Gdyby Kaligula urządzał imprezy, byłyby jak te w Studiu 54 – wspominał piosenkarz funk Rick James. Legendarna dyskoteka z Manhattanu pokazała światu, czym tak naprawdę jest clubbing. Przypominamy historię klubu, do którego pragnął dostać się każdy.
Akcja drugiego sezonu serialu „Kroniki Times Square” toczy się w Nowym Jorku w 1977 roku. Przenosi nas do nowo otwartej dyskoteki Club 366, gdzie Candy, odziana w futro i białe dzwony, lawiruje w tłumie gości. Biali, czarni, Latynosi; biznesmeni, artyści, policjanci w cywilu; geje, młode dziewczyny, a nawet rozrywkowa emerytka – bawią się, jakby nie było jutra. Ktoś rzuca sprośny żart, ktoś inny wciąga kokainę lub poppersa. Palą, sączą drinki i tańczą do disco Barry’ego White’a, który śpiewa: „Niech gra muzyka / Chcę przetańczyć tę noc / Tu, właśnie tu zostanę / Całą noc”.
Fikcyjny Club 366 wzorowano na powstałym w tym samym roku Studiu 54, lecz serialowa scena nie oddaje w pełni skali zabawy ani atmosfery panującej w klubie, do którego pragnął dostać się każdy.
Pod koniec lat 70. nowojorczycy chcieli się bawić. Wojna w Wietnamie dobiegła końca, afera Watergate zniknęła z pierwszych stron gazet, a na kryzys finansowy i problem przestępczości, z jakim borykała się metropolia, mało kto zwracał uwagę. Ponura powszedniość nie docierała do dyskotek. Wiedzieli o tym Ian Schrager i Steve Rubell. Przyjaciele ze studiów na Syracuse University założyli w 1975 roku klub Enchanted Garden. Jednak ich „zaczarowany ogród” świecił pustkami – mieścił się bowiem na Queensie, a życie tętniło tylko na Manhattanie. Rok później Carmen D’Alessio odkryła między 8 aleją a Broadwayem wystawiony na sprzedaż teatr. Gallo Theater od 1943 roku służył telewizji CBS jako studio, nagrywano tam program rozrywkowy „What’s My Line?” i operę mydlaną „Love of Life”. Teraz stał pusty.
Za namową D’Alessio Schrager i Rubell kupili go, by urządzić w nim najmodniejszą w mieście dyskotekę. Tak narodziło się Studio 54.
– Kiedy tam wszedłem, od razu wpadłem na pomysł: zmieńmy scenę w taneczny parkiet. Każdy na Manhattanie chce przecież być teraz na scenie – wspominał architekt Scott Bromley. Wraz ze scenografami, uhonorowanymi Oscarem i nagrodami Tony, przeistoczył teatr w świątynię blichtru. Jules Fisher i Paul Marantz, korzystając z pozostawionych rusztowań telewizyjnych, reflektorów oraz systemu nagłaśniającego, stworzyli sceniczne instalacje, które zmieniały się z imprezy na imprezę. Nad barem wisiała rzeźbiarska dekoracja „Moon and Spoon” pomysłu Richiego Williamsona i Deana Janoffa (Aerographics). Żyrandole, lustra pokrywające korytarze i fontanny z lodowymi rzeźbami budowały wrażenie elegancji i luksusu. Wnętrze spowijały światła barwnych neonów i refleksy rzucane przez pulsujące stroboskopy, a nawet policyjne koguty. Wszystko wirowało w rytm muzyki disco.
Studio 54 otwarto 26 kwietnia 1977 roku. Przed budynkiem przy 254 West 54th Street zebrał się tłum. Z podjeżdżających limuzyn wysiadali m.in. Donald Trump z żoną Ivaną, Cher, Margaux Hemingway. Próg nowego klubu przekroczyli też Michael Jackson, Salvador Dalí, Diana Vreeland, Debbie Harry i 11-letnia wówczas Brooke Shields. W środku dudniła muzyka, na parkiecie królował hustle, a gości witały występy cyrkowców i trupy tanecznej Alvina Aileya.
To był tylko początek. Potem na przykład Issey Miyake urządził w Studiu 54 swój pierwszy w Ameryce pokaz mody. Halston wyprawił urodziny Biance Jagger, która przybyła na przyjęcie na grzbiecie prowadzonego przez półnagich modeli białego rumaka. Specjalnie dla ikony country Dolly Parton klub przemienił się w farmę z żywymi osłami i kurczakami. Innego wieczoru Robert Isabell rozrzucił cztery tony błyszczącego brokatu, który grubą warstwą pokrył cały parkiet. Na scenie występowały diwy disco: Diana Ross, Donna Summer i Amanda Lear. Kontrowersyjny koncert Grace Jones, która trzymała na smyczach grupkę mięśniaków, uświetnił sylwestrową noc 1978 roku, a hit „I Will Survive” Glorii Gaynor stał się miejscowym hymnem.
Przebój disco „Le Freak” powstał po tym, jak zespołowi Chic odmówiono wejścia do klubu. Studio 54 było ekskluzywne w pełnym tego słowa znaczeniu. Schrager i Rubell dbali o to, by klientela godnie reprezentowała ich lokal. – To było jak casting do sztuki – mówił Rubell, selekcjonujący gości. Żadnych „bridge and tunnel people”, czyli ludzi spoza Manhattanu, ani przypadkowych turystów z innych stanów. – Sukces Studia 54 polegał na tym, że przy wejściu panowała dyktatura, a na parkiecie demokracja – twierdził Andy Warhol.
Wstęp mieli tylko piękni, zamożni, sławni i z dobrymi koneksjami. Nie brakowało ekscentryków. 77-letnia „Disco Sally” (Sally Lippman) nie opuściła żadnego dansingu w Studiu 54, Divine gorszyła zbereźnym humorem. Do stałych bywalców należeli: Andy Warhol, Elizabeth Taylor, Truman Capote, Farrah Fawcett, Mick Jagger, Francesco Scavullo i Pat Cleveland.
Crème de la crème świata kultury i show-biznesu folgowała swoim kaprysom oraz żądzom. Na stolikach ścieliła się kokaina, a tabletki metakwalonu łykano jak landrynki. Seks, narkotyki i alkohol wpisały się w pejzaż klubu tak samo, jak muzyka disco i najmodniejsze ubrania.
– Studio 54 przywróciło Nowemu Jorkowi glamour, którego nie widzieliśmy od lat 60. Miasto znowu jest dobrze ubrane – twierdziła Liza Minnelli. Parkiet stawał się wybiegiem, a goście modelami. Choć tytuł cesarza mody w Studiu 54 należał do Halstona, to w lokalu zjawiała się plejada amerykańskich i europejskich projektantów. Widywano tam: Diane von Furstenberg, Calvina Kleina, Claude’a Montanę, Zandrę Rhodes, Yves’a Saint Laurenta czy Kenzo Takadę. Giorgio Armani przyprowadził na jedną z imprez skrzypków i tancerzy baletu Trocadero de Monte Carlo, a urodziny Karla Lagerfelda przypominały XVIII-wieczny bal z kelnerami w pudrowanych perukach. Kreatorzy mody wcielali się w role arbitrów elegancji, ale też czerpali inspiracje ze stylu klubowiczów.
Ian Schrager i Steve Rubell prowadzili dyskotekę, której wystrój przypominał plan filmowy, a imprezy zwiastowały „Gorączkę sobotniej nocy”. Spełniali najdziksze fantazje swoich gości, troszczyli się o dobrą prasę, kreowali wokół klubu aurę hedonistycznego luksusu i tajemnicę, do której dostęp mogli mieć wyłącznie wybrani. Stworzyli epicentrum ery disco oraz świetnie prosperujący biznes.
Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy, a koniec Studia 54 był równie spektakularny, co jego otwarcie. Po tym, jak Rubell pochwalił się w jednej z gazet, że w pierwszym roku działalności klub zarobił 7 mln dol. oraz że „tylko mafia zgarnia więcej pieniędzy”, do drzwi dyskoteki zapukał urząd podatkowy. Wkrótce na jaw wyszły niebagatelne oszustwa finansowe właścicieli, którzy ukrywali całe worki gotówki pod sufitem i w ścianach lokalu. Schrager i Rubell zdefraudowali 2,5 mln dol., za co usłyszeli wyrok 3,5 roku więzienia oraz 40 tys. dol. grzywny.
Studio 54 zamknęło swoje podwoje w 1980 roku. Wprawdzie później kilkukrotnie próbowano reanimować klub z nowym inwestorem i gośćmi (m.in. Madonna, Boy George, Wham!, Kiss, The Weather Girls), jednak już nigdy nie odzyskał pierwotnej witalności i blasku. Przetrwała jego popkulturowa legenda: modelowej dyskoteki, siedliska gwiazd oraz zdroju modowych i muzycznych trendów. Już wkrótce historię Studia 54 na nowo opowie wystawa w Brooklyn Museum zatytułowana „Night Magic”. Zobaczymy na niej blisko 650 eksponatów: od kreacji z parkietu, archiwalnych fotografii i nagrań wideo, do prywatnych pamiątek i oryginalnych elementów klubowej scenografii. A wszystko to skąpane w dźwiękach disco.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.