W swojej krótkiej historii Katowice zmieniały oblicze wiele razy. W ostatnim dwudziestoleciu zmierzyły się z niemal wszystkimi problemami, z jakimi borykają się inne polskie miasta. By je rozwiązać, wpompowano w katowickie centrum setki milionów złotych. W ten sposób stało się polem miejskiego eksperymentu na niespotykaną skalę. Przez ostatni rok Filip Springer przyglądał się jego efektom. W swoim nowym serialu reporterskim analizuje przemianę Katowic przeprowadzoną przy pomocy architektonicznych ikon. I szuka odpowiedzi na pytanie, czym jest miejska nowoczesność w polskim wydaniu. Na początek pod lupę bierze NOSPR.
Batuta kreśli łuk i kotwiczy w ciszy. Dyrygent nieruchomieje, orkiestra zastygła w pół ruchu. Moment rozdzielający dwie detonacje – stan zawieszenia między końcem symfonii a owacją. Publiczność już wstaje z miejsc. Ukłony i kwiaty. Kolejne brawa. Koniec. Sala pustoszeje.
Każdy element składający się na całość doznań ma tu muzyczne odniesienie i uzasadnienie – pisał twórca tego miejsca, architekt Tomasz Konior. Sala zbudowana jest niczym instrument. Rzeźbiarska forma przywołuje skojarzenia z miękkością pudła rezonansowego. Ściany zamykające wnętrze są jak opalizująca kotara. Dopiero po dotknięciu przekonujemy się o jej twardości i gęstości służącej odbiciu i rozproszeniu dźwięków.
W zamyśle Tomasza Koniora to wnętrze miało mieć kolor najwspanialszego z instrumentów: skrzypiec Stradivariusa. Według Krzysztofa Pendereckiego jest to kolor starego miodu.
Atrium jest już pełne ludzi. Najważniejsza przestrzeń została starannie ukryta wewnątrz antracytowej bryły, której majestatyczna obecność pośrodku atrium zauważalna jest z każdego miejsca w budynku. Dotykając jej lica poznajemy odciśnięty w betonie relief sosnowych desek. To jeden z rodzajów użytego drewna – materiału, który wraz z cegłą i betonem tworzy kolejne warstwy na drodze w głąb muzycznej przestrzeni.
Zmierzam w stronę wyjścia. Zatrzymuję się pod kandelabrem pełnym skłębionego światła, potem wchodzę na antresolę. Z góry obserwuję przez chwilę ludzi. Niektórzy podchodzą do ścian, sprawdzają fakturę materiałów. Między ustawionymi we foyer stolikami uwijają się kelnerzy z tacami. Zostawiam bankiet za sobą, przez ciężkie, szklane drzwi wymykam się na zewnątrz. Zmierzcha.
Plac drzewny po byłej kopalni. Cztery hektary pustki. Odkrywanie historii, poszukiwanie znaczeń. Miejsce spotkań – myśl, która układa strukturę i hierarchię – to znowu Tomasz Konior. Precyzyjnie wytyczona granica między miastem a muzyką. W swej jednolitej skórze wyznacza wertykalne bramy. Chroni i zaprasza. Poprzez podcienia i wejścia łączy atrium z otoczeniem. Jest miejscem codziennej pracy orkiestry przypominającym zakonną regułę. Jak we fraterni, dormitorium, kapitularzu czy refektarzu, życie toczy się w salach prób, pracowniach, miejscach spotkań i kantynie. Tam muzycy doskonalą kunszt gry, przygotowują się do koncertu.
Te barwne opisy sprawiły, że na Facebooku pojawił się słynny w środowisku architektonicznym profil o nazwie „Tomasz Konior to poeta”, a sam architekt prowadził w środowisku nienachalne, choć bezskuteczne śledztwo w sprawie jego autorstwa.
NOSPR, wielki instrument opakowany w nawiązującą do górniczych familoków czerwoną cegłę i otoczony zielenią. Stoi w środku Strefy Kultury – pokopalnianej przestrzeni, która ma być nowym i kosztownym otwarciem Katowic. Przyszedłem tu aleją architektonicznych olśnień, które zaczynają się jeszcze przed Spodkiem. W miejscu dawnego, modernistycznego wieżowca DOKP stoi nowy biurowiec – pozornie niedbale ustawione na sobie szklane prostopadłościany. Stąd wspiąłem się po czarnych schodach na tarasy Międzynarodowego Centrum Kongresowego. Za moimi plecami otworzyła się panorama miasta Wielkiej Przemiany. Podziwiałem ją z lustrzanie zadaszonego tarasu na szczycie sztucznego wzgórza. Było tłoczno, pomimo zimna. Trwała nawet sesja zdjęciowa, obejmujące się modelki prezentowały nowe modele kurtek. Obok młodzież strzelała kolejne selfie na tle Spodka i majestatycznie płynącej w oddali Superjednostki. Hasztagi ulatywały pod niebo. A to był dopiero początek zachwytów.
Zszedłem do wypełnionej chłodem zielonej doliny. Jej zbocza osuwają się łagodnie i kadrują Spodek. Dalej kładka – i NOSPR.
Chciałbym trwać w zachwycie, ale nie mogę, bo dalej jest parking – pstrokate morze aut i chodnik między nimi. Jedynie w oddali majaczy trzeci zachwyt Strefy Kultury – Muzeum Śląskie. Austriaccy architekci z Riegler & Riewe ukryli je pod ziemią. Widać więc tylko stare, pokopalniane budynki i wystające nad ziemię świetliki: mlecznobiałe prostopadłościany, które w nocy świecą własnym światłem.
Tu, gdzie stoję, na tyłach sali koncertowej, Tomasz Konior umieścił labirynt wyrysowany na planie przedwojennych Katowic. Teraz biega po nim dziewczynka w czerwonym szaliku. Jest elegancko ubrana, pewnie była z rodzicami na koncercie, już nie musi być poważna, ze śmiechem skacze po żwirowych alejkach. Trzy susy i jest już na Placu Miarki, pięć kolejnych – dociera na Rynek, jeszcze dwa i oto ulica 3 Maja. Czerwony szalik pojawia się i znika w kolejnych perspektywach, kontrastuje z płowiejącą zielenią krzewów. Słyszę nawoływania jej rodziców, śmiech, chrzęst kamyków pod stopami w plątaninie ulic i placów. Nie ma tu domów, są tylko linie i miejsca ich spotkań.
Nauczyliśmy się budować domy. Robimy je lepiej lub gorzej, na ogół wiemy, na czym to polega. Natomiast kompletnie zatraciliśmy się w tym, czym jest sztuka budowania miasta. Uważam, że nie umiemy tego robić – mówił podczas jednej z debat o śródmieściu Katowic Tomasz Konior w 2013 roku.
Ten labirynt, po którym z piskiem biega dziewczynka w czerwonym szaliku, to więc nie tylko atrakcyjna instalacja, zielona przestrzeń towarzysząca budynkowi. Wytyczone przy pomocy żywopłotów ulice i place są wyrazem tęsknoty za miastem, takim prawdziwym – skupiającym ludzi i tętniącym życiem. Takim, którego w Katowicach nikt przez wiele lat nie widział.
Labirynt jest właśnie tym miastem – w miniaturze. Albo wielkim marzeniem o nim.
Porzucam to marzenie, łapię taksówkę i jadę dwa kilometry na zachód, tam, gdzie kilka lat temu zmaterializowała się zupełnie inna wizja miasta. Na gruzach zamkniętej w 2004 roku kopalni Gottwald powstała jedna z największych w Polsce i największa na Śląsku i w Zagłębiu galeria handlowa. To Silesia City Center, choć do centrum spory stąd kawałek.
Powstała, by zastąpić miasto.
Nazwy wewnętrznych alejek galerii nawiązują do geografii regionu. Spaceruje się więc Tyską, Sosnowiecką, Będzińską, Mysłowicką… Spotyka się na placach: Śląskim, Tropikalnym, Zimowym, Muzyków. Nie mogło też zabraknąć nawiązań do dziedzictwa górniczego. Wszystko po to, by stworzyć wrażenie zrośnięcia się galerii z miejscem i jego historią. Jest to jednak, jak każda galeria handlowa, tylko atrapa miasta, erzac, substytut albo ochłap. Teraz, późnym wieczorem, jest tu ponuro i bezludnie. W ciemności widać tylko sylwetki znudzonych ochroniarzy odbębniających swoje obowiązkowe marszruty. Galeria – choć bardzo by chciała – nigdy miastem nie będzie.
Z jednej strony epicentrum nadziei, kosztowny fajerwerk, aleja architektonicznych olśnień i marzenie o mieście. Z drugiej – kłamstwo o nim. Pomiędzy tym wszystkim prawdziwe Katowice, które znów postanowiły napisać się na nowo.
O tym będzie ta opowieść.
Za tydzień: Rachunek za dumę
– Nie ma nowoczesnej metropolii bez metropolitalnych obiektów – mówi były prezydent Katowic Piotr Uszok, reżyser Wielkiej Przemiany. W 2009 roku postanowił przeprowadzić badania opinii społecznej na temat akceptacji dla jego wizji. Poparcie było killkuprocentowe.
– Miasto powinno dawać swoim mieszkańcom poczucie dumy – tłumaczył. Ile kosztowała duma w Katowicach? Ponad 2,8 miliarda złotych.
***
27 października o godz. 19:30 w sali koncertowej NOSPR w Katowicach odbędzie się „BMW Art Club. Przyszłość to sztuka”. Będzie to wyjątkowa fuzja muzyki i sztuk wizualnych. Program muzyczny stworzony przez Joannę Wnuk-Nazarową pozwoli widowni usłyszeć utwory czterech wybitnych kompozytorów XX wieku: Krzysztofa Pendereckiego, Witolda Lutosławskiego, Andrzeja Panufnika i Henryka Mikołaja Góreckiego. Koncertowi towarzyszyć będą instalacje wideo autorstwa Witka Orskiego. Kuratorem projektu wizualnego jest Michał Suchora. „Vogue Polska” jest patronem medialnym wydarzenia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.