Rok 1994 uchodzi za najlepszy w historii kina. Na ekran trafiły wtedy takie klasyki, jak „Pulp Fiction”, „Forrest Gump” czy „Skazani na Shawshank”, a także kultowe komedie romantyczne: „Cztery wesela i pogrzeb”, „Tylko ty”, „Dwa miliony dolarów napiwku”. Jak na tym tle wypada film sensacyjny „Speed: Niebezpieczna prędkość” z Keanu Reevesem i Sandrą Bullock?
„Speed: Niebezpieczna prędkość” trafił na platformę Disney+ z klasyfikacją wiekową 16+. Klasyk kina sensacyjnego oglądałam z rodzicami jako jeden z pierwszych „dorosłych” filmów jako 11-, może 12-latka. Do polskich kin trafił pod koniec 1994 r., gdy kończyłam 10 lat, na kasety wideo zapewne kilka miesięcy później. O podróży do Ameryki nawet wówczas nie śniłam. Dla mnie Los Angeles, w którym rozgrywa się akcja filmu Jana de Bonta, równie dobrze mogłoby się mieścić na Księżycu. Do Kalifornii trafiłam 20 lat później – lądowałam na LAX, gdzie Annie (Sandra Bullock) prowadziła rozpędzony autobus, podróżowałam autostradami po horyzont, które zapewniły uwięzionym w filmie pasażerom odpowiednią prędkość jazdy, obserwowałam wielokulturowość mieszkańców metropolii, podziały społeczne, różnice klasowe.
Szybko zrozumiałam, że z autobusów miejskich korzystają turyści tacy jak ja i Stephens (Alan Ruck z „Sukcesji”), osoby koloru i błękitne ptaki. Do tej ostatniej kategorii zalicza się oczywiście Annie Porter, której zabrano prawo jazdy za przekraczanie prędkości.
Dzięki Annie, przejmującej kierownicę autobusu, policjant Jack Traven (Keanu Reeves) ma szansę w starciu z zamachowcem (Dennis Hopper). Oficer podpadł przestępcy, niwecząc jego niecne plany wysadzenia windy w wieżowcu. Jack uratował yuppies w za dużych garniturach (w końcu mamy lata 90.) ku rozpaczy konstruktora bomb, który chciał wyłudzić miliony dolarów.
Pechowi bohaterowie „Speed: Niebezpiecznej prędkości” są wielokrotnie więzieni w zamkniętych wnętrzach – najpierw w windzie, potem w autobusie, a w końcu w metrze. Winda z bombą gwałtownie spada, autobus z bombą nie może zwolnić, bo wtedy terrorysta zdetonuje ładunek, metro nie może się zatrzymać, bo wybuchnie bomba przywiązana do ciała Annie. Film wyraża lęki – i ówczesne, i całkiem współczesne, uniwersalne. Właściwie jego seans można by uznać za ryzykowną sesję terapeutyczną dla osób cierpiących na klaustrofobię, żyjących w strachu przed terroryzmem, wyznawców wiary w pecha, który jednym przytrafia się częściej niż innym.
Film zarobił 350 mln dolarów, ponad dziesięciokrotnie więcej niż wynosił jego budżet
Ale jeśli twórcom udało się uchwycić ducha czasów, to mimochodem. Film przede wszystkim osiągnął gigantyczny sukces komercyjny – ze skromnym budżetem w wysokości 28 mln dolarów zarobił ponad dziesięciokrotnie więcej – 350 mln dolarów. Uczynił z odtwórców głównych ról gwiazdy – przyszłą ulubienicę Ameryki Sandrę Bullock wkrótce koronowano na królową komedii romantycznych („Ja cię kocham, a ty śpisz”, „Totalna magia”, „Miss Agent”), choć sprawdzała się także w filmach sensacyjnych. Po „Grawitacji” (2013) świętuje swój comeback. Keanu Reeves pokazywał się na ekranie od połowy lat 80., a zasłynął rolą surfera u boku Patricka Swayze’ego w „Na fali” (1991). Przed nim jeszcze był udział w kultowym „Matrixie”, uznawanym za jeden z najważniejszych filmów w historii kina. Grane przez nich postaci – Annie i Jacka – połączyła natychmiastowa chemia, której mogli de Bontowi pozazdrościć reżyserzy melodramatów. Ale w „Speed” zagrało wszystko – obsada, szybkie, efektowne, teledyskowe zdjęcia, pełna napięcia muzyka. Bieg akcji, która momentami wydawała się nieprawdopodobna, nie zatrzymywał się ani na chwilę. W końcu rzecz działa się w autobusie jadącym z prędkością co najmniej 50 mil na godzinę (czyli 80 km, o co niełatwo w Los Angeles słynącym z gigantycznych korków).
Przepis na przebój trudno powtórzyć, o czym przekonał się sam Jan de Bont, w 1997 r. realizując „Speed 2: Wyścig z czasem”, uważany za jeden z najgorszych sequeli wszech czasów. Reeves zrezygnował z udziału w produkcji, Bullock partnerował mdły aktor, akcja toczyła się na łodzi. Krytycy spuścili na film zasłonę milczenia. Możliwe, że ta spektakularna porażka stanowiła ostrzeżenie dla filmowców. Dziś kino zjada własny ogon, nieustannie wypuszczając kolejne spin-offy, prequele i kontynuacje. Uniwersa się rozszerzają po to, by do cna wyzyskać ich finansowy potencjał. Z czasem nawet superprodukcje Marvela straciły urok.
O „Speed: Niebezpiecznej prędkości” można by zrobić zajęcia dla studentów szkoły filmowej – forma odpowiada tu treści (tempo akcji zostaje wymuszone tematem filmu określonym w tytule), scenariusz i realizacja wpisują się w kino gatunkowe – przewidywalne i pożądane zarazem, i, jak u Hitchcocka, zaczyna się od wybuchu, a potem napięcie rośnie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.