O rodzicach Bay Garnett napisano już książkę. O niej pewnie też ktoś napisze. Bo jej życie zawodowe jest pasmem wielu szczęśliwych przypadków i dobrych decyzji, na przykład w brytyjskim „Vogue’e” debiutowała jako stylistka ubraniem Kate Moss w ciuchy vintage. Stylistka, historyczka sztuki, postać. Poznajcie jej styl.
Styl wynosi się z domu – zanim przeniesiemy się do Londynu, zajrzyjmy więc do domu matki Bay Garnett.
Ta rodzinna przygoda z modą (słowo należałoby wziąć w cudzysłów) zaczęła się bowiem od świata mody bardzo daleko. Polly Devlin wychowywała się w wiosce Ardboe w Północnej Irlandii – bez prądu i telefonów. Tam, gdzie nie dotarła elektryczność, docierały jakimś cudem pojedyncze wydania „Vogue’a”. W jednym z nich ogłoszono konkurs dla młodych utalentowanych autorów. Polly wysłała swój tekst i wygrała. Redakcja nie bardzo wiedziała, jak laureatkę poinformować o wygranej. W końcu do Ardboe, znów cudem, dotarł list z propozycją posady na stanowisku redaktorki. Tak Polly przeprowadziła się do Londynu, gdzie rozpoczęła dziennikarsko-pisarską karierę w modzie, potem przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie pracowała w „Vogue’u” amerykańskim dla Diany Vreeland i Betty Miller. W zeszycie z pamiątkami wciąż są liściki od Vreeland i wycinki wywiadów, które przeprowadzała z Johnem Lennonem, Andym Warholem, Bobem Dylanem, Barbrą Streisand czy Janis Joplin. Jeszcze w Stanach, w 1967 roku, poznała inżyniera i autora książek, Andy’ego Garnetta. Razem wrócili do Europy. Polly poszła na studia filmowe, dostała nagrodę Bookera i urodziła trzy córki.
Ten wstęp, przydługi i zbyt krótki zarazem, to wprowadzenie do historii naszej bohaterki.
Wszystkie córki Polly, choć różnymi drogami, poszły w ślady matki. (…) Bay ukończyła historię i historię sztuki. Chciała być galerzystką, doświadczenie za-częła zdobywać w muzeum Peggy Guggenheim w Wenecji. (…) Potem Garnett wyjechała do Nowego Jorku. Nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że ludzie chcą płacić tysiące dolarów za produkt z metką, który kupiły też setki innych, złapanych na ten sam przekaz marketingowy, klientów. Ona wolała szukać unikatowych ubrań za grosze, zwłaszcza że tam rynek mody vintage kwitł w najlepsze, a dla Bay moda była zawsze kwestią stylu, a nie statusu społecznego. Gdy w rodzinie masz noblistę (mąż ciotki to nieżyjący już Seamus Heaney), logotypy mniej się liczą.
W Stanach Garnett kontynuowała przygodę ze sztuką, pracowała w agencji reklamowej, zatrudniła się też w awangardowym magazynie serdecznej przyjaciółki Kiry Jolliffe. „Cheap Date” był – jak sama nazwa wskazuje – tani. Zarówno w produkcji, jak i w sprzedaży, ale za to niezwykle drogi czytelnikom. W latach 90. egzemplarz kosztował dwa dolary, dziś jest towarem kolekcjonerskim, jeżeli ma się farta, jeden z dziesięciu numerów, jakie się ukazały, można kupić na eBayu za 200 dolarów. „Cheap Date” powstawał siłami znajomych i ich znajomych – pisywała dla nich też matka Bay, na łamach występowały koleżanki Chloë Sevigny, Karen Elson i Debbie Harry. Gazeta zasłynęła przede wszystkim sesjami stylizowanymi przez Garnett – najbardziej wyróżniały się podrabiane kampanie domów mody wykonane na ciuchach z drugiego obiegu. Logotypy znanych marek zastępowały pisane ich czcionką nazwy organizacji charytatywnych handlujących ubiorem. Tak Saint Laurent stał się Salvation Army, Calvin Klein – Cancer Care, Cartier – Castoffem i tak dalej. To one przyciągnęły uwagę redaktor naczelnej brytyjskiego „Vogue’a” Alexandry Shulman, która zaprosiła Bay na spotkanie. Garnett szła na nie niezbyt podekscytowana, w końcu bliżej było jej do eksperymentów i awangardy niż do kolorowych czasopism, a o pracy w prasie nigdy nie marzyła. Shulman widziała w niej świeżość i talent, zaproponowała, by przygotowała dla magazynu edytorial z ubraniami vintage.
Bay nie czuła się „prawdziwą” stylistką, ale spodobały się jej pewność i odwaga Shulman, więc propozycję przyjęła. (…) Zaliczyła niezły debiut, zważywszy, że fotografował Juergen Teller, a pozowała Kate Moss. Bay wpadła na pomysł, żeby oprócz własnych ciuchów w sesji wykorzystać ubrania Anity Pallenberg, muzy Rolling Stonesów, z którą kolegowała się z czasów „Cheap Date”. To, co pojawiło się na planie, niedługo później pojawiło się na wybiegach. Tak początkująca stylistka i jej T-shirt w banany (Bay ma go do tej pory) zainspirowały wielkich kreatorów.
Od tamtego momentu kariera Garnett wystrzeliła. Stałą współpracowniczką brytyjskiego „Vogue’a” pozostała przez 15 lat, do 2017 roku. Podróżowała po świecie, robiła sesje na Kubie, w Skandynawii, Syrii. Często używała ubrań vintage, ale nie tylko, choć gdy korzystała wyłącznie z tych z aktualnych kolekcji, czuła, że coś jej nie gra. W branży nazywano ją królową thrift shopów. Ten przydomek na dobre do niej przylgnął. To nie tak, że nie lubi tego, co nowe, wręcz przeciwnie. Ma słabość to dobrych torebek Gucci i wszystkiego, co jest w panterkę. Cętkami obłożyła nawet schody w domu, a wężem od Christiana Lacroix wytapetowała salon. Ma poduszki i dywan w tygrysa, fotele w lamparta, topy w zebrę. Skąd jej się to wzięło? Nie wie. Tak już ma.
Co Bay Garnett ma w domu i w szafie? Sprawdźcie w listopadowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży i online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.