– Kiedy obserwowałem surogatki przylatujące z Ukrainy do miasteczka Wilanów, żeby urodzić cudze dzieci za pieniądze, za które utrzymują ich własne, widziałem i wciąż widzę patologię. Ale rozumiem mechanizmy, które za nią stoją, i początkowe stereotypy legły w gruzach – mówi Jakub Korus, autor reportażu „Surogatki. Historie kobiet, które rodzą po cichu”
– Jeśli po odstawieniu antykoncepcji po roku prób parze nie udaje się zajść w ciążę, mamy do czynienia z niepłodnością – mówią lekarze. Dalsza droga to ustalenie jej przyczyn i, jeśli to możliwe, leczenie. Jak wykazują badania, niepłodność jest już powszechna, dotyka nawet 15 procent par w Polsce, a przez Światową Organizację Zdrowia została uznana za chorobę cywilizacyjną. Dla wielu par oznacza bezdzietność, a ta, jeśli nie jest prywatnym wyborem, może stać się wielkim obciążeniem emocjonalnym – nigdy nie zostaniesz biologiczną matką albo ojcem, nie przekażesz dalej swoich genów, nie zrealizujesz się w roli, którą wielu uważa za najważniejszą w życiu. Chyba że oszukasz system i znajdziesz matkę zastępczą – czyli kobietę, której macica przyjmie cudzą komórkę jajową zapłodnioną w sztucznych warunkach i przez dziewięć miesięcy pozwoli się jej rozwijać jak własnej.
To kosztowne, niejednoznaczne moralnie i nielegalne, ale dla wielu par jest jedyną szansą na własne dziecko. O tym, czym jest surogacja dla bezpłodnych par i surmam, które decydują się zostać zastępczymi matkami, rozmawiamy z Jakubem Korusem.
„Nie możesz mieć dzieci, to może zaadoptuj?” – mówią przeciwnicy surogacji.
W Polsce to wcale nie jest proste, zwłaszcza jeśli mówimy o chęci zaadoptowania małego dziecka – mamy zbyt mało ośrodków adopcyjnych, każdy z nich stosuje własne kryteria, niektóre żądają na przykład świadectwa ślubu kościelnego, w efekcie okres czekania na dziecko potrafi się wydłużyć do trzech–czterech lat. Podobnie bywa za granicą – małżeństwu, które pojawiło się w mojej książce, zapowiedziano, że na dziecko będą musieli czekać około 10 lat, a byli już po czterdziestce – lista kolejkowa oczekujących była po prostu tak długa.
I problemem w dużej mierze są ludzie tworzący system oraz ich nieprzychylne decyzje. Chodzi o tempo procesu, lecz także o organizację czy dobór par.
Dużym problemem jest też polski system prawny, który stawia wyżej rodzicielstwo biologiczne. Para decydująca się na adopcję nie ma pewności, czy dzieciaki zostaną z nią na zawsze. Miałem styczność z rodziną adopcyjną, przed którą ukrywano, że dzieci mają kontakt z biologiczną matką, która jest alkoholiczką, i to w ogóle nie pozwalało budować nowej więzi domowej. Takich historii jest mnóstwo.
Z drugiej strony są też pary, które adopcji nie biorą pod uwagę. Chcą mieć dzieci związane z nimi genetycznie i przyznają to wprost. Ważne jest dla nich, żeby widzieć w dziecku odbicie siebie i swojego partnera – kręcone włosy, zielone oczy czy rysy twarzy.
Dla wielu par bezpłodność wiąże się z dojrzałym wiekiem, na dziecko zdecydowały się zbyt późno. Może to naturalne ograniczenie ma sens. Po 50 czy 60 trudniej będzie ci znosić fizyczne trudy rodzicielstwa, a na wychowywanie przez – powiedzmy – 18 lat po prostu zabraknie ci czasu.
Absolutnie tak jest i dlatego większość krajów, które dopuszczają surogację, wprowadza ograniczenia wiekowe dla mam genetycznych do 50. roku życia. Ale w praktyce bywa różnie. Znam historię 54-letniej kobiety, która brała udział w systemie adopcyjnym na Ukrainie. Z Warszawy znam też historię, kiedy ze szpitala dziecko odebrała para po 60.
Z drugiej strony pary, które interesują się surogacją, z reguły są dojrzałe, bo mają za sobą lata zmagań. Najstarsza osoba, która zgodziła się ze mną rozmawiać do reportażu, miała 46 lat i była po dekadzie nieudanych prób i leczenia. Ci ludzie, podobnie jak wszyscy, których poznałem, byli skrajnie zmęczeni próbami i porażkami. Tracili nadzieję i stawali się naprawdę zdesperowani.
Może jakimś rozwiązaniem jest surogacja altruistyczna. Bez wielkich nakładów finansowych, pośredników i systemu. Wystarczy umowa pary z przyjaciółką, siostrą albo kobietą, która ma w sobie gotowość zajścia w ciążę dla kogoś.
To rozwiązane popularne w Wielkiej Brytanii i Grecji. W praktyce wygląda tak, że bezpłodną parę i surogatkę łączy specjalistyczna fundacja, która przeprowadza testy psychologiczne, sprawdza profile osobowościowe i dba o prawidłowy przebieg, etykę całego procesu, zachowując w równowadze interesy trzech stron: rodziców, surogatki i dziecka. Pieniądze, jakie dostaje surmama, są jedynie rodzajem rekompensaty za tych dziewięć miesięcy – zazwyczaj oscylują wokół średniej krajowej.
W Polsce nie ma stosownych uregulowań prawnych, więc nie ma takich fundacji ani praktyki robienia tego w taki sposób. W efekcie większość utajonych surogacji, do których dochodzi nad Wisłą – a idą w co najmniej kilkaset rocznie – to surogacje komercyjne.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet jeśli pojawiają się w jakichś opowieściach, to są utajonymi surogacjami komercyjnymi.
Bo surogacja komercyjna jest dostępna. W Polsce nieuregulowana prawnie, ale możliwa do przeprowadzenia na przykład na Ukrainie, za około 60 tysięcy dolarów.
Wiosną 2020 roku, kiedy zacząłem pracować nad pierwszym materiałem poświęconym surogacji w sieci, pojawiło się wideo „Dzieci czekają na rodziców”. Ponad 50 noworodków urodzonych przez surogatki w Kijowie czekało na odbiór przez rodziców genetycznych z zagranicy, którzy nie mogli dostać się do kraju w związku z pandemicznymi obostrzeniami. Wkrótce liczba dzieci zwielokrotniła się. A Ukraina, której prawo reprodukcyjne jest liberalne, ale ma też wiele luk, okazała się światowym zagłębiem komercyjnej surogacji.
Wiele ukraińskich surogatek podróżuje też po świecie. Na przykład niektóre pary decydują się na poród surmamy z Ukrainy w Polsce, bo tu, jak twierdzą, mogą liczyć na lepszą prywatną opiekę medyczną i nie ma problemu z przewożeniem dziecka przez granicę. Przyjazd surogatki z Ukrainy ułatwia też surogacje rodzicom genetycznym, którzy nie spełniają formalnych wymogów prawa ukraińskiego, na przykład są singlami i planują wychowywać dziecko w pojedynkę albo tworzą związek jednopłciowy. Oni borykają się ze zjawiskiem tak zwanej bezpłodności społecznej, w większości krajów nie mają prawa do adopcji albo nawet programów in vitro. A też bardzo chcą zostać rodzicami.
Jak to wygląda w praktyce? Czy matkę zastępczą dla dziecka rzeczywiście można wybrać sobie z katalogu?
W przypadku surogacji to mit, ale jeśli kobieta jest dawczynią – przekazuje własną komórkę jajową – i dziecko w połowie będzie mieć jej geny, rzeczywiście może trafić do klasera i jest wybierana między innymi na podstawie wyglądu. Nie dla wszystkich potencjalnych rodziców ma to znaczenie. Najczęstszymi odbiorcami takiej usługi są Chińczycy, którzy kulturowo bardzo cenią sobie fenotyp rasy kaukaskiej.
Tutaj relacje są bardzo oczywiste: klient – pośrednik – wykonawczyni usługi.
Surogatka, której rola, choć kluczowa, jest najgorzej opłacana, inkasuje średnio 15–16 tysięcy dolarów i 400 dolarów miesięcznie na jedzenie i życie. W warunkach ukraińskich to pieniądze, które pozwalają na remont domu, wykształcenie dzieci albo małe mieszkanie w mieście. To poprawa statusu, na który normalne pary, nawet regularnie pracując i oszczędzając, nie mogą sobie pozwolić. Ale często żeby spełnić jakieś marzenie, na przykład kupić dom, jedna surogacja nie wystarcza. Dlatego surmamy podchodzą do programu kilkukrotnie. Jedna z nich policzyła, że na mieszkanie w Moskwie potrzebowałaby 7 surogacji. I podobno są takie kobiety, które robią surogacje seryjnie.
A koszty psychiczne surogacji są ogromne – stygma społeczna, często ukrywanie się przed rodziną, konflikt z partnerem i brak czasu na własne dzieci. Obciążenie organizmu, którym jest każda ciąża, może wiązać się z destabilizacją hormonalną, odwapnieniem kości, wypadaniem włosów i zębów, podniesionym ciśnieniem. Do tego dochodzi ryzyko poronienia albo urodzenia chorego dziecka, którym nikt nie będzie chciał się zająć.
W trakcie rocznej pracy nad książką spotkałem 10 dziewczyn, które nie donosiły ciąży, i kilkanaście takich, które borykały się w z dużymi komplikacjami, na przykład z problem z zagnieżdżeniem zarodka. Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Pewnie statystycznie można przyjąć, że surogacja ma spore szanse powodzenia, ale ukryte koszty zdrowotne surogatek są ogromne, a o tym rzadko się mówi. Z mojego wielomiesięcznego doświadczenia czytania wpisów na forum surmam na Telegramie wynika, że 90 procent ich rozmów dotyczy właśnie ciała – dzieje się coś niepokojącego, pojawia się ból, krwawienie. Te kobiety, mimo że formalnie są pod opieką klinik, rzadko mogą liczyć na fachową i szybką pomoc.
Na przykład przypominam sobie wątek dziewczyny, która po rzekomo usuniętym transferze zarodka, przyjęła nowy i zaszła w ciążę trojaczą. Mimo wielkiego obciążenia zdecydowała się, że ją donosi.
System, który opisujesz, najpierw żeruje na surogatkach, a później po porodzie, kiedy transakcja się kończy, zapomina o nich.
Nie wiem, co dzieje się z nimi potem. Mogę tylko przypuszczać, porównując ich sytuację do położenia kobiet w tak zwanych normalnych ciążach. Jeśli szacuje się, że nawet 22 procent z nich cierpi na depresję poporodową, to pewnie ta sama albo większa liczba dotyczy surogatek. Jak sobie z tym radzą, żyjąc w zmowie milczenia? W połogu, ale bez dziecka?
Jestem przekonany, że ukraińskie prawo, które mówi, że surogatką może być tylko kobieta, która urodziła już własne dziecko, działa rozmyślnie. Nie chodzi o troskę o kobiety, tylko ochronę systemu. Dobiera się tylko doświadczone, dojrzałe dziewczyny, które po pierwsze donosiły ciążę, więc biologicznie są do tego zdolne, a po drugie poznały procesy fizjologiczne i psychiczne. Wiedzą, jakie mają skłonności i uwarunkowania. Jakoś poradzą sobie w kryzysowej sytuacji w ciąży, w trakcie porodu czy później.
Czy w momencie odebrania dziecka przez rodziców genetycznych transakcja zostaje zakończona i relacja z dzieckiem się urywa?
Tak jest najczęściej i takie rozwiązanie jest zalecane przez kliniki, bo wydaje się czyste. Znika pole do nadużyć, na przykład szantażu przez surogatki albo wyłudzeń finansowych. Ale czasami jakiś kontakt jest jednak nawiązywany i surogatki podpatrują na przykład na Facebooku, jak dziecko rośnie i rozwija się. Z rozmów, które przeprowadzałem, wynika, że nie mają roszczeń, po prostu obserwują z boku życie szczęśliwej rodziny, której pomogły.
Jest jeszcze trzeci model, najrzadszy, ale czasami się zdarza. To sytuacja, w której rodziny zaprzyjaźniają się i utrzymują stały kontakt z surogatką, na przykład odwiedzając się.
Myślę, że wybrany model ma duży wpływ na wychowanie dziecka, a w przyszłości sposób przyjęcia przez niego faktu, że urodziło się dzięki surogacji.
Cześć rodziców genetycznych deklarowała w rozmowach: – Chcemy, żeby nasze dziecko poznało prawdę, wiedziało, jak bardzo było wyczekiwane i chciane. Ale obserwując rodziny adopcyjne, wiem, że w praktyce to dużo trudniejsze i z reguły rozmowy przeprowadzane są za późno.
Co myślisz o surogacji po napisaniu reportażu?
Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z tematem, miałem w głowie takie hasła jak „inkubatory”, „handel dziećmi”, „macice do wynajęcia”. Czułem niezgodę, głównie na to, że sprawa dotyczy dzieci, a nikt nie zajmuje się ich bezpieczeństwem, że stają się przedmiotem transakcji finansowej wyrachowanych dorosłych. Kiedy obserwowałem surogatki przylatujące z Ukrainy do miasteczka Wilanów, żeby urodzić cudze dzieci za pieniądze, za które utrzymują ich własne, widziałem i wciąż widzę patologię. Ale rozumiem mechanizmy, które za nią stoją, i początkowe stereotypy legły w gruzach.
Po pierwsze, to nie jest usługa zaspokajająca fanaberie celebrytek, które nie chcą nadszarpnąć ciała ciążą, tylko realne rozwiązanie życiowego dramatu wielu par. Po drugie, tak długo, jak surogacja będzie balansować na granicy prawa, będzie żerować na najsłabszym ogniwie systemu, czyli surogatkach. One z jednej strony są dorosłe, świadome i wchodzą w program dobrowolnie, ale z drugiej realia, w których żyją, są opresyjne.
Żeby to zrozumieć, wystarczy przenieść się do Kanady albo niektórych stanów USA, gdzie surogacja nie stanowi tabu, bo jest legalna. Tam surogatkami są kobiety z powołania. Mówią, że kochają być w ciąży. Lubią, gdy ich ciało się zmienia, to dla nich afirmacja kobiecości. Udzielają wywiadów, wydają książki o swoich doświadczeniach, dzielą się nimi.
W tym samym czasie w Ukrainie, gdzie temat surogacji wymyka się prawu i czasami jest podnoszony przez polityków, policja robi pokazowe naloty na mieszkania surmam. O 6 rano do ich mieszkań wchodzą antyterroryści z bronią, każą kobietom w siódmym miesiącu ciąży kłaść się na ziemi.
Społeczeństwa zachodnioeuropejskie starzeją się i cierpią na epidemię niepłodności, więc cokolwiek myślimy o surogacji, jej akceptacja i regulacja prawna wydaje się tylko kwestią czasu.
Bo surogacja przez poszczególne kraje jest traktowana analogicznie do pracy seksualnej. Albo się ją tabuizuje i spycha do podziemia, albo traktuje jako trudne zjawisko, któremu jednak można nadać ramy i ucywilizować.
Podobnie w historii było zresztą z adopcją międzynarodową, która przez lata omijana jako kontrowersyjny temat, została określona prawnie dopiero w Konwencji o prawach dziecka na zgromadzeniu ONZ w 1989 roku.
Nie mam złudzeń, że podobny proces przejdziemy w przypadku dyskusji o surogacji – prędzej czy później będziemy musieli o niej porozmawiać i ująć ją w cywilizowane ramy. Tym bardziej że osoby korzystające z niej są naprawdę obok nas, również w Polsce. W piaskownicy być może bawi się z naszym dzieckiem maluch, którego nie byłoby na świecie, gdyby nie surogatka.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.