu ważna jest dla nas zmiana regulacji prawnej. Chcemy rozpoznania pracy seksualnej jako pracy niezależnie od tego, jaki rodzaj usługi wykonujemy – escorting, masaże erotyczne, praca w klubach, dominacja, praca na kamerkach –tak żeby obejmowały ją regulacje i przywileje pracowników. Myślę o takich „benefitach” jak urlop macierzyński czy L4, bo dla nas to są wciąż benefity.
Obecnie w Kodeksie karnym znajdziemy jedynie odwołanie do „prostytucji”, która jest definiowana jako odbywanie stosunku płciowego za wynagrodzenie pieniężne. Obecny model prawny, abolicjonizm, dopuszcza tylko escorting, pozwalając na legalne pracowanie w pojedynkę. Jeśli więc w naszą pracę zaangażowana jest więcej niż jedna osoba, podlegamy sankcjom karnym. Karze podlegają organizacja pracy seksualnej, określana w Kodeksie karnym jako sutenerstwo (czerpanie korzyści materialnych z pracy osób pracujących seksualnie), a także kuplerstwo (ułatwianie pracy) i stręczycielstwo (nakłanianie do pracy). W świetle prawa np. ochroniarz, telefonistka i nasi współlokatorzy czy współlokatorki, z którymi zrzucamy się na czynsz, podlegają karze. Nie możemy pracować w zorganizowanych agencjach, nie możemy pracować z koleżanką, by czuć się bezpieczniej. W obecnym systemie jesteśmy skazane same na siebie. Priorytetem jest zatem dekryminalizacja pracy seksualnej, by móc zbudować przestrzeń, w której można byłoby pracować bezpiecznie i legalnie, m.in. w zorganizowany sposób, a przede wszystkim mieć prawa pracownicze.
Dekryminalizacja pozwoliłaby też na zdjęcie stygmy z osób pracujących seksualnie.
To kwestia otwartej rozmowy, bez tabu. W systemie wypychającym pracę seksualną w szarą strefę sexworking, przez zanurzenie w kontekście kryminalnym, wydaje się nierozłącznie związany z przemocą. Dlatego też wiele osób jest przekonanych, że pracy tej nie można wykonywać bezpiecznie, konsensualnie. Rzeczywiście czasami doświadczamy przemocy w naszej pracy, tak samo jak znaczna część kobiet w Polsce ma doświadczenie przemocy seksualnej i nie tylko. Ale przez naszą marginalizowaną pozycję, przez to, że pracujemy w szarej strefie, nie jesteśmy w żaden sposób chronione, przez co klienci myślą, że mogą zrobić wszystko, i są bezkarni. Dziś musimy sami dbać o swoje bezpieczeństwo, sieciować się z koleżankami, a wsparcia szukamy w nieformalnych grupach i organizacjach, takich jak Sex Work Polska, którazapewnia bezpłatne wsparcie prawne i psychologiczne osobom, które doświadczyły przemocy.
Czy temat pracy seksualnej występuje w polskiej debacie politycznej?
Partie raczej nie interesują się prawami osób pracujących w branży usług seksualnych, chociaż dostajemy wsparcie od poszczególnych osób, m.in. Roberta Biedronia, Macieja Gduli czy Wandy Nowickiej. Jednak w dzisiejszej sytuacji politycznej, kiedy łamane są podstawowe prawa kobiet czy osób LGBTQ+, raczej nie możemy liczyć na żadne pozytywne zmiany.
Jednymi z głównych przeciwniczek pracy seksualnej w Polsce są radykalne feministki. Co wam zarzucają?
Powiedzmy to sobie szczerze, decyzja o podjęciu pracy seksualnej może mieć bardzo różne podstawy, w zależności od osoby i jej sytuacji. Podejmujemy ją, żeby zarobić pieniądze na życie, a to, czy dla kogoś będzie to zajęcie emancypacyjne, jest drugorzędne. W dobie kapitalizmu każde ciało jest narzędziem pracy. Przeciwnicy, w tym duża część radykalnych feministek, chcą nam wmówić, że powodem podjęcia przez nas pracy seksualnej jest presja. A moim zdaniem każda praca jest w jakiś sposób przymusem, bo 99 proc. z nas musi pracować, żeby się utrzymać.
W pracy seksualnej przede wszystkim chodzi o konsent, czyli zgodę i samoświadomość. Jeżeli decyduję się rozbierać i na tym zarabiać, bo czuję się z tym dobrze i komfortowo albo w mojej sytuacji życiowej podjęcie takiej pracy jest dla mnie optymalne, to kto ma prawo mnie oceniać? Patriarchat wyznacza nam konkretne role i karze, kiedy się w nie wpisujemy, np. kapitalizując naszą seksualność. Z jednej strony kobiety są już gotowe na to, by buntować się przeciwko roli matki czy żony. A z drugiej strony radykalne odwrócenie tej dynamiki, gdy to kobieta dyktuje warunki i bierze pieniądze za seks, nadal, o dziwo, wydaje się niemoralne, nawet dla niektórych feministek.
W social mediach poruszasz też temat klasizmu, który występuje wśród osób tańczących na rurze. Na czym polega ten konflikt?
Taniec na rurze został spopularyzowany i znalazł się w mainstreamie dzięki striptizerkom. Pierwsze kluby ze striptizem pojawiły się w latach 60. w USA, a pierwszą nauczycielką tańca na rurze była Fawnia Dietrich, tancerka klubowa, która zaczęła udzielać lekcji innym osobom, poza swoją pracą. Kiedy w drugiej dekadzie lat 2000. pole dance został okrzyknięty sportem, zaczęło go ćwiczyć coraz więcej osób. Pojawiły się studia, w których oprócz samych figur ludzie uczą się też zmysłowych ruchów i tańczą w tzw. szklankach (butach marki Pleaser, które były projektowane specjalnie dla striptizerek). Pomimo czerpania z naszego dorobku osoby, które hobbystycznie ćwiczą pole dance, odgradzają się od nas, tancerek zawodowych, tłumacząc, że to,co robią, nie ma ze striptizem żadnego związku. Sport cieszy się społecznym szacunkiem, a striptiz nie. Kobiety, które ćwiczą, nie chcą być kojarzone ze striptizem, więc wybierają sobie te elementy pole dance, które im pasują, i nazywają je sportem, dystansując się od zawodowych tancerek. Uprawianie sportu świadczy o samodyscyplinie i budzi społeczne uznanie, podczas gdy rozbieranie w klubie jest postrzegane jako niemoralne. To kolejny objaw dewaluowania osób z branży i spychania nas na margines z równoczesnym wykorzystywaniem naszego stylu tańca i estetyki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.