Trzeci sezon serialu braci Dufferów jest dziewczyński, lekki i wakacyjny. Pod płaszczykiem science fiction o potworach stara się przemycić lekcję feminizmu, krytykę konsumpcjonizmu i opowieść o dojrzewaniu, ale najlepiej „Stranger Things” wychodzi jak zwykle nostalgia.
Co nowego u dzieciaków ze „Stranger Things”? Przede wszystkim nie są już dzieciakami, tylko pełnoprawnymi nastolatkami. W Hawkins trwają wakacje, a hormony buzują. Zakochani po uszy Jedenastka i Mike nie mogą się od siebie oderwać. Zmęczony samotnym życiem Hopper podrywa Joyce, a pracujący jako ratownik Billy startuje do dużo starszej od siebie mamy Mike’a. Stężenie namiętności w pierwszych odcinkach trzeciego sezonu wskazywałoby na to, że twórcy serialu, bracia Dufferowie, rzucili w kąt powieści Stephena Kinga, filmy Spielberga i Lucasa, a w zamian naoglądali się słynnej serii młodzieżowo-erotycznej „Lody na patyku”. Z czasem do głosu dochodzą także stare dobre potwory i zimnowojenne wątki, potraktowane jednak z większym przymrużeniem oka niż w poprzednich częściach.
Muszę przyznać, że nie czekałem na trzeci sezon z wielkim entuzjazmem. Drugi mnie zmęczył, zwłaszcza jego końcówka – science fiction na sterydach, w którym potworów zrobiło się więcej niż bohaterów. Tym razem twórcy zachowali złoty środek. Pierwszoplanowe postaci ratują Hawkins przed zagładą, ale zagrożenia, z którymi się mierzą, mają przede wszystkim ludzkie oblicza. Jednak najważniejszy jest humor, który nadaje filmowi lekkości.
Dziewczyński zwrot
Nowością jest także zwrot ku dziewczynom. Ton nadają już nie tylko intrygi z udziałem chłopaków, ale także perypetie dziewczyn. Przyjaźń z rudowłosą skejterką Max będzie dla Jedenastki lekcją samostanowienia i stawiania granic. Z kolei Nancy w seksistowskiej redakcji lokalnej gazety odkrywa reporterską pasję, powstrzymywaną przez przełożonych, którzy woleliby, żeby zajęła się parzeniem kawy. Pamiętacie depresyjną Joyce, graną przez Winonę Ryder? Ona również stała się bardziej aktywną bohaterką. Do tego pojawiła się nowa postać Robin, grana przez Mayę Hawke, córkę Umy Thurman i Ethana Hawke’a, przynosząca skromny (ale jednak!) wątek lesbijski. Zdominowane wcześniej przez chłopaków „Stranger Things” jest teraz serialem, w którym dziewczyny mają więcej do powiedzenia. Twórcy na szczęście sfeminizowali lata 80., bo serialowi groziła konserwatywna, nostalgiczna, chłopacka maniera.
Satyra na amerykański konsumpcjonizm
Znamienne, że kluczowym miejscem akcji jest tym razem nie elektrownia, ale nowe centrum handlowe Starcourt. Zimnowojenne lęki – paliwo napędowe serialu – zostały wzmocnione satyrą na amerykański konsumpcjonizm. Tylko czy to na pewno satyra? Nowa tożsamość Eleven kształtuje się nie tyle przez relację z przyjaciółką, ile przez zakupy. Twórcy mrugają do widza okiem. W Hawkins odbywa się protest przeciwko Starcourt. Lokalni sprzedawcy bankrutują. Burmistrz, który zgodził się na budowę sklepu wielkopowierzchniowego w małym miasteczku, rozkłada ręce: niech winią amerykański kapitalizm. Krytyka konsumpcjonizmu? Raczej lekki przytyk, któremu towarzyszą piosenki „Material Girl” Madonny i „Let’s Go to the Mall”. Pazur „Stranger Things” nie jest zbyt ostry, ale czego się można spodziewać po najbardziej nostalgicznym serialu Netfliksa?
Akcja „Stranger Things” rozgrywa się w 1985 roku, wtedy się urodziłem. Gdy byłem dzieciakiem, na Stany Zjednoczone patrzyłem jak na oazę wolności. Kraj, w którym wszystko można sobie kupić. Bohaterowie serialu myślą o swojej ojczyźnie tak samo. Dopiero z czasem odkrywają, że nowa świątynia rozrywki ma swoją ciemną stronę. „Stranger Things” działa jak wehikuł czasu. Wsiadamy do niego, żeby przypomnieć sobie o snach, które śnili za nas ludzie na innym kontynencie. I trzeci sezon daje nam dokładnie to, czego można się po nim spodziewać. Netflix tradycyjnie udostępnił od razu cały sezon. Przygotujcie się na bardzo długi wieczór.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.