Szukałem idealnej ciszy, a tej już właściwie nigdzie nie ma. Są tylko jej momenty, szczeliny czasu, w których akurat nic nie słychać. Jej enklawy, odprężające oazy, pojawiają się w przestrzeni na krótkie mgnienia, a potem znikają w bezmiarze zgiełku.
Zaczęło się od prostej prośby mojego syna: „Zabierz mnie tam, gdzie jest najciszej”. Postanowiłem znaleźć dla niego to miejsce. Zapytałem o nie ludzi zajmujących się nagraniami terenowymi, specjalistów od hałasu, architektów dbających o akustykę naszych miast i domów. Rozmawiałem z pisarzami, artystami, naukowcami. Zamknąłem się w komorze bezechowej i spędziłem noc w klasztorze, w którym obowiązuje reguła kontemplacyjnego milczenia. Przeczytałem dziesiątki tekstów i książek. Dowiedziałem się z nich, że gdy nie ma człowieka, który mógłby się w ciszę wsłuchać, nie ma też ciszy jako takiej, co najwyżej można mówić o braku dźwięku. W końcu wynająłem specjalistę od systemów informacji geograficznej Szymona Pifczyka. Razem z nim próbowałem znaleźć najcichsze miejsce w Polsce.
Utknąłem. Muszę wrócić do początku. Zacząć wszystko od nowa. Szukałem idealnej ciszy, a tej już właściwie nigdzie nie ma. Są tylko jej momenty, szczeliny czasu, w których akurat nic nie słychać. Jej enklawy, odprężające oazy, pojawiają się w przestrzeni na krótkie mgnienia, a potem znikają w bezmiarze zgiełku. Fiński architekt i teoretyk architektury Juhani Pallasmaa w „Oczach skóry” pisał: „Cisza jest ważnym doświadczeniem słuchowym tworzonym przez architekturę. Architektura przedstawia spektakl konstrukcji zamkniętej w cichej materii, przestrzeni i świetle. W ostatecznym rozrachunku architektura jest sztuką kamiennej ciszy”.
Być może więc, by znaleźć najbardziej ciche miejsce w Polsce, muszę się znów zwrócić w stronę architektury.
Jadę na Przyczółek Grochowski, gdzie mieszkałem ponad rok, kiedy pracowałem nad książką „Zaczyn” poświęconą małżeństwu wizjonerskich architektów Zofii i Oskarowi Hansenom. Przyczółek to tasiemiec prefabrykowanych bloków, meandrujący przez blisko dwa kilometry na Gocławiu. Tuż obok huczą aleja Stanów Zjednoczonych i ulica Ostrobramska. O żadnej ciszy nie powinno tu być mowy. A jednak gdy próbuję odkopać w swojej pamięci jakąś oazę ciszy, to właśnie przyczółek przychodzi mi do głowy jako pierwszy. Ten dziwaczny budynek działa bowiem jak wielki ekran akustyczny. Hansenowie wiedzieli, co robią, wiedzieli też, jak wielkie znaczenie ma dla ludzi cisza i jak niszczący potrafi być hałas. Niemal codziennie wracałem z centrum, przebijając się na rowerze przez zatłoczone ulice albo jadąc przepełnionym autobusem. I czekałem na ten ulubiony moment przejścia. Mijałem pawilony handlowe przy przystanku, a potem ruszałem w stronę przyczółku. Przechodziłem kładką przerzuconą nad osiedlową uliczką i znajdowałem jedno z wiodących na wewnętrzny dziedziniec osiedla przejść pod blokiem. Po drugiej stronie było już zupełnie inaczej – spokojnie, cicho, nawet jeśli na placu zabaw akurat dokazywały dzieci z pobliskiego przedszkola. Podobnego efektu może doświadczyć każdy, kto zatrzyma się na autostradzie przy ścianie ekranów akustycznych i przejdzie na ich drugą stronę.
Bo im większy hałas, tym głębsza po nim cisza.
– W cichych miejscach o ciszę najtrudniej – mówi mi Andrzej Kłosak, architekt i wykładowca Politechniki Krakowskiej, ekspert do spraw akustyki w architekturze. To właśnie on uratował ciszę w ursynowskiej szkole, w której byłem na początku pracy nad tym cyklem. Tamto zlecenie traktuje niebywale poważnie. – W odpowiednio wytłumionych pomieszczeniach ludzie lepiej się słyszą, mówią wyraźniej, mają mniejsze problemy z komunikacją. Nie muszę chyba panu tłumaczyć, jakie to ma znaczenie w dydaktyce. Być może pamięta pan ze swojej szkoły podstawowej pracownie do nauki języków, gdzie każdy uczeń miał stanowisko ze słuchawkami, a nauczyciel pulpit z mikrofonem.
Pamiętam, ale w mojej szkole zostały już tylko boksy ze sterczącymi z blatów drutami. Słuchawek nikt już z nas nie widział.
– To pech. – Macha ręką Kłosak. – Ale te pracownie były właśnie po to, żeby każdy uczeń, odizolowany od innych dźwięków, mógł dokładnie usłyszeć, jak wymawia się poszczególne słowa. Jak w tej szkole na Ursynowie dzieci miały się nauczyć jakiegokolwiek języka obcego, skoro głos nauczyciela docierał do nich w formie zniekształconej pogłosami i odbiciami? Cud, że oni tam w ogóle ze sobą rozmawiali!
Biuro Kłosaka – archAkustik – co roku konsultuje kilkadziesiąt projektów architektonicznych. Od domów jednorodzinnych po drogie biurowce budowane przez międzynarodowe korporacje. W takich realizacjach cena ciszy może obejmować nawet kilka procent kosztu całej inwestycji.
– Patrząc na projekt i badając poziom hałasu na zewnątrz, możemy zasugerować użycie na elewacji odpowiednich materiałów izolujących od dźwięków albo szczelniejszych okien. To są najbardziej skuteczne strategie służące odgrodzeniu się od źródeł niepożądanych dźwięków. W gotowych budynkach o akustyczne poprawki o wiele trudniej – wyjaśnia Kłosak. – W takich przypadkach jesteśmy często właściwie bezradni. Możemy tylko minimalizować straty.
Cisza w miejscach, w których mieszkamy i pracujemy, jest zagrożona nie tylko przez hałas przychodzący ze strony coraz głośniejszych miast. Kłosak opowiada mi o niedawnej wizycie u jednej ze swoich znajomych, która skarżyła się na odgłosy funkcjonowania sąsiadów dobiegające z góry.
– Siedzieliśmy, piliśmy kawę i słuchaliśmy, jak chodząca najpewniej w szpilkach pani piętro wyżej szykuje się do wyjścia. Byliśmy w stanie określić z wielką dokładnością, gdzie aktualnie się znajduje i co, za przeproszeniem, robi.
Dalsze akustyczne śledztwo wykazało, że mieszkanie powyżej przechodziło wcześniej remont podłóg, a fachowcy, którzy go wykonywali, nie trzymali się podstawowych zasad budowlanych.
– Nie wchodząc w zawiłe szczegóły techniczne, tak zrobili wylewki i posadzki, że działały one jak wielki głośnik, dla którego mieszkanie poniżej było pudłem rezonansowym.
– I co w takiej sytuacji może zrobić pana znajoma?
– Wejść na długotrwałą, kosztowną i wcale niegwarantującą sukcesu drogę sądową. Albo sprzedać mieszkanie. Ja zwykle sugeruję to drugie.
Kłosak dodaje jednak, że najwięcej próśb o konsultację tego typu przychodzi do niego z budynków położonych w stosunkowo cichym otoczeniu.
– To właśnie dlatego powiedziałem panu, że w cichym miejscu o ciszę trudniej. Gdy poziom tła akustycznego jest niski, słychać więcej – szum klimatyzatora, głos sąsiada, mechanizm windy. W głośnym otoczeniu te odgłosy byłyby niezauważalne. A gdy już się raz taki dźwięk usłyszy, to trudno go potem ignorować. Czasem jest tak, że ktoś nam uświadamia jego obecność. Potem nie możemy go już znieść, choć wcześniej nam nie przeszkadzał.
Czyli w poszukiwanym przeze mnie najbardziej cichych miejscu w Polsce hałas będzie mi doskwierał bardziej niż na Marszałkowskiej?
– To już może za dużo powiedziane. – Uśmiecha się Kłosak. – Dla mnie szukanie ciszy polega na znajdowaniu miejsc, w których każdy dźwięk może wybrzmieć i być słyszalny. Marszałkowska już pewnie nigdy tego kryterium nie spełni.
Na koniec opowiadam mu o mapach ciszy, które przygotowuje dla mnie Szymon Pifczyk. Wspólnie nanosimy na nie różne dane, które związane są z hałasem i ciszą – ruch drogowy, koleje, przeloty samolotów, przemysł. Pytam Kłosaka, czy przychodzi mu do głowy coś jeszcze, co powinniśmy uwzględnić.
– Na roznoszenie się dźwięku ma wpływ mnóstwo czynników, nawet charakter podłoża. Ale decydujące są odległość od źródła hałasu oraz ukształtowanie terenu. Im więcej barier ma do pokonania dźwięk, tym lepiej dla ciszy. Dziś najlepiej się za czymś schować, by usłyszeć ciszę. Przyda się jeszcze jakiś naturalny szum – wartko płynąca rzeka albo potok. One przecież nie hałasują w popularnym rozumieniu tego słowa, a jednocześnie doskonale izolują od ludzkich odgłosów. Za nimi również można się schronić.
– A zieleń? Drzewa? Krzaki?
– Nie przeceniałbym ich znaczenia. – Kręci głową Kłosak. – Koreańscy naukowcy dokładnie to badali. Żeby zieleń miała właściwości izolujące od dźwięku, musi być tak gęsta, że dorosły człowiek dosłownie odbija się od jej gąszczu. W Polsce właściwie taka nie występuje.
Wychodzę z pracowni Kłosaka prosto w rozhuczane codziennym zgiełkiem centrum Krakowa. A więc miejsce, którego szukam, to dolina otoczona z każdej strony zboczami gór, położona z dala od ludzkich siedzib, ale niekoniecznie porośnięta lasem? Wysyłam te informacje Szymonowi Pifczykowi, a potem idę na dworzec.
Na podświetlonej tablicy odjazdów kuszą szczególnie pociągi jadące na południe.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.